Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Była wysoka i wydawała się bardzo muskularna, jakby składała się wyłącznie z samych mięśni. Zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. Poczuł jej piersi przy swoich żebrach, jej twardą kość łonową na udzie. Pocałowała go, jej 273 18. CZERWONY MARS CZERWONY MARS język dotknął jego zębów; pocałunek smakował ziemią, a potem Michel nagle poczuł ciężar jej całego ciała gwałtownie na niego napierającego. Pomyślał, że do końca życia zapamięta to przejmujące wrażenie, że na każde mimowolne wspomnienie tej chwili jego członek zareaguje erekcją, jednak w tej chwili był zbyt przytłoczony i zawstydzony zdarzeniami, by przełamać własną bierność. Hiroko odciągnęła jego głowę do tyłu i znów spojrzała mu prosto w oczy. Oddychał chrapliwie, słyszał każdy swój wydech i wdech. Nagle Japonka odezwała się do niego po angielsku. Oficjalnym, a jednocześnie miłym głosem powiedziała: - To jest twoja inicjacja w areofanii, w świętowaniu marsjańskiego ciała. Witamy cię wśród nas. Czcimy i szanujemy ten świat. I chcemy zrobić tu dla siebie miejsce, miejsce piękne w nowym, marsjańskim znaczeniu, nigdy nie znanym na Ziemi. Zbudowaliśmy w tajemnicy ukryte pomieszczenia na południu i teraz tam jedziemy. Znamy cię i kochamy. Wiemy, że zawsze możemy skorzystać z twojej pomocy. I ty możesz korzystać z naszej. Chcemy zbudować właśnie to, za czym tak tęsknisz, czego brak tak ci doskwiera. Tyle że w nowych formach. Nie chcemy nigdy zawracać. Musimy iść naprzód. Znaleźć swoją własną drogę. Zaczynamy dziś wieczorem. Chcemy, żebyś pojechał z nami. A Michel powiedział: - Pojadę. CZĘŚĆ 5 Wkraczamy do historii W laboratorium rozlegał się cichy szum. Biurka, stoły i ławki pozastawiane były przeróżnymi przedmiotami, na białych ścianach wisiało mnóstwo wykresów, schematów i rycin, a wszystko lekko wibrowało w jaskrawym, sztucznym oświetleniu. Pomieszczenie wyglądało jak każde inne laboratorium: było dość czyste, ale jednocześnie dziwnie nieporządne. Ponieważ na dworze zapadła już noc, pojedyncze okno znajdujące się w rogu było w tej chwili czarne i odbijało się w nim wnętrze. Budynek świecił pustkami. Jedynie nad jednym z biurek pochylało się właśnie dwóch mężczyzn w laboratoryjnych fartuchach, aby popatrzeć na ekran komputera. Niższy z nich wystukał palcem jakieś polecenie na klawiaturze i obraz na ekranie zmienił się. Na czarnym tle pojawiły się zielone serpentyny, które wiły się we wszystkie strony, stwarzając ostrą iluzję trójwymiarowości, jak gdyby ekran był kostką. Był to obraz spod mikroskopu elektronowego, a pole obserwacji w rzeczywistości miało zaledwie kilka mikronów średnicy. - Widzisz, to jest coś w rodzaju plazmidowej reperacji genów -oświadczył niższy naukowiec. - Zlokalizowaliśmy już pęknięcia wyjściowych nici DNA. Teraz syntetyzujemy właściwe sekwencje. Kiedy wprowadzi się do komórki wiele takich odcinków, rozpoznają one punkty pęknięć i wiążą się z właściwymi nićmi DNA. - Jak je wprowadzacie? Stosujecie transformację? A może elektropo-rację? - Transformację. Wyznaczonym do reperacji komórkom wstrzykuje 277 CZERWONY MARS się także dodatkowe substancje i podane odcinki DNA trafiają do odpowiedniego miejsca. - In vivol -Tak. Drugi naukowiec zagwizdał cicho. - A więc możecie naprawić co tylko chcecie? Na przykład jakiś błąd podziału komórkowego... - Zgadza się. Dwaj mężczyźni zapatrzyli się w serpentyny na ekranie, falujące niczym młode pnącza winorośli na wietrze. - Masz jakieś dowody? - Czy Wład pokazywał ci myszy w następnym pokoju? - Taak. - Te myszy mają już piętnaście lat. Mężczyzna znów gwizdnął. Weszli do sąsiedniego pomieszczenia, mrucząc coś do siebie. Ich rozmowę zagłuszał szum maszyn. Wysoki naukowiec zajrzał ciekawie do klatki, gdzie pod drewnianymi wiórami oddychały futrzane kulki. Wychodząc badacze wyłączyli światła w obu pomieszczeniach. W pierwszym laboratorium jarzył się tylko migoczący ekran mikroskopu elektronowego, rzucając zielony poblask na całą salę. Mężczyźni podeszli do okna. Nadal rozmawiali ściszonymi głosami. Wyjrzeli na zewnątrz. Niebo powoli zabarwiało się purpurą wschodzącego słońca, gwiazdy znikały jedna po drugiej. Na horyzoncie widniało olbrzymie, czarne masywne cielsko, gigantyczny wulkan w kształcie kopca o płaskim wierzchołku. Był to Olympus Mons, największa góra w Układzie Słonecznym. Wysoki naukowiec potrząsnął głową. - To wszystko zmienia, wiesz o tym, prawda? - Tak, wiem. Z dna szybu niebo wyglądało jak jaskraworóżowy pieniążek. Szyb był okrągły, miał kilometr średnicy i siedem kilometrów głębokości, jednak z dołu wydawał się o wiele węższy i głębszy. Perspektywa często płata figle ludzkiemu oku