Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Niezbyt umiejętnie usiłowali doprowadzić go do przytomności - "Hej, co tam?" - zdjąwszy z niego przy tym srebrną maskę. Wyczuwało się, że "ratownicy" sami ledwo utrzymują się na nogach. Z zaułka wyfrunęło w ich kierunku stadko trzech dziewczyn w dominach różnego koloru. - Kawalerowie, kawalerowie! - zaszczebiotały, klaszcząc w dłonie. - Akurat po jednym dla każdej! Zaklepuję sobie akrobatę! Pójdziesz ze mną, chłopczyku? - Uważaj na zakrętach, koleżanko! - warknął nagabnięty. - Nie widzisz, że nasz koleś zupełnie wysiadł... - Och, biedny... Przesadził, tak? - A kto to wie. Niby zupełnie dobrze tańczył w korowodzie, i nagle ni stąd, ni zowąd - łup - i już "zdrewniały". I wcale tak dużo nie pił... - A może się ocknie, jak go pocałuję? - kokietowało niebieskie domino. - Proszę bardzo, skarbie! - uśmiechnął się błazen. - Jak się zhaftuje to, wiadomo, ulży mu... - Fuj, ale z ciebie... - obraziła się dziewczyna. - Dobra, dziewczyny, nie obrażajcie się jak myszy na ser - ugodowo powiedział akrobata i twardą ręką objął bordowe domino nieco powyżej talii. Usłyszał za to namiętne: "Ach, bezczelny!" - Dziewczyny, jesteście wspaniale, kochamy was do szaleństwa, i tak dalej... Macie coś do wypicia? Szkoda. Zróbmy tak - wy ruszajcie po Miętowym na nadbrzeże, weźcie tam nurneńskiego dla całego towarzystwa... - z tymi słowami podał dziewczynie portmonetkę nabitą drobnymi srebrnymi monetami - ... i, najważniejsze, zdobądźcie miejsca blisko kapeli. A my was dogonimy za jakieś pięć minut. Tylko odciągniemy tego zielonego pijusa tam na skwerek, niech się zdrzemnie na trawce... Ach, żeby go licho, przyczepił się... A kiedy dziewczyny, stukając obcasikami po kocich łbach, zniknęły w przecznicy, błazen, jakby jeszcze nie wierząc samemu sobie, pokręcił głową i odetchnął: - Uff! Już myślałem, że to koniec i przyjdzie im sprzedać kosę... - Tak, wiadomo: jesteś miłośnikiem prostych i szybkich rozwiązań - mruknął akrobata. - Trzeba cię pilnować jak dziecka. A gdzie byśmy te trzy trupy ukryli? Nie pomyślałeś, prawda, mądralo? - Nie pomyślałem - uczciwie rozłożył ręce błazen. - No to jak, panie szefie? Jedziemy dalej? - Jasne. Ale - kosa, nie kosa, trza będzie za nimi potuptać... Nie wiadomo, co to za dziewuchy, chociaż na osłonę nie wyglądają. Ruszaj za nimi na nadbrzeże, a jakby co, zaraz z powrotem. - A pan? Sam tu? - Mancenilla nie zawodzi. Chłop się ocknie najwcześniej za godzinę. Narzuć mi go na grzbiet. - Akrobata przyklęknął na jedno kolano obok nieruchomego astrologa. - Te sto jardów jakoś poradzę sobie sam. Astrolog wynurzał się ze swego narkotycznego oszołomienia wolno i z trudem; gdy tylko ujawnił pierwsze oznaki życia, ktoś zacisnął mu nozdrza i wlał do otwartych ust zawartość flakonika - stymulator na bazie coli. Czas naglił, należało spieszyć się z przesłuchaniem. Mężczyzna rozkaszlał się i otworzył oczy. Od pierwszego spojrzenia pojął gdzie się znajduje, zresztą - nie było to trudne... Pomieszczenie bez okien, ale raczej niski parter niż piwnica, dwaj ludzie w karnawałowych kostiumach - cyrkowego akrobaty i błazna. Zaraz... No tak, przecież tańczyli razem w jednym korowodzie, a potem - tak! - właśnie ten akrobata dał mu łyknąć wina ze szklanej manierki z wytłoczonymi na niej wesołymi dalekowschodnimi smokami... Wino było dobre, tylko po kilku łykach wycina w pień, a potem człowiek odzyskuje przytomność nie wiadomo gdzie, ręce ma przywiązane do podłokietników fotela, a na taborecie przed nim stoi blaszana miska z narzędziami, na widok których wszystkie wnętrzności jakby zanurzyły się w lodowatym śluzie... Ale o co chodzi? Przecież dobrze pamięta, że akrobata też łykał z tej samej butli... odtrutka? A, diabli, co to teraz za różnica... Ważne kim są... DSD? Czy może Nadmorska 12? Przeniósł wzrok na rozjaśniane purpurowymi rozbłyskami oblicze błazna, który rzeczowo gmerał w węglach wypełniających duży piecyk, i wzdrygnął się - i to tak, że niemal chwycił go skurcz mięśni grzbietu. - Pan Algali, młodszy sekretarz MSZ, jeśli się nie mylę? - przerwał ciszę akrobata; siedział nieco dalej, uważnie przypatrując się swemu jeńcowi. - Nie mylicie się. Z kim mam honor? - Ofiara opanowała się już i na zewnątrz nie ujawniała strachu, tylko zdziwienie. - Moje imię nic panu nie powie. Reprezentuję Tajną Straż Odrodzonego Królestwa i mam nadzieję, że uda nam się nawiązać współpracę z panem. Tu otoczenie nie jest tak miłe jak na Nadmorskiej 12, ale piwnica nasza nie ustępuje specjalnie tamtej... - Dziwnie pan werbuje agentów, słowo honoru - wzruszył ramionami Algali; w jego wzroku pokazała się na chwilę ulga. - Może już czas zrozumieć, że tu, na Południu, każdą rzecz można kupić, a to łatwiejsze niż odbieranie siłą. Chce mnie pan zwerbować do swojej siatki? Ależ, proszę bardzo! Po co zatem było urządzać ten kretyński spektakl? - Spektakl nie jest taki głupi jak się panu wydaje. Przecież potrzebujemy nie dokumentów o sytuacji w Khandzie, do których ma pan dostęp w pracy, a czegoś zupełnie innego. - Nie rozumiem... - Sekretarz uniósł brew. - Może już dajmy sobie spokój z tymi wygłupami! Przecież już wszystko zrozumiałeś, jeśli nie jesteś durniem... Potrzebna nam jest elficka siatka, w której siedzisz: imiona, kontakty, hasła. No?! - "Elficka siatka"? Czy wyście się koknary nawąchali? - prychnął Algali, chyba odrobinę za bardzo niedbale niż należałoby w jego sytuacji. - Posłuchaj mnie teraz uważnie. Okropnie mi się nie chce sięgać do tego wszystkiego - akrobata szerokim gestem wskazał piecyk i miskę - okropnie... Są zatem dwa warianty, albo powiesz wszystko, co wiesz, po czym wracasz do domu i spokojnie pracujesz dla nas. Albo powiesz wszystko, ale już z naszą pomocą - znowu skinął na piecyk - i wtedy już stąd nie wyjdziesz. Twój wygląd - sam rozumiesz - mógłby porazić uczucia elfickich przyjaciół. Mnie się bardziej podoba pierwszy wariant, a tobie? - Mnie też. Ale nie mam nic do powiedzenia i tak, i siak. Spudłowaliście. Po prostu nie jestem tym, kogo potrzebujecie. - To twoje ostatnie słowo? Mam na myśli - ostatnie zanim zaczniemy? - Tak. To pomyłka, nawet nie słyszałem o jakiejś elfickiej sieci