Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
3. W celi na lewo od Brewera siedział chłopak nazwiskiem Jason Poole, z Maine. Odbywał karę siedmiu lat za włamanie - ciężki wyrok jak na pierwsze przestępstwo. W celi zaś po prawej znajdował się Clivedell Rine, zawodowy złodziej z Harlemu. Mając czterdzieści lat wpadł już po raz trzeci, teraz odsiadywał jedenaście lat za sześć udowodnionych włamań i poważnych kradzieży. - Okradłem nie to co należało mieszkanie, w nie tym co należało czasie i zabrałem nie te rzeczy. Nie teeee., Na prawo od Rine'a siedział twardziel nazwiskiem Pellew. Dostał dwadzieścia lat z szeregu oskarżeń o szereg przestępstw, z napadem z bronią w ręku, porwaniem i ohydnym pobiciem włącznie. Człowiek bez przyjaciół, znany jako niebezpieczny wariat o gwałtownym usposobieniu i antyspołecznej osobowości. W ciągu ostatnich trzech miesięcy zgwałcił dwóch innych więźniów, których musiano oddać do szpitala, i czekał go proces za oba wyczyny. Był on głównym faworytem do przeniesienia do Creedmore lub jakiejś innej instytucji państwowej dla chorych umysłowo kryminalistów. To on rzucił skórzany pas owej nocy, gdy przybył Brewer. Wielu więźniów bez pytania zapewniało Brewera, że ich wyroki upływają szybko - sama frajda, można je odbyć stojąc na głowie. W ogóle się nie liczą. Wszyscy trzymali się dzielnie. Jeśli skazaniec tracił odwagę i ujawniał oznaki rozpaczy, uważano to za wiarołomstwo. W więzieniu rozpacz jest chorobą zaraźliwą. Nocami Brewer często słyszał, jak ludzie płaczą. Jason Poole zwykle opowiadał o swym ojcu i braciach, o polowaniu i wiejskim życiu w Maine. Większość jego opowiadań łowieckich dotyczyła jego wiernego psa myśliwskiego, zwanego Chili. 62 --Potrafi gonić ptaka tak długo, aż go złapie za tyłek. Clivedell Rine opowiadał, jak się świetnie bawił, gdy zdobycz była obfita, a paserzy hojni, jak cudownie się czuł po ^vinie i skrętach, jakie były kobiety i nocne życie w Harlemie. Trypra złapał przynajmniej ze dwanaście razy, może więcej, a syfa dwa. --Tryń to po prostu ciężki katar narządów. Był analfabetą i uczył się czytać, by móc studiować Koran. W więzie- niu przeszedł na mahometanizm. W celi Brewer musiał stawić czoło samemu sobie. Po raz pierwszy w życiu nie miał miejsca, w którym mógłby się ukryć: Brewer wobec Brewera. Leżąc na plecach z otwartymi oczami w ciemności, rozpoczął bezlitosne i niestrudzone badanie samego siebie. Doznał szoku, gdy okazało się, że odkrył osobę, której ani nie lubił, ani nie podziwiał. Odkrył naiwnego głupca, który ufał ludziom i oczekiwał, że system, którego bronił, obroni jego. I z zadziwiającą szybkością doszedł do nieuchronnych wniosków. Teraz zrozumiał jasno, że zawsze siedział w więzieniu. Nie za murami, zamkniętymi drzwiami, pomostami z rusztowej stali i w celach za kratami, ale w prawdziwym więzieniu wewnętrznym. Bo był więźniem czasu, zamkniętym bez szans ucieczki w swej epoce historycznej, niesiony przez nią jak kamień na lodowcu; poruszający się, ale nie w tempie własnym, lecz narzuconym przez jego epokę. , Ale przede wszystkim odczuł, że jest więźniem własnej osobowości, tego trwałego kompletu cech, które otrzymane przy urodzeniu trwały aż do śmierci i predysponowały do widzenia świata w pewien sposób, wykonywania pewnych ruchów, podejmowania pewnych wyborów. Żelazna dziewica jego osobowości narzuciła mu przy urodzeniu pewne z góry zdeterminowane skłonności i priorytety, czy chciał tego czy nie. To mu pozwalało tylko na takie, a nie inne ruchy i wybory. Nie miał wolnej woli. Żaden człowiek jej nie miał. Siedząc nocą na skraju pryczy powiedział sobie, że każdy człowiek jest urodzonym optymistą lub pesymistą, łopaciarzem lub skrzypkiem, gońcem lub pionkiem, milczącym intrawertykiem lub gadatliwym eks- trawertykiem. Grać można tylko tymi kartami, które się dostało. Nie innymi. Krótko mówiąc, poczuł się więźniem predestynacji. Na arkuszu papieru z bloku listowego napisał: "Brewer jest kal- winem". Przylepił go do ściany i próbował wyśmiać. Nie potrafił. Grecy powiedzieli: charakter to los. Osobowość to przeznaczenie. By zmienić swój los, musiał zmienić osobowość. Odmówić pozo- stawania dłużej ufnym durniem. 63 Nieuchronny wniosek, który z tego wyciągnął, był jeszcze bardziej zadziwiający. Był konsekwencją liczb. Najpierw przyszły liczby dotyczące czasu. Około półtora tysiąca więźniów unisono, z całą żarliwością zroz- paczonych serc, żądało od czasu, by się pośpieszył. Uciekajcie, dni. Pędźcie, miesiące. Rycz, huraganie lat. Z szybkością światła pośpiesz się, Czasie. Wydobądź mnie stąd. Najmniejsza nawet jednostka czasu była starannie mierzona i oceniana: zły czas, dobry czas. Złym czasem był czas więzienny, te niewesołe dni i jeszcze gorsze noce. Dobrym czasem był czas spędzony na rozmowie telefonicznej lub widzeniu z rodziną, czas otrzymania listu lub paczki. Dobrym czasem cieszono się z góry, smakowano go i zachowywano w pamięci. Każdemu więźniowi pozwalano na dwie rozmowy telefoniczne w mie- siącu. Żadna z nich nie mogła trwać dłużej niż sześć minut - minut, które starannie planowano, aby każdą sekundę każdej minuty wypełnić miłością, zachętą i wiadomościami z domu, jak żarzącymi się węglami układanymi wokół serca, by je grzać przez następujące później dni. Każdy więzień miał prawo do jednej wizyty miesięcznie. Czas widzenia: jedna godzina; dwanaście godzin rocznie. To także wymagało starannego planowania i wielu myśli. Niektórzy więźniowie potrafili nawet miewać regularne kontakty seksualne z odwiedzającymi. Te odcinki dobrego czasu nie miały dla Brewera żadnego znaczenia. Nie wzywano go do telefonu, nie miał wizyt ani poczty. Dalej były liczby dotyczące przestrzeni. Cela Brewera miała dokładnie sześć stóp szerokości. Była głęboka na osiem stóp i cztery cale oraz wysoka na siedem stóp i dziewięć cali