Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

W trakcie wyrzucania ziemi przekląłem go trzy razy. Na szczęście wieko było cienkie jak papier, na mój gust chodziło o najtańszą trumnę, do której dopłacały miejskie władze. Identycznej jakości całun przez niespełna piętnaście lat zdążył zbutwieć. Dobre pół godziny przeszukiwałem po omacku trumnę, podając Fillowi poszczególne części ciała, które on starannie układał na przygotowanej wcześniej płachcie. Nareszcie koniec. - Nie musisz przy tym być - rzekł, gdy odtworzył niemal całe zwłoki. Brakowało tylko lewej stopy. - Będę na warcie przy bramie - odparłem, znikając mu z oczu. Są rzeczy, o których naprawdę nie muszę wiedzieć. Deszcz osłabł na chwilę. Zapaliłem papierosa. Ćmiłem, chowając go przed wodą w dłoni. Po latach w ziemi całe mięso gnije, lecz ten specyficzny, ziemisty odór śmierci nie działał na mnie dobrze. Woń nikotyny stanowiła miłą odmianę. Starałem się nie zwracać uwagi na to, co robił Fill, ale i tak słyszałem jego pytania Przypominały klasyczne przesłuchanie, z wyjątkiem tego, że nikt nie odpowiadał. Wreszcie ustały i chwilę później podszedłem do grobu. Fill stał w dole, robiąc coś mozolnie. - Składam ją do kupy, obiecałem jej to - wyjaśnił, nim zdążyłem zapytać. Tuż przed świtem zdążyliśmy zasypać grób, mając nadzieję, że deszcz prędko zatrze ślady naszej działalności. Nie pojmowałem, co złodzieje grobów widzą w swoim zajęciu. Straszna harówka, wolałbym się utrzymywać z garbarstwa, kowalstwa, a choćby nawet z wojaczki. Dominika czekała na nas z gorącą herbatą i mnóstwem kanapek. Wypiwszy niemal jednym haustem duży kubek, szybko poszedłem do łazienki. Po chłodnej nocy gorąca woda była prawdziwą rozkoszą. Fill nie zainteresował się ani jedzeniem, ani kąpielą. Poprosił tylko o przybory do pisania i tak jak stał, ubłocony i mokry, rozsiadł się w przedpokoju i zaczął coś pisać. Trwało to aż do obiadu. Joudzou musiało się dzisiaj obejść bez swojego pijaka. Była niedziela, Dominika miała wolne. Przygotowywaliśmy wspólnie obiad, gawędząc i ciesząc się, że jesteśmy razem. Instynktownie unikaliśmy poważnych tematów dotyczących tego, co nastąpi. W południe Fill nareszcie wyrwał się z amoku pisania. Wszedłszy do kuchni, wcisnął każdemu z nas dziesięć zapisanych maczkiem kartek, wziął ze stołu jedną zeschniętą kanapkę, wepchnął ją całą do ust, po czym, przeżuwając, wyjaśnił: - Dokładny opis czternastu dni jej życia przed aresztowaniem. Jeśli istnieje jakiś klucz, musi być właśnie tam. Ostatnie słowa dobiegły już zza zamkniętych drzwi do łazienki. Przez resztę dnia wymienialiśmy się pojedynczymi kartkami, usiłując wykryć coś podejrzanego. Opis był tak dokładny, że Fill musiał go uzyskać za pomocą specjalnego rodzaju telepatii. Jednak wolałem o tym nie myśleć, ponieważ wyobrażenie telepatycznego kontaktu ze zmarłym przejmowało mnie zgrozą. Czytając fragmenty, w których matka Dominiki opowiadała, jak kochała się z moim ojcem, czułem się jak podglądacz i miałem ochotę je pominąć. Ostatecznie jednak przeczytałem wszystko kilka razy, lecz mimo wysiłków nie odkryłem nic szczególnego. Podczas pobytu w Joudzou ojciec podejmował długie, niekiedy nawet kilkudniowe wyprawy w okoliczne strony, uzbrojony tylko w książki historyczne i notesy. Właśnie one były powodem tak dokładnych przesłuchań matki Dominiki. Ona sama nie miała pojęcia, co zapisywał ani czego szukał. I prawdopodobnie ten fakt uratował jej życie. Fill i Dominika przejawiali dużo większy badawczy zapał niż ja, zostawiłem więc ich przy lekturze i poszedłem zrobić coś na ząb. Obrażenia dawały o sobie znać już tylko sporadycznie, czułem, że wkrótce odzyskam formę. Gdyby jeszcze plecy nie piekły tak niemiłosiernie. To pieczenie było jakby znajome. Nie dociekałem tego jednak, skupiając się na kanapkach, tak żeby plastry mięsa miały właściwą wielkość, cebula pokrojona ani za grubo, ani za cienko, a chrzanu żeby było w sam raz. Lecz kiedy układałem na tacy ostatnią kanapkę, która się wręcz napraszała, żeby ją natychmiast zjeść, doznałem olśnienia. Identycznie, a przynajmniej bardzo podobnie, piekły mnie plecy po kuracji tajemniczego doktora. I w odróżnieniu od innych spraw, układało się to w sensowną całość. Z jakiegoś powodu nieznajomy za wszelką cenę chciał mnie utrzymać przy życiu. Przy jedzeniu, żeby odpocząć od przeszłości, gawędziliśmy ot, tak sobie, o byle czym. Naszykowałem dużo kanapek, kawa była mocna, dokładnie tak, jak lubię, a bijące od piecyka ciepło nadało ulewie za oknem pewnego piękna. Takiego, które widzą ludzie siedzący w cieple i spokoju. Przyjemne popołudnie. - Przejrzałem twoją biblioteczkę. Jeśli chodzi o poezję, masz bardzo wyszukany gust - powiedział Fill do Dominiki, która machnąwszy przecząco ręką, przełknęła kęs kanapki. - Dobre to, ale mam za małą buzię - skomentowała, ocierając usta z keczupu. - Naprawdę? - spytałem z udawanym zdziwieniem. Skrzywiła się, pokazując mi język. - Te książki należały do mojej matki. To był jedyny luksus, na jaki sobie pozwalała. Ja raczej wolę prozę, w naszej bibliotece mają jej spory wybór: Mapoose, Calvani, a nawet Samasta. Muszę się jednak przyznać, że to trochę i moja sprawka - wróciła do komplementu Filla. Dolałem kawy. Dominika upiła, jednak zaraz odstawiła filiżankę tak gwałtownie, aż pochlapała obrus, i z nieobecnym wyrazem twarzy wybiegła z saloniku do sypialni. Nim zdążyłem wstać, była z powrotem. Bez słowa wyjaśnienia rzuciła na stół trzy zakurzone książki. - Wiem, gdzie to jest. Zaraz wracam. Nie odpowiedziawszy na nasze pytania, zarzuciła pelerynę i chwilę później mignęła nam za oknem. Nic nie rozumiejąc, zacząłem się przyglądać książkom