Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Teraz mnie przemaglują — pomyślał. Atoli w chwilę potem zamiast pytań rozległ się przyjemny dźwięk sygnalizujący zakończenie testu i kabina otworzyła się ponownie. Na zewnątrz czekała pneumia, ale tym razem zupełnie inna — złocista, o świetlnych impulsach igrających na jej ścianach na podobieństwo drogocennych kamieni. — Uprzejmie prosimy cię, drogi Dziesiąty, o zajęcie należnego ci miejsca — powiedział melodyjny głos z wnętrza pojazdu. Jan przełknął ślinę i pomacał się po szyi. Obroża z plakietką i Odbiornikiem Indywidualnym znikła. — Czyżbym był wolny?! — uderzyła go zdumiewająco prosta myśl. W tym samym czasie Ned w szybie wentylacyjnym szybko rozmontował dolny przekaźnik generatora. Spieszył się. Od dobrych paru minut powinien znajdować się w drodze na swój ojczysty poziom 909. Lada moment system paraliżujący informy przestanie działać i pojawią się czuje. Ryzykował jak cholera! Jednak akcja, na którą wysłał Jana, była grą o wszystko. Poświęcił na ten cel prototyp pasa grawitacyjnego. Sam wychylił się z konspiracyjnego cienia, czuł niejasny niepokój. Ostatnie działania spiskowe rozwijały się zbyt gładko. Dlaczego GLOK tak łatwo dawał się wyprowadzać w pole? Może rozrósł się do tego stopnia, że zalany nadmiarem informacji stracił panowanie nad całością systemu? Wezwał pneumię pionową. Do końca operacji pozostały jeszcze trzy minuty. Pojazd zjawił się błyskawicznie. Wskoczył do wnętrza i dopiero wówczas uświadomił sobie, że popełnił okropny błąd. * * * Din był już spóźniony około piętnastu minut, jednak tego dnia, jak mało kiedy, nie było mu spieszno do nauczalni. Najchętniej zostałby dłużej w domu. Czuł, że istnieje mnóstwo rzeczy, których mógłby się dowiedzieć od rodziców. Nagle rozbłysnął ekran oglądnika: „Uwaga, ważna informacja!” Oboje z matką znieruchomieli. „Podajemy urzędowy komunikat testatora. Zgodnie z regulaminem numerycznym uprzejmie informuje się, że Jan, o dotychczasowym numerze Milion, przeszedł na wyższy poziom intelektualny. Rodzinie i dotychczasowym przyjaciołom składamy serdeczne gratulacje”. — Co to znaczy? — zawołał Din. — Żegna was na zawsze — odparły dwa Odbiorniki Indywidualne. — To niemożliwe — krzyknęła żona — musiała zajść pomyłka! — Nie ma pomyłki. Wszystko jest w absolutnym porządku! Matka do oglądnika, syn do nauczalni. Proszę zachować spokój, niewiasto. Już wkrótce zostanie ci przydzielony mąż zastępczy. Życie ułoży ci się bardzo dobrze. — Bydlaki, mówcie natychmiast, coście zrobili z Janem?!!! — Proszę się nie denerwować. Złość piękności szkodzi — w całym mieszkaniu rozszedł się zapach fiołków, towarzyszący gazowi uspokajającemu. Pani Janowa wykonała jeszcze kilka rozpaczliwych gestów, po czym oszołomiona osunęła się na leżankę. Din wolał nie czekać na działanie uspokajacza. Machinalnie porwał pojemnik ojca, który stał na środku sześcianu i wskoczył do czekającej pneumii. — Do nauczalni! — rzucił krotko. Mimo oszołomienia zdawał sobie sprawę, że dzieje się coś niedobrego. Najpierw zniknął Max, teraz ojciec. Wiedział, że powinien coś zrobić, tylko co? Może na początek powinien odszukać Maxa? Normalnie do nauczalni jechało się parę sekund, tym razem upłynęła dobra minuta, a pneumia nawet nie zamierzała zwolnić. — Dokąd jedziemy? — zawołał chłopak. — Potrzebujesz wypoczynku — odpowiedział Odbiornik. — Zatrzymaj się! — nie było odpowiedzi. A pneumia z delikatnym sykiem pędziła pozbawionymi otworów korytarzami. — Chcę do domu albo do nauczalni! — wołał przerażony Din. Odbiornik milczał jak zaklęty. — Stóóój! — w najwyższej desperacji cisnął o ścianę pojemnikiem ojca. Pojemnik odbił się i upadł na podłogę, lecz jednocześnie wypadł z niego miotacz. Ponieważ nie, było żadnej reakcji Din chwycił miotacz i skierował jego lufę w miękką ścianę wehikułu, pociągnął. Rozległ się syk i pneumia oklapła jak rozpruty balon. Chłopak stał sam w pustym, ciemnym korytarzu. — Zepsułeś urządzenie, spotka cię kara — zabuczał ponuro Odbiornik. Din, nie, zwracając uwagi na jego gderanie, ruszył naprzód. — Masz natychmiast wracać, przejdziemy do innego korytarza pneumatycznego — skandował automatyczny anioł stróż. — Zamknij się! W odpowiedzi stało się coś dziwnego. Obroża ożyła, jak wąż poczęła falować i kurczyć się. — Co chcesz zrobić? Przylegała teraz ciasno do szyi i nadal się zaciskała. — Zawracaj, zawracaj! — powtarzał głos automatu. — Nie! — stęknął Din i poczuł, że się dusi. Usiłował chwycić powietrze ustami. Daremnie. Oczy nieomal wychodziły mu z orbit. Zrobił w tył zwrot. Ucisk od razu zelżał. — Dobrze, pójdę, dokąd zechcesz — wykrztusił pojednawczo chłopak. — Byłem bardzo głupi i nieposłuszny. Ale to ze strachu. — Porozmawiamy o tym później! Obroża rozluźniła się całkowicie. Din tylko na to czekał. Błyskawicznie wsunął między szyję a obrożę lufę miotacza. Wężowy pasek zadygotał, zacisnął się, ale bezskutecznie. — Spotka cię zasłużona kara — ostrzegł Odbiornik. Din jednak już go nie słuchał. Z pojemnika ojca wydobył urządzenie przypominające starożytny śrubokręt i począł pastwić się nad Odbiornikiem. Pierwszy cios poszedł w membranę. Potem zabrał się za kruszenie świetlistego rubinowego oczka. Aparat chrypiał, groził, później raczył nawet prosić, ale młody człowiek opanowany szałem niszczenia nie zwracał na nic uwagi. Dźgając Odbiornik na oślep, musiał natrafić wreszcie na czuły punkt urządzenia, bo rozległ się cichy trzask, a obroża sflaczała jak zdechły padalec. — Załatwiłem cię, diable