Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Telewizor był włączony ze ściszonym dźwiękiem - powiedział. - O jedenastej poszedłem do kuchni coś przekąsić. Kilka minut później przechodziłem obok drzwi salonu. Zerknąłem na telewizor, na kanale dziewiątym właśnie trwały wiadomości. Nie słyszałem, co mówi spiker, ale w prawym górnym rogu ekranu było zdjęcie. Przedstawiało tę samą kobietę, którą widziałem tamtego wieczoru. Zaraz potem fotografia zniknęła, ale włączyłem wiadomości na innym kanale i dowiedziałem się, że kobietą tą była Ashley Bronson. 222 Do tej chwili Kellogg ani razu nie spojrzał w naszą stronę. Rogavin po- kazał mu kadr z serwisu informacyjnego kanału dziewiątego, przedstawiający spikera z widocznym w tle zdjęciem Ashley. Kellogg potwierdził, że to właśnie zobaczył w telewizji i fotografię przekazano przysięgłym, by mogli porównać ją z oryginałem. Zdjęcie było dobrej jakości, zrobione en face. Nikt nie mógł mieć kłopotów z rozpoznaniem widocznej na nim osoby. Nadszedł kluczowy moment przesłuchania. - Zapomnijmy na chwilę o tym zdjęciu. Czy jest na tej sali kobieta, którą tamtego wieczoru widział pan przed domem pana Garveya? Kellogg natychmiast zwrócił się w stronę ławy oskarżonych i wyciągnął rękę. - Tak, siedzi tam, ubrana w niebieski kostium. To ją widziałem. - Jest pan tego pewien? Kellogg patrzył przez chwilę na Rogavina, jakby zaskoczony tym pyta- niem. Potem odparł: - Nie mam najmniejszych wątpliwości, że kobieta, która tam siedzi, i kobieta, którą widziałem tamtego wieczoru, to jedna i ta sama osoba. To Ashley Bronson stała wtedy na trawniku przed domem pana Garveya. - 1 co zrobił pan potem? - Natychmiast zadzwoniłem na policję. Rogavin pokiwał głową z poważną miną. - Dziękuję, panie Kellogg. Nie mam więcej pytań. - Odwrócił się do mnie i powiedział wyniośle: - Świadek jest do pańskiej dyspozycji, mecena sie. Położyłem swoje notatki na pulpicie. Ze wszystkich stron dochodziło mnie szuranie krzeseł: widzowie i przysięgli zmieniali pozycje po czterdziestu pięciu minutach całkowitego bezruchu. Nagle podszedł do mnie Andy. Położył przede mną karteczkę z nabazgraną przez Waltera wiadomością: Nie było go tam. Spojrzałem na Feinberga, który niemal niezauważalnie kiwał głową, a potem skierowałem wzrok na Kellogga. Świadek wcale nie był świadkiem. Ten, kto widział, jak Ashley popełniła zabójstwo, krył się za jego plecami. W tej chwili, stojąc za pulpitem, nie potrafiłem odgadnąć, co z tego wynika. Serce waliło mi w piersi. Wziąłem kilka głębokich oddechów i próbowałem uporządkować myśli. Wszystko po kolei. - Panie Kellogg, o ile dobrze pana zrozumiałem, w czasie szkoleń mię- dzy innymi doskonalił pan swój dar obserwacji? - Tak. - Ciekaw jestem, na czym to polega. Czy w wyniku szkolenia poprawił się panu wzrok? - Nie. „Tak" i „nie". Rogavin trzymał go krótko. 223 - Czy widzi pan w ciemnościach wyraźniej niż inni ludzie? - Nie. - Czyli, że z rozpoznaniem kogoś, kogo widział pan na ciemnej ulicy, miałby pan takie same kłopoty jak my wszyscy, zgadza się? Nie zamierzał odpowiedzieć na to pytanie zwykłym „tak" lub „nie". - Spostrzegawczość nie wymaga wyjątkowo dobrego wzroku - wyja- śnił - tylko wysiłku, praktyki, że tak powiem. Wyszkolono mnie, bym potrafił obserwować. Ludzie często patrzą, ale nie widzą, ponieważ nie przywiązują do tego odpowiedniej wagi. - Czy jest pan w stanie „włączać" i „wyłączać" ten dar obserwacji, jak za naciśnięciem guzika? Potrząsnął głową. - Nie. Lata szkolenia i praktyki powodują, że staje się on drugą naturą. Człowiek mija kogoś na ulicy i odruchowo myśli: „dwadzieścia siedem lat, metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi, brak zarostu". Jak już mówiłem, to kwestia praktyki. - Czyli, o ile dobrze pana rozumiem, chodzi o to, by umysł odnotowywał to, co widzą oczy? Skinął głową. - Można to tak ująć. - Ale co się tyczy „widzenia", czy nie jest prawdą, że mimo wielolet- niego szkolenia nie jest pan w stanie lepiej niż ktokolwiek inny... - podsze- dłem do ławy przysięgłych - na przykład państwo przysięgli, rozpoznać dru- giego człowieka na ciemnej ulicy? - Dzięki mojemu wyszkoleniu, jestem lepszym obserwatorem. - Nie rozumiem pańskiej odpowiedzi. Czy przyznaje pan, że szkolenie nie sprawiło, że widzi pan ludzkie twarze w mroku wyraźniej, niż my wszyscy? - Tak - powiedział z irytacją. Spojrzeliśmy na siebie i po kilku sekun- dach złość zniknęła z jego twarzy, zastąpił ją niezmącony spokój. Życie tego człowieka sprowadzało się do nieustannego przezwyciężania trudności w drodze do celu. Nie zamierzał dać się wciągnąć w tę próbę nerwów. - Panie Kellogg, wróćmy do tej nocy, kiedy zamordowany został Ray- mond Garvey. Była wtedy ulewa? - Zgadza się. - Nie świecił księżyc ani gwiazdy? - Ani trochę. - Ulica jest wysadzana drzewami? - Tak. - A na początku listopada na drzewach tych były jeszcze liście, dodat- kowo zasłaniające światło płynące z góry? - To prawda. 224 - Miał pan parasol? - Tak. - Przy domu Garveya nie ma żadnych latarni, zgadza się? Przez chwilę patrzył w zamyśleniu w sufit. - Nie, o ile sobie przypominam, najbliższa latarnia jest przeszło trzy dzieści metrów dalej. - To znaczy, że szedł pan po omacku? Pokręcił głową