Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przy Dagu leżało pięć trupów, nie licząc zwłok gwardzisty... Ale może atakowali ci sami ludzie? Tknięty nagłą myślą prawie biegiem, przyciskając dłoń do znów krwawiącej rany, wrócił na pobojowisko. Ze ściśniętym sercem, starając się nie patrzeć na martwego przyjaciela, podszedł do zabitej rozbójniczki i nienawistnym kopnięciem przetoczył ciało twarzą do góry. Zacisnął zęby, cofnął się o krok. To była ona - Mavala. Przywódczyni Burej Grupy. Przełknął ślinę. Czterdzieści parę osób. Wrócił do konia i tłumiąc okrzyk bólu wskoczył na siodło. Zwinął się na kulbace i długo przyciskał dłoń do krwawiącego, choć starannie opatrzonego już boku. Wreszcie wyprostował plecy i ruszył powoli w stronę Sępiej Przełęczy. Przed taką armią chłopcy mogli uciekać tylko bitym traktem - do Riksu. Jechał bez wytchnienia. Pod wieczór dostał gorączki, męczyło go straszne pragnienie, ale nie zatrzymał się. Śpiąc i czuwając na przemian jechał całą noc. Godzinę przed świtem przystanął na krótki popas, ugasił pragnienie wodą ze strumienia i o pierwszym brzasku znów był w siodle. Miał stalowy organizm, gdzieś koło południa gorączka zaczęła opadać. Dbał tylko o to, by często przemywać rany i zmieniać opatrunki. Była to ciężka wędrówka; ciężka dla człowieka zdrowego, bo dla niego - niemal zabójcza. Ale przetrzymał. Zahartowane ciało nie poddało się, więcej - przemogło chorobę i osłabienie. Wszystko dzięki niej. Myślał teraz o Leynie bez przerwy. O niej i tylko o niej. Wiedział, och! już dawniej przecież wiedział, że ją kocha. Ale nie przypuszczał, że jest mu aż tak niezbędna. Sama obecność dziewczyny, samo jej istnienie w pobliżu było dlań chlebem i powietrzem, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Teraz, gdy chleb zabrano, odsunięto od niego - czuł głód. I co gorsza - dusił się. Zapomniał o wszystkim. O rozbójnikach, o bratobójczej walce w jaskini, o Baylayu, o zabitym Rbalu, o Dagu. Wszystko było ciemne, w tej ciemności - jeden tylko płomyk. Zdążał ku niemu na oślep, jak szaleniec, ale przyciągała go doń tak potężna siła, że był gotów zdruzgotać i powalić wszystko, co stanęłoby na drodze marszu. Wiedział doskonale, a właściwie czuł tylko, że nie zatrzyma się, nie ustanie w pochodzie tak długo, póki nie ogrzeje rąk nad tym płomieniem. Bo o tym, że ten płomień nie tylko grzeje, ale i pali nierzadko - nie pamiętał. I nie chciał pamiętać. Musiał jednak czasem przystawać, choćby ze względu na konia. On jeść i pić nie musiał, ale zwierzę - tak. Gdy jego wierzchowiec, jeden z tych nielicznych, które spały leżąc, odpoczywał - on chodził nerwowo wokół niego. Zasypiał czasem w tym marszu, budził się, znów chodził i trwało to nieraz godzinami. Zmuszał się do jedzenia, prawie zmuszał do picia, namawiał sam siebie do zmieniania opatrunków. Potem już świadomie zaczął się bronić przed obłędem. Wygrał jeszcze raz. Jechał siny na twarzy, zarośnięty, brudny i cuchnący - ale myślący trzeźwo. Jechał wieki, ale tak naprawdę - tylko dwa dni. *** Wypadki potoczyły się w błyskawicznym tempie. Zza pobliskich skał wyskoczyło kilku ludzi i biegiem ruszyło ku nim. Mieli w rękach broń. Karenira porwała łuk, ale było już za późno, odrzuciła go więc i tak jak stała, z gołymi rękami wyskoczyła napastnikom naprzeciw. Baylay jeszcze nigdy nie widział takiego skoku, gdyby mu ktoś opowiedział - nie uwierzyłby. Rozpędziła się krótko i wyprysnęła w powietrze jak stepowa pantera. Wypadki następowały po sobie tak szybko, że nawet nie zdążyli ze Starcem porwać się z ziemi. Baylay w osłupieniu patrzył, jak dziewczyna podcina nogi jednemu z biegnących, zwija się w powietrzu jak sprężyna, powala drugiego, potem trzeciego... Z niewiarygodną wręcz zręcznością i siłą uderzała nogami, Baylay pierwszy raz w życiu widział podobny sposób walki. Suchy trzask uderzeń przeplotły okrzyki bólu. Ale napastników było wielu... Dartańczyk ochłonął, porwał miecz i wyskoczył z wnęki w chwili, gdy Karenira zwarła się z wysokim, szczupłym mężczyzną w futrzanej pelerynie na ramionach. Ciosy śmigały jak błyskawice, mężczyzna próbował pchnąć ją nożem, ale była zbyt zwinna. Odskoczyła do tyłu, teraz operowała tylko nogami. Kopnęła napastnika w nadgarstek, nóż poleciał wysoko w górę. Potem błyskawiczne uderzenie prawą nogą dosięgło podbródka. Mężczyzna rozkrzyżował ramiona i upadł... Baylay zupełnie odruchowo sparował pierwsze pchnięcie wrogiego miecza. Błyskawicznie wyłuskał przeciwnikowi broń z ręki i zamierzał pchnąć, gdy wyrósł przed nim kolejny napastnik. Zadźwięczały krzyżowane klingi, broń niebezpiecznie drgnęła Dartańczykowi w dłoni. Po pierwszym uderzeniu znać było mistrza. Przyjął na zastawę drugi, bardzo silny cios, odepchnął miecz napastnika w bok i przeszedł do kontrataku. Wtem usłyszał głuchy odgłos potężnego uderzenia a zaraz potem zduszony, pełen bólu krzyk Kareniry