Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Dziwna myśl zaczęła krążyć mi po głowie (bo na świecie nie istniały przypadki), więc zmarszczyłem czoło, ale nim powziąłem jasne podejrzenie, otwarły się drzwii do izby wszedł stangret baronowej Sa Tuel. Ujrzawszy mnie, z szacunkiem zdjął kapelusz, po czym zaraz pobiegł na piętro, by donieść swojej pani, że kareta gotowa i już czeka. Usiadłszy wygodniej, czekałem i ja, aż pani i jej służąca pojawią się na schodach; nie złożyłem Renacie porannej wizyty, bo nie prosiła o nią, a zresztą dość już było wszelkiego rozgłosu wokół naszych osób - im mniej widywano nas razem, tym lepiej. Zamyśliwszy się na krótką chwilę, drgnąłem, gdy z wnętrza budynku znowu posłyszałem hałasy i kłótnie. Poznałem młody głos córki gospodarza, a zaraz potem gniewny głos jej ojca. Hałasy wkrótce przeniosły się na podwórze, więc znowu wyjrzałem przez okno i ledwiem powstrzymał śmiech, widząc znajomą żebraczkę, która zapewne wdarła się do domu kuchennymi drzwiami, teraz zaś pachołek ciągnął ją za kołnierz. Żal mi się zrobiło babiny (bo jednak było najzupełniej niemożliwe, by potęga, której służyłem, skryła się w takim ciele); potrząśnięto nią chyba zbyt mocno, albowiem ledwie powłóczyła nogami, nieprzytomnie i z trwogą spozierając dokoła. Ujrzawszy gospodarza, który z naręczem półmisków, sapiąc, zmierzał do mojego stołu, jąłem pytać o przebieg zajścia. Gospodarz postawił zamówione potrawy, po czym schylił się i zaczął coś szeptać. Zamilkł, albowiem powstrzymałem go gestem, ujrzawszy na schodach stangreta baronowej, a następnie ją samą i wreszcie Melanię, która zobaczywszy mnie w izbie, poróżowiała na policzkach i spuściwszy wzrok, powściągnęła uśmiech. Gospodarz obejrzał się i zamarł, a potem znów zwrócił ku mnie, ale - blady jak ściana - wymamrotał tylko coś niewyraźnie, wskazując palcem idące kobiety. Zdawało mi się, że chce uciec albo nawet zapaść się pod ziemię, lecz baronowa, wsparta na ramieniu Melanii, zbliżyła się i powitała mnie skinieniem. Wciąż była bledsza niż zazwyczaj i wyraźnie słaba; możliwe też, że źle spała w nocy, albowiem dostrzegłem sine cienie pod oczami. - Naprawdę, kawalerze, twoja ciekawość zgubi cię kiedyś rzekła z tą chłodną wyższością, której nie znosiłem. - No, więc tak, to ja. I co z tego? Cóż to za przyjemność znajdujesz w rozmowie z człowiekiem, który tak chętnie podał ci truciznę? - Pani... - rzekł z rozpaczą drżący oberżysta - pani jest... Trochę żartobliwie, a trochę gniewnie, uderzyła go rękawiczką, następnie zaś odepchnęła, oparłszy dłoń na piersi. - Idź już, dobry człowieku, nudzisz mnie... Ale przebaczam ci wszystko, bo nie umiem gniewać się na kogoś, kto tylko prowadzi gospodę. - Pani mi przebacza! - Owszem, przebaczam. Do widzenia, kawalerze! - Do widzenia - odparłem tak skonsternowany, żem nie umiał zebrać myśli do kupy. Posłała mi jeden ze swoich uśmiechów, wprawdzie nieco bledszy niż zazwyczaj, ale nadal taki, jakiego nie mogła mieć żadna inna kobieta. Patrzyłem, jak idzie przez podwórze i wsiada do karety; potem jeszcze przez pół sekundy widziałem przestraszone oczy Melanii, gdy skierowała je ku memu oknu. Zaraz potem kareta ruszyła. Oberżysta chciał coś powiedzieć, lecz zacząłem machać tylko ręką, by już poszedł, by mi nie przeszkadzał... Chciałem zjeść śniadanie. Lecz patrzyłem na przyniesione potrawy, nie tykając żadnej, wreszcie jąłem dłubać w pasztecie, ale tak bezmyślnie, żem go tylko rozgrzebał na półmisku. Próbowałem połączyć wszystko, com przed chwilą usłyszał i zobaczył, lecz nie było to łatwe; pytanie, czy możliwe... Patrzyłem tępo przed siebie i wiedziałem zgoła coraz mniej, aż wreszcie pozostała mi w głowie jedna myśl: żem powrócił na wstrętną i niechcianą służbę, powrócił wbrew sobie i teraz jest już za późno, bo każdy dzień i każda chwila będą kłamstwem, oszustwem i samym tylko brudem. Posłyszawszy jakiś przeraźliwy krzyk,, nawet się nie zdziwiłem, tak bardzo był po drodze z moimi rozważaniami. Miła i ładna córka oberżysty, która przyjęła moje zamówienie, pojawiła się w izbie i podeszła do stołu, przy którym siedziałem ze splecionymi dłońmi i łokciami opartymi na blacie. Usiadła tak samo i spojrzała mi w oczy, a potem uśmiechnęła się lekko. - Brawo, mój Del Wares - powiedziała. - Jestem bardzo zadowolona i możesz zażądać, czego tylko chcesz. Gdzieś na dnie tych oczu błyszczały strzępki duszy oszalałej ze strachu dziewczyny, która mogła słyszeć, co mówię, i patrzeć na to, co robię, lecz nigdy już nie miała śmiać się i żartować, nie mogła spotkać chłopca ani pójść latem nad rzekę. - Proszę tylko o jedno - powiedziałem ze ściśniętym gardłem. - Wyjdź ze skóry tego dzieciaka i znajdź sobie cokolwiek innego. - O, na pewno nie wrócę do truchła na podwórzu, to niepodobieństwo. Zresztą dość już wszelkich przeprowadzek. I tak minie półwiecze, nim pozbieram wszystko, co straciłam wczoraj nad rzeką. Obróciwszy się ku oknu, zobaczyłem starą żebraczkę. Obłąkana, pełzała na czworakach jak zwierzę, zataczając niewielkie koła. Znowu posłyszałem przeraźliwy krzyk i płacz, a potem wołanie: - Ewa! Ewa, chodź tutaj! - Wyjdź z tego dziecka - rzekłem raz jeszcze. - Powiedziałaś, że mogę prosić... a więc proszę. - No, dobrze - zgodziła się niechętnie i nawet trochę gniewnie. - Lecz ta druga jest trochę zbyt młoda... Ale co tam, obiecałam, więc dotrzymam, niech już będzie. Poczułem, jak zamiera mi serce, a włosy zaczynają podnosić się na głowie. - Nie ta druga, na litość... Ich ojciec gotów oszaleć. - Ależ właśnie umarł - powiedziała - więc na pewno nie oszaleje. Oparłszy się o ścianę, raz jeszcze ujrzałem przed oczami chwilę, gdy piękna jak anioł zagłady baronowa, uderzywszy oberżystę rękawiczką, odepchnęła go potem, mówiąc, że coś przebacza... Lecz Renata Sa Tuel nigdy i niczego nikomu nie przebaczyła. Nie dawała nawet małych rozgrzeszeń. Może tylko ja jeden miałem u niej wyjątkowe fory. - Jej pierścień... - szepnąłem. - Ten noszony kamieniem do wnętrza dłoni, ze sprężyną i igłą w odwróconym oczku... Czy ona ciągle go ma? - Znowu nie wiem, o co mnie pytasz. Nie wytrzymani z tobą, mój Del Wares