Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Z czasem poznałam upodobania jego kochanek i wszystkie ekstrawagancje, które najbardziej działały na niego. Podkreślał przy tym, że mnie w ten sposób nigdy nie będzie pieścił, gdyż do żony, a do tego jeszcze tak chudej, trzeba podchodzić z szacunkiem nawet wtedy, gdy się jej nie kocha. Otwierał przede mną świat zupełnie nowy, odarty z poezji i budzący raczej odrazę niż zainteresowanie. Owej bezsennej nocy zaczęłam rozpaczliwie tęsknij za domem rodzinnym, z którego jeszcze tak niedawno chciałam jak najprędzej wyfrunąć. Leżał przy mnie mężczyzna, którego kochałam i do którego nie miałam odwagi ani się przytulić, ani głośniej przy nim zapłakać. W domu panowała cisza przerywana czasem skrzypieniem rozsychających się mebli. Wiotkie gałązki wiśni uderzały delikatnie o szyby rzucając koronkowy, drżący cień. Czułam głód skręcający wnętrzności, zupełnie tak samo jak czasem w rodzicielskim domu, i bardzo żałowałam, że nie poszłam z Busiem na kolację. Później zaczęły mnie swędzić plecy. Próbowałam je bezskutecznie drapać, bojąc się raptownymi ruchami obudzić chrapiącego ze świstem mężczyznę. U profesorostwa mieszkaliśmy kilka tygodni. Był to okres mojej wielkiej edukacji. Zaczęła się ona od dnia, w którym zdecydował, że jestem zbyt mało fascynująca. Nie bardzo rozumiałam znaczenie tego słowa, ale dziwnie kojarzyło się z sylwetką kokoty. W moim pojęciu kokota była to bardzo szczęśliwa kobieta prowadząca jedwabne życie. Mogła nosić na co dzień bieliznę ozdobioną koronkami i jeść na śniadanie szynkę, a nawet czekoladę, gdyby miała ochotę. Co prawda, po owej nocy miałam lekko zachwianą wiarę w to łatwe, jedwabne życie z mężczyznami. Nie było jednak wykluczone, że tylko w małżeństwie te sprawy były tak przykre, bo czyżby inaczej żony zdradzały swoich mężów albo w ogóle istniały takie instytucje jak domy publiczne, o których tyle opowiadał Busio? Wkrótce doszłam do wniosku, że na pewno o wiele łatwiej jest być kokotą niż żoną. Zorientowałam się w tym już po kilku dniach mojej edukacji. Trzeba było wstawać, znacznie wcześniej od Busia i podczas gdy on spał, czesać się, malować i kompletnie ubrać. Zamiast sukienek Busio kazał nosić rano wzorzyste, głęboko wycięte szlafroki. Cała jednak trudność polegała na tym, że nie miałam nie tylko wzorzystego, ale w ogóle żadnego szlafroka. Wstydziłam się do tego przyznać czy też prosić o pieniądze, gdyż Busio wciąż jeszcze wydawał mi się obcym mężczyzną. Jako wielki esteta nie pozwalał mi na noc kręcić papilotów, ale żądał codziennie pięknych, misternych loków. Było to nie lada zagadnienie, które próbowałam rozwiązać przy pomocy fryzjera. Moje fundusze, pochodzące z oszczędności na tramwajach, pozwoliły zaledwie na wizytę w najtańszym zakładzie. Po godzinie mozolnych zabiegów moja głowa przypominała nastroszony materac, a wyraz twarzy upodobnił się przedziwnie do wielkanocnego baranka z gipsu, jakie sprzedawano za Żelazną Bramą. Brakło tylko zeza i chorągiewki. Busio na mój widok aż przysiadł z wrażenia i śmiał się hałaśliwie rycząc jak bawół. Największą trudność sprawiało mi podawanie ręki do pocałunku. Robiłam to ogromnie niezdarnie, co irytowało Busia lubiącego wytworne i swobodne ruchy u kobiet. - Robisz to jak ostatnia kretynka. Po twoich ruchach widać, że pochodzisz z nizin - strofował mnie łagodnie i wyjątkowo cierpliwie uczył podsuwać z wdziękiem pod nos dłoń do całowania. Poza tym musiałam poruszać się z gracją, nie potrącać mebli, mieć przyjemny wyraz twarzy, często się uśmiechać nie marszcząc przy tym nosa, patrzeć spod rzęs lekko unosząc brwi i przy chodzeniu kokieteryjnie poruszać pośladkami. Naturalnie tylko czarne pończochy, bardzo wysokie obcasy, krótkie szerokie sukienki i maleńkie kapelusiki z długimi woalkami zdobywały w jego oczach uznanie