Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

– Co ty robisz, Mapciuszku? – Badam, czy jest głęboko, Króliczku. 56 – Przecież tu przy mostku widać dno. – Jak ci wiadomo, Króliczku, zawsze wolę sprawdzić. – Bo to może nie być dno, Mapciuszku? – Mniej więcej. – Ale po co ty to robisz, Mapciuszku? Po co badasz dno? – Chcę wejść do wody, Króliczku. – Nigdy! – zakrzyknął Króliczek czerwony po uszka ze wzburzenia. – Nic o tej wodzie nie wiemy. A w ogóle to nic ci nie da. – Da. Sprawdzę, czy jednak w tych zaroślach nie ma jakiegoś przejścia. Zresztą niewykluczone, że przez nie tak naprawdę to można przejść. – Nikt na Niby-Wyspie tego nie zrobił. – Skąd wiesz? – Bo... bo wszyscy tak mówią. Mapciuszek pokiwał głową. – Jak ty wszystkim wierzysz, Króliczku! Mówią, nie mówią, ja wolę sprawdzić, zanim uwierzę. – Po moim trupie, Mapciuszku! Nie pozwolę ci wejść do tej wody, choćbym... choćbym cię miał znokautować. A poza tym... Mapciuszku... – Co, Króliczku? – PRZECIEŻ MY STOIMY NA MOSTKU. A mostki – ciągnął (bohatersko) pod rozbawionym spojrzeniem Mapciuszka – do czegoś służą. Najczęściej łączą dwa brzegi, żeby można było przejść z jednego na drugi. – Oczywiście, Króliczku, oczywiście. Tylko że tutaj łączą dwie lite skały. – A skąd, Mapciuszku kochany, wiesz, że to skały? – spytał chytrze (biorąc mały odwet) Króliczek. – Bo widzę. – A skąd wiesz, że są lite i że nie można przez nie przejść? Sprawdziłeś? – Oj, oj, oj, jakie to się zrobiło złośliwe! – rzekł Mapciuszek już trochę zły. – Ktoś przecież w jakimś celu zbudował tu mostek – dodał szybko lekko przerażony Króliczek. – może nie przypadkiem wyrzuciło nas właśnie tutaj. – Pewnie, że nie przypadkiem! – rzekł nawet nie hamując złości Mapciuszek. – Złapali nas w piękną pułapkę, i to w momencie, gdy już myśleliśmy, że się udało wymknąć. Złapali nas w tę perfidną pułapkę, i możemy sobie biegać w tę i z powrotem, i zdychać z głodu. Króliczku! Co ty wyrabiasz, Króliczku?! Króliczku kochany, opanuj się! Co ty wyrabiasz, Króliczku?! – Biegam – odparł Króliczek bardzo dzielnym i nieszczęśliwym głosem. Nie mógł znieść tego, że Mapciuszek jest zły, że on sam, Króliczek (częściowo), tę złość spowodował i jeszcze usiłował być złośliwy i w dodatku przypomniał, że jest głodny. I z tego wszystkiego był w takim stanie, że m u s i a ł coś zrobić. – Och, Króliczku! Zatrzymaj się! Ja to powiedziałem w przenośni. – Ale ja biegam naprawdę – odkrzyknął zdeterminowany, gotów na wszystko Króliczek. Biegał po mostku tam i z powrotem, tam i z powrotem, starając się nie patrzeć na Mapciuszka, starając się na nic nie patrzeć, aż w pewnym momencie mostek zakołysał się lekko i – łagodnie opadł na wodę, po czym zaczął płynąć razem z nimi. Płynął po nieruchomej wodzie w kierunku tej czarnej dziury, wyglądającej jak otwarta paszcza olbrzymiej zaczajonej na zdobycz ryby, dziury, z której dobiegał głośny szum. – Mapciuszku – szepnął Króliczek bliski łez. – Ja nie chciałem. O Boże, znosi nas! Mapciuszek w odpowiedzi chwycił go za łapkę i mocno ścisnął, co miało oznaczać: wszystko w porządku, Króliczku, nie martw się, najważniejsze, że jesteśmy razem, ja się nie gniewam. A 57 potem ścisnął trzy razy – co oznaczało: nic nie mów, rób to, co ja. A mostek płynął. Raczej wolno, jakby ktoś (coś?) chciał, aby skazani na połknięcie przez niewiadomego przeznaczenia paszczę mieli dość czasu na uświadomienie sobie swojego nieuchronnego, przerażającego losu. Mapciuszek, trzymając ciągle łapkę Króliczka, wolno, nieznacznie zaczął się przesuwać ku krawędzi mostka (czyli ku brzegowi Rzeki), a Króliczek robił pilnie to samo. Brzegi, tu nieruchomej, Rzeki porośnięte zwartą ścianą mało zachęcającego gąszczu były blisko krawędzi mostka. Króliczek spojrzał na Mapciuszka, jakby pytał: ty chcesz... – Oczywiście – odpowiedział oczami Mapciuszek. Ale nie ruszał się. Teraz zresztą nie usłyszeliby własnych głosów. Szum dobiegający z czarnej czeluści wzmógł się do ogłuszającego huku. Ogłuszający huk, coraz bliższa spieniona ciemność – na co czeka Mapciuszek? Mostek zakołysał się nieco i nieco cofnął, i – zatrzymał jak samolot na chwilę przed startem. W momencie gdy, wyraźnie przyśpieszając, ruszył do przodu, Mapciuszek puścił łapkę Króliczka (uścisnąwszy ją znacząco: dawał znak i dodawał otuchy) – i skoczył. Króliczek skoczył niemal równocześnie. Rozpędzony mostek z sykiem i hukiem wleciał do czarnej paszczy, czerń po prostu zagotowała się. Mapciuszek i Króliczek już tego nie widzieli. Wisieli kurczowo wczepieni w kolczasty, splątany, nieustępliwy gąszcz, prostopadłą ścianą spadający wprost do wody. – Jesteś, Króliczku? – Jestem, Mapciuszku. To kłuje. Ciebie też? – Nie, Króliczku. Mnie głaszcze... – Oj, Mapciuszku!!! – Oj, Króliczku!!! Czarna dziura gulgotała jak tysiąc potwornie rozzłoszczonych indorów, a oni uśmiechali się do siebie. 58 Rozdział czwarty Biała Góra – Nie wiem, czy zdążymy – powiedziała Ciocia Weronika wpatrzona w sunącą brzegiem Oceanu żółtą mgłę w kształcie ogromnie niekształtnego grzyba. – Nie wiem, czy zdążymy – powtórzyła ciszej i jakby bezradnie. Jeżeli chce się zdążyć, jeżeli trzeba zdążyć – trzeba się śpieszyć. A Ciocia Weronika stała jak ofiara zahipnotyzowana przez zbliżającego się do niej kata. W jednej chwili postarzała się i skurczyła. Nalewka zamarł u jej nogi, też jakby zahipnotyzowany. Franek zaś dosłownie słaniał się z nieprzytomnego bólu głowy. Głowa go tak bolała, że zrobiło mu się wszystko jedno, co będzie z nim, z nimi wszystkimi, co w ogóle będzie. – Jeżeli mamy zejść, to schodzimy – powiedziała dziwnie bezosobowo Sasanka. – Żeby zejść wewnątrz, trzeba najpierw wyjść na zewnątrz – mruknęła Ciocia Weronika. – A my nie zdążymy. Nagle gdzieś niesłychanie wysoko rozległ się wybuch, jeden, drugi, trzeci – w krótkich naładowanych grozą odstępach. Unieśli głowy – czwarty... piąty... każdy liczył, nie można było nie liczyć i nie można było nie czekać – szósty... siódmy