Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nic ponadto. Lister miał rację. Nie było miski z karbolem, nie było instrumentów w karbolu ani zamoczonych w nim chust do obłożenia pola operacyjnego, żadnego rozpylania — nic z tego wszystkiego, co Lister dał chirurgii i co przyczyniło się do tej zbawiennej w skutkach rewolucji. Tait obmył brzuch kobiety mydłem i wodą. Asystent rozpoczął podawanie chloroformu. Tait otworzył powłoki brzuszne zaskakująco krótkim nacięciem. Nastąpiły dalsze cięcia, przez które wprowadził swe grube, a jednocześnie zwinne palce głęboko do miednicy. Widocznie uwalniał zrosty: bez kontroli wzrokowej, samym tylko wyczu- 66 ciem rąk. Gąbkami tamował krwawienie. Trysnęła jakaś tętniczka. Tait odwrócił głowę, chwycił zębami trzonek skalpela i oburącz podwiązał naczynie. W momencie, gdy odwrócił głowę, zobaczyłem jego twarz. Zdradzała pewien rodzaj dzikości. Tait wydawał się opanowany gorączką działania. Chwycił za trzonek skalpela trzymany między zębami. Nastąpiło kilka szybkich cięć. Znowu wziął nóż w zęby podobne do zębów drapieżnika i zajął się podwiązywaniem naczyń. Ponownie chwycił za nóż. Wycięte przydatki wrzucił do miski przeznaczonej na odpadki. Jeszcze kilka podwiązań. Potem zaszycie powłok z szybkością mistrza-cza-rownika i bez niczyjej pomocy. Asystent mógł tylko podawać chloroform i przyglądać się, nic poza tym. Na koniec opatrunek — wszystko to trwało mniej niż osiem minut. Tait umył ręce w gorącej wodzie, powiesił fartuch na gwoździu w ścianie i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. — Więc pan — powiedział — przyjeżdża od doktora Simsa z powodu mojej chole-cystotomii? Zanim zdążyłem odpowiedzieć, stał już w drzwiach. Pośpieszyłem za nim. Wszedł do kiepsko oświetlonego pokoju chorych, gdzie znajdowało się wiele kobiet. Wyraźniej niż na sali operacyjnej poczułem to, co Lister określił jako „zaduch rzeźni", to coś, co we wszystkich szpitalach stosujących antyseptykę dawno już ustąpiło miejsca zapachowi karbolu. Dziwna rzecz, ale nie wyczuwało się woni ropy i zgnilizny, jak w starych szpitalach nie znających antyseptyki. Mimo to powietrze było wstrętne i nieprzyjemne. — Czuje pan naturalny zapach powietrza? - mruknął Tait. — Nie ma tu nic z chemicznego smrodu, którym pewien pan w Londynie zatruwa od pewnego czasu sale chorych. My nie obawiamy się tych bajkowych istot, które on nazywa zarazkami. Od dużej ilości dobrej angielskiej wody i dobrego angielskiego mydła giną prędzej niż od jego chemikaliów. Jestem praktykiem i gwiżdżę na mądrość uczonych. Liczy się zdrowy ludzki rozum, nic więcej. Kilka kobiet jęczało. Widocznie miały bóle. Tait stojąc przy ostatnim łóżku spojrzał na mnie przelotnie. Wyraz przestrachu na mojej twarzy nie uszedł jego uwagi. — W moim szpitalu nie ma żadnych środków przeciwbólowych — rzekł. — Są one dobre dla ludzi, którzy tak czy owak muszą umrzeć. Czy był człowiekiem nieczułym, zimnym technikiem, jak Pean w Paryżu? Czy sam nigdy nie cierpiał? Czy ten — jak wynika z wypowiedzi Simsa — pierwszy chirurg europejski, który z powodzeniem usunął kamienie żółciowe, zupełnie nie miał wyobrażenia o wywoływanych przez nie mękach? Czy to pod wpływem jakiegoś przesądu nie chciał ulżyć w cierpieniach tym, którym ratował życie? Czy chole-cystotomię wykonywał z takim samym dzikim pośpiechem, jak oglądaną przeze mnie operację? — Proszę teraz pójść ze mną — powiedział. — Zje pan ze mną lunch. Pacjentkę z kamicą żółciową pokażę panu potem. Czuje się świetnie. Niestety nie mam żadnego nowego przypadku, który mógłbym operować w pańskiej obecności. W jadalni byliśmy sami, nie licząc służby, bez słowa podającej duże ilości wina i różnych potraw, które Tait bez zbędnych słów spożywał z wielkim apetytem. Wyjaśnił, że pani Tait jest w podróży i muszę wybaczyć jej nieobecność. Prawie nie zwracał uwagi, czy jem, czy nie. Raz po raz karmił małego niebieskiego kota perskiego, siedzącego obok jego krzesła. Gdy skończył olbrzymi kawał sera, który popił dwoma kielichami wina, po raz pierwszy podniósł wzrok, zapalił mocne cygaro i wstał ciężko od stołu. — Już czas — powiedział. — Pokażę panu teraz moją pacjentkę. Niech pan pozwoli. O dwunastej trzydzieści zaczynam przyjmować pacjentów, a już teraz siedzą w po- 67 czekalni całymi tuzinami. Na każde badanie potrzebuję tylko minuty, a tylko pół minuty na zakomunikowanie diagnozy. Ale i to pożera mnóstwo czasu. Rzucił aksamitny surdut domowy na jakiś fotel, a wciągnął na siebie ciężki sukienny płaszcz. Przed drzwiami czekał wóz. Mijając kilka ulic, po pięciu minutach zajechaliśmy przed jakiś duży dom. Po kilku minutach stanęliśmy przed około czterdziestoletnią kobietą, wyglądającą na zupełnie zdrową. Tait przedstawił mnie mimochodem jako swego amerykańskiego przyjaciela i chirurga. — Jak się pani czuje? — mruknął. — O, dobrze! — odpowiedziała kobieta. — Są dolegliwości? — Tylko przetoka bardzo dużo wydziela. Ale to naturalnie jest bez znaczenia wobec tego wszystkiego, co wycierpiałam przedtem. Spojrzała na Taita wzrokiem pacjentki jakby cudem uratowanej. Tait kazał jej odsłonić ranę. W czasie gdy to robiła, patrząc na mnie zalęknionym wzrokiem, objaśniał bez ceregieli: — Pacjentka zgłosiła się do mnie z ciężkimi napadami bólów po prawej stronie i ruchomym guzem nad prawą nerką