Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Mam w sobie dużo kobiecego i, niestety, dobrze was rozumiem, jakie wy zachłanne, wyłączne i nienasycone jesteście. Ale nie drżyj, nie szarp się i nie szalej. Ja nic nie cofam i dobrze pamiętam, i podtrzymuję, com ci w sprawie ślubu napisał. Bo mimo wszystko, coś nawyczyniała, kocham cię i pragnę jak nigdy nikogo w życiu. Na borykanie się ze światem siły mieć muszę, z tobą walczyć nie chcę, nie mogę. Tylko że kiedyś marzyłem o tym, by każdą chwilą życia swego siać bunt, by każdą literką... najbłahszych artykułów żagiew płonącą w siano polskich mózgów kretyńskich wtykać, by każdym czynem zrywać z waszym starczym przesądem... A teraz śluby kościelne, prawa, mieszkania... Ulegam ci we wszystkim, za monetę twoich pieszczot wiele już oddać gotów... Eh, ty, ot i napisałem ci list..." Agnieszka wtrącona w czarną rozpacz przez dwa dni żyła jak otruta, nie jadła, zamykała się u siebie ku przerażeniu pani Barbary i zaciekawieniu rodzeństwa, które dopytywało się, co to znaczy, może ten lozański narzeczony ożenił się z kim innym? Agnieszka po dwu dniach rozmyślania o samobójstwie napisała do Marcina: "Tak jest, przejrzałeś mnie na wylot w całej mojej nicości. Jestem podszyta strachem i zazdrością, choć myślałam, że miłość silniejsza jest niż strach. Niewarta jestem ni twoich, ni czyichkolwiek uczuć, jedyne dobre w tym, co się stało, to to, że poznałam samą siebie, jakim bezmiarem nędzy jest moje serce. Ale nie to jest najsmutniejsze, coś mi o mnie napisał, tylko to, co o sobie, że gotów byłeś oddać, zrzec się czegokolwiek z wartości swego życia za cenę moich pieszczot. Że to mogłoby być prawdą, taką rzecz ciężko przeżyć, może ciężej niż śmierć. Nie zrzekaj się niczego, zachowaj w całości twe piękne, wzniosłe życie. I nic ci już nie grozi. Nie mam w sobie już ani jednej "monety pieszczot". A jeśli mimo wszystko garnę się do ciebie, w tęsknocie - to przez wrodzoną podłość... Nic dobrego po niczym się już nie spodziewam". List, który niebawem otrzymała, brzmiał: "Każdą literką przypadam do rąk, do nóg twoich, przepraszam i całuję. Przebacz mi, jeśli możesz. Cóż stąd, jaka ty jesteś, kiedy wiem, żeś nie taka. Jakże ja mogłem ciebie, jedyną poezję mojego życia, ciebie, coś mnie dźwignęła do walki, do pracy jak nikt, coś zwyciężyła we mnie rozkład wewnętrzny, jakże ja mogłem takim listem zasmucić. Czymże lepszym było moje zawiadomienie ciebie o przyjeździe tamtej niż twój odruch zazdrości z tym listem owego Janusza, czy jak mu tam. I nie bój się, to się rozeszło po kościach - nie przyjechała i chwała Bogu - nie przyjedzie. Chwała Bogu - dla ciebie, bo mnie to zupełnie obojętne. Ty i tylko Ty wypełniasz mnie całego. Ty, moja prosta w złej godzinie zasłyszana piosenko, która już zawsze, tak, zawsze we mnie brzmieć będzie, Ty pociecho, płomieniu diabelski moich nocy, słodyczy niebiańska moich dni. I jeszcze miesiąc, przeszło miesiąc czekania w tym ogniu ciągłej tęsknoty! W dodatku praktycznie nic ci dobrego donieść nie mogę. Wychodzisz za mąż za "nędzę wyjątkową", bo właśnie podziękowałem papie za wszelką dalszą pomoc, jak z łaski z ubliżającymi wymyślaniami udzielaną. Muszę już tylko na własnych zarobkach prasowych polegać, które trzeba setkami listów-upokorzeń wydębiać. Może dlatego byłem taki zły. No, ale nic, dam radę i wszystko będzie dobrze, skoro Ty istniejesz na świecie. Tylko już nie miej tych strachów, urojeń, które ja zaraz przejmuję i z nawiązką Tobie oddaję. Zaufaj mocy, która jest w Tobie i do której dążę słaby, wiatrem zerwany i pomiatany liść". Przeczytawszy ten list Agnieszka poczuła nade wszystko, po dniach i nocach udręki - niezmożoną potrzebę snu. Wyspawszy się, popatrzyła przytomniej dokoła i spostrzegła, że wcale tego lata nie użyła Serbinowa. Zrobiło jej się żal, że wkrótce musi wyjeżdżać. Do tego żalu przyłączyła się niebawem inna troska - przedmiotem jej był Janusz. Jakże mogła w samej rzeczy popełnić wobec niego taką zdrożność z tym listem. Zasypiając widziała przed oczyma uroczą, mizerną twarz Janusza i przepraszała go z czułością większą, niżby to wynikało ze zwykłych wyrzutów sumienia. - Czyżby z nas dwojga nie Marcin był dwoisty, a ja? - myślała przerażona. Ale gdy zaczął się zbliżać dzień wyjazdu, nie mogła się go doczekać i przyśpieszyła go o tydzień. Dążyła do Marcina złakniona jak pijak - do dawno nie zaznanego zamroczenia. 9 Spotkali się już w Belgii, ale ślub ich odwlekał się z miesiąca na miesiąc. Sprawa okazała się bardziej kłopotliwa, niż przypuszczali, a załatwianie formalności nie leżało w usposobieniu ani Marcina, ani Agnieszki. Szkoda im było na to życia i czasu, toteż wyznaczali coraz nowe terminy i, znużeni koniecznością wszczynania tych lub owych nie dopełnionych zachodów, odkładali ceremonię do swobodniejszej chwili. Tymczasem żyli zajęci sobą i wstrząsani mnóstwem wrażeń - śmiercią starego króla Belgii i wstąpieniem na tron młodego, budzącego wielkie nadzieje w liberałach, a nawet w socjalistach tego kraju - zwiedzaniem Brukseli oraz innych prześlicznych miast belgijskich, wreszcie morzem, nad którym udało im się spędzić jesienią a potem wiosną po kilka dni. Agnieszka rzuciła studia przyrodnicze; teraz interesowały ją bardziej ludzkie sprawy, społeczne, gospodarcze i kulturalne, które studiowała w Bibliotece Królewskiej, w różnego rodzaju miejscowych instytucjach i jako wolna słuchaczka w uniwersytecie