Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ojca by na takie coś szlag trafił. Czym prędzej powędrowałby znowu w te swoje nieobeszłe dale. Łazarz: Tak pan sobie wyobraża zaświaty? Jako nieobeszłe dale? Zabrzeski: Różnie. Już pan wie, że wcześnie się spotkałem ze śmiercią, musiałem się zastanawiać, jakoś sobie wyobrażać to „świętych obcowanie”... Łazarz: Bo w świętych obcowanie pan wierzy? Zabrzeski: Tak. Im dłużej żyję, tym bardziej. Dokładnie: im więcej mam bliskich po tamtej stronie. Im moja wyspa mniejsza, tym tamte realniejsze. Łazarz: No więc jak: nieobeszłe dale czy wyspy szczęśliwe? Zabrzeski: Dlaczego nie jedno i drugie? Wieczność jest wielka, wszystko się w niej zmieści. Mój ojciec jeszcze był młody, kiedy zostawił tę tutejszą rodzinną wyspę i wybrał nową, kombatancką. Widać więzy z lat żołnierskich były silniejsze niż z lat „dyrektorskich”. Można więc sobie wyobrazić... Łazarz: Nie wszystko... Zabrzeski: Ale prawie. Więc i to, że w zaświatach szuka miejsca, gdzie stoczyłby zwycięskie bitwy, wygrał wojnę. Łazarz: Albo wyprodukował kalafiory lepsze niż z Pudliszek. Zabrzeski (śmieje się): Czemu by nie? Choć to by raczej pasowało do dziadka. Za to babcia, a i matka tworzyłyby z zapałem właśnie te wyspy szczęśliwe, gdzie wszystko byłoby tak jak na ziemi, tylko lepsze. Już widzę babcię na progu, jak mówi „chodźcie, dzieci, chodźcie, czekam, już wszystko gotowe”. Łazarz: Ale nie doczekałaby się tych, co wybrali nieobeszłe dale. Zabrzeski: Dlaczego? Przecież w zaświatach, gdzie nie ma ciała i czasu, można równocześnie być w wielu miejscach... Łazarz: No, no, sprytnie pan to wykombinował. Zabrzeski: Nie sprytnie, tylko logicznie. Toć i tu na ziemi, bywamy duchem i tu i tam naraz. Ja np. w tej chwili rozmawiam z panem, ale równocześnie z żoną. Tłumaczę jej, że im później, tym bardziej pusto na drogach, więc bezpieczniej. Łazarz: Tylko czy ona słyszy? Zabrzeski: A, to już zupełnie inna sprawa. Też mam całą teorię, zresztą nie bez związku z cmentarną iluminacją. – Chodźmy już do grobowca Chodorowiczów, bo się rozgadam bez końca i weźmie mnie pan za wariata. Łazarz: Nie wezmę, zapewniam. A skoro pan się niepokoi, że żona się niepokoi, to już dajmy sobie spokój z tamtym grobowcem i z ujęciem ogólnym. Przysłać panu odbitki tego, co napstrykałem? Zabrzeski: Bez urazy, ale... Łazarz: Ale pan mi nie chce dać adresu. Przepraszam. O panu wiem prawie wszystko, a sam się nie przedstawiłem. Łazarz Pokutnik. Akt III Zabrzeski: Osobliwe! Łazarz: Dlaczego? Znam osobliwsze nazwiska. Zabrzeski: Ja też. Więc mi nie o nazwisko. Imię! Jak żyję, nie spotkałem nikogo, kogo by tak ochrzczono. Łazarz: No tak, źle się kojarzy. Zabrzeski: By rzec prawdę, istotnie. W Ewangelii jest dwóch Łazarzy, jeden żebrak z przypowieści, kto chce żebraka za patrona? A drugi... Łazarz: „Już cuchnie” – powiedziała Marta. O to panu chodzi? Zabrzeski. Ten naturalistyczny szczegół jakoś bardziej się trzyma pamięci niż wskrzeszenie. Łazarz: Małość ludzka. Wielbili wskrzesiciela, a brzydzili się wskrzeszonym. I to zresztą nieprawda, że cuchnął. Jan to dodał dla efektu. Jan w ogóle sporo poprzekręcał, on już taki był. Zabrzeski: Jak pan może tak bez szacunku o Ewangeliście! Łazarz: Żeby pan poczytał, co bibliści o nim wypisują, to by się pan nie gorszył. Zabrzeski: Cóż, uczeni w piśmie już w ewangeliach nie mieli dobrej prasy. Więc co pana zdaniem Jan poprzekręcał? Łazarz: Przede wszystkim rzecz najistotniejsza. Słowa Marty „tyś jest zmartwychwstanie i żywot”, wie pan, to gorące wyznanie wiary. Marta to naprawdę powiedziała, ale PO wskrzeszeniu brata. Nie PRZED. Dlatego Jezus zapłakał: że ci najbliżsi mu ludzie, przed którymi odkrył serce i prawdę, pozostali ślepi i głusi. Marta wierzyła, że Jezus czyni cuda, ale w Jego naukę nie. W każdym razie nie w żywot wieczny. Zabrzeski: Ja odwrotnie. Bardziej wierzę w żywot wieczny niż w cuda. Łazarz: To we wskrzeszenie Łazarza pan nie wierzy? Zabrzeski: Muszę, przecież jestem katolikiem. Nawet mnie ciekawi, co się z nim potem stało. Łazarz: Ukrywał się. Jan pisze na koniec: „Żydzi chcieli go zabić”. Ale wnet mieli dość zamieszania w Jerozolimie. Łazarz odczekał w górach, a potem wrócił do Betanii i pozostał tam do śmierci siostry. Zabrzeski: Której? Łazarz: Marty oczywiście. Maria poszła za Mistrzem do Jerozolimy i słuch o niej zaginął. Zabrzeski: W ogóle o iluż to słuch zaginął... A przecież chciałoby się wiedzieć... Łazarz: Jeśli pan naprawdę chce wiedzieć... Ale jesteśmy chyba całkiem sami na cmentarzu, nikogo nie zgorszymy, jak siądziemy i zapalimy... Zabrzeski: Najwyższy czas, już zaczynałem popadać w nerwowość. (trzask zapalniczek, westchnienie ulgi palacza po długim niepaleniu) Łazarz: Więc Łazarz, jak mówiłem, schował się w górach. Marta, jak zwykle praktyczna, znalazła sposób, by przesyłać mu jedzenie i wiadomości. Łazarz dowiedział się tedy o Męce i Zmartwychwstaniu. I popadł w rozpacz: uświadomił sobie, jakim był nędznym, podłym niewdzięcznikiem. Przecież Mistrz go wybrał, powołał na koronnego świadka, a on uciekł jak ostatni tchórz. Był gorszy od Piotra i Tomasza, bo Piotr się zaparł w chwili słabości, a niewierny Tomasz, gdy ujrzał, powiedział: „Pan mój i Bóg mój”. Łazarz zaś doświadczył na sobie łaski, był żywym dowodem zwycięstwa nad śmiercią i co? Pozostał nieczuły jak byle poganiacz osłów albo faryzeusz. To przecież on powinien stać pod krzyżem obok Jana i Matki, on powinien biec do Grobu z Piotrem..