Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pięćdziesiąt stóp od obozu stały spętane konie wędrowców. Z ciemności wyłoniły się dwie postacie z pikami i łukami. Cephelo odprawił ich jednym słowem i zaprowadził Wila na sam koniec stada, gdzie stał Artaq. - To ten koń - potwierdził Wil. - Czy nosi twój znak, uzdrowicielu? - zapytał wędrowiec w taki sposób, jakby to pytanie wprawiało go w zakłopotanie. Wil potrząsnął przecząco głową. - To wielki pech, bo skąd możemy wiedzieć, że to naprawdę twój koń. W końcu w czterech krainach sporo jest czarnych ogierów. Jak mamy je rozróżnić, skoro właściciele ich nie znaczą? Mamy spory problem, uzdrowicielu. Chciałbym ci dać tego konia, ale to dla mnie ogromne ryzyko. Chodzi o to, że jeśli ci go dam, a przyjdzie do mnie inny człowiek i powie, że również zgubił czarnego ogiera, i odkryjemy, że pomyłkowo wydałem go tobie, to co wtedy pocznę? Będę odpowiedzialny za stratę tego człowieka. - Tak, to prawda - przytaknął Wil z cieniem wątpliwości w głosie, unikając starannie jakiejkolwiek reakcji na tak śmieszne domniemanie Cephela. Była to w końcu tylko część ich wspólnej gry. - Ja ci, oczywiście, wierzę. - Twarz wędrowca spoważniała. - Jeśli mamy komukolwiek ufać na tym świecie, to właśnie uzdrowicielowi. - Uśmiechnął się z własnego dowcipu. - Jednak nadal ryzykuję, jeżeli zdecyduję się podarować ci tego konia. Jako praktyczny człowiek interesu muszę przyjąć ten fakt do wiadomości. Poza tym pozostaje jeszcze sprawa wyżywienia i opieki, które otrzymało to zwierzę. Wyczyściliśmy go i troszczyliśmy się o niego jak o własnego konia. Karmiliśmy go tym, co mamy dla swoich. Chyba rozumiesz, że coś nam się za to wszystko należy? - Oczywiście. - Cóż - Cephelo zatarł ręce z radości - wobec tego dogadaliśmy się. Wszystko ma swoją cenę. Powiedziałeś przedtem, że dasz coś cennego w zamian za konia. Teraz możemy dokonać uczciwej zamiany. Cokolwiek masz, przyjmiemy to jako zadośćuczynienie. Poza tym nie powiesz nikomu, kto twierdziłby, iż zaginął mu czarny ogier, że my go znaleźliśmy. Cephelo mrugnął porozumiewawczo. Wil podszedł do Artaqa i pogłaskał go po lśniącym czole, pozwalając, by zwierzę go obwąchało. - Obawiam się, że nie mam jednak nic cennego - odezwał się po chwili. - Nie zabrałem ze sobą nic, czym mógłbym zapłacić wam za to, co zrobiliście. Nic? - Cephelo był zupełnie zaskoczony. Zupełnie nic. - Ale przecież mówiłeś, że masz coś cennego... - To prawda - potwierdził szybko Wil. - Miałem na myśli swoje usługi jako uzdrowiciela. Myślałem, że to ma jakąś wartość. - Ale tym zapłaciłeś za jedzenie, schronienie i ubranie dla ciebie i twojej siostry. - Zgadza się. - Chłopak miał nieszczęśliwą minę. Wziął głęboki oddech. - Czy mógłbym coś zaproponować? W oczach Cephela znów pojawiło się zaciekawienie. - Wydaje mi się, że wy również podróżujecie na zachód. Jeżeli pozwolisz, żebyśmy zabrali się razem z wami, moglibyśmy znaleźć jakiś sposób zapłaty. Może znów będziecie potrzebować moich umiejętności medycznych? - To nie wydaje mi się prawdopodobne - zastanawiał się Cephelo. - Nie masz nic wartościowego? Zupełnie nic? - Nic. - Raczej kiepski sposób na odbywanie podróży - mruknął wędrowiec, pocierając zarośnięty podbródek. Wil nic nie odpowiedział. - Cóż - mówił dalej Cephelo - przypuszczam, że nic się nie stanie, jeśli pojedziecie z nami aż do granicy lasów. To kilka dni drogi. Jeżeli przez ten czas nic dla nas nie zrobicie, zatrzymamy konia w zamian za fatygę. Zgadzasz się? Wil pokiwał bez słowa głową. - Jeszcze jedno. - Wędrowiec podszedł bliżej; jego twarz nie miała już przyjemnego wyrazu. - Mam nadzieję, uzdrowicielu, że nie będziesz taki głupi, żeby próbować ukraść nam tego konia. Znasz nas na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co się stanie, jeżeli się na to odważysz. Chłopak z Vale odetchnął głęboko i jeszcze raz skinął głową. Wiedział - Dobrze. - Cephelo cofnął się. - Pilnuj się, żebyś nie popełnił takiego błędu. - Wędrowiec był wyraźnie niezadowolony z przebiegu sprawy, ale wzruszył tylko obojętnie ramionami. - Dosyć tych interesów. Chodź do mojego domu i napij się ze mną. Weszli znowu w krąg wozów. Cephelo klasnął głośno w dłonie i przywołał wszystkich, by przyłączyli się do nich z winem i muzyką i uczcili ten szczęśliwy dzień i młodego uzdrowiciela, który okazał im tyle uprzejmości. Wila posadzono na miękkiej ławce tuż obok przywódcy, zaś zaciekawieni mężczyźni, kobiety i dzieci z obozu tłoczyli się obok. Podano wielką beczkę wina i kubki. Cephelo wstał i wzniósł kwiecisty toast za zdrowie swojej rodziny. Kubki z winem podniesiono wysoko w górę i szybko opróżniono. Wil pił razem z innymi. Rozejrzał się szybko za Amberle i znalazł ją siedzącą trochę dalej wśród innych biesiadników. Nie wyglądała na zadowoloną. Chciał jej wyjaśnić wszystko, co się wydarzyło do tej pory, ale to będzie możliwe dopiero, gdy będą sami. Na razie musiała znosić wszystko razem z nim. Kubki ponownie napełniono, wzniesiono następny toast i spełniono go winem. Cephelo poprosił głośno o muzykę i rozbrzmiała melodia grana na instrumentach strunowych i cymbałach. Początkowo muzyka była dzika i niespokojna. Unosiła się wolno na tle nocy, a wraz z nią narastał beztroski i wesoły śmiech wędrowców. Znowu rozlano wino i szybko je wypito, zachęcając głośno muzyków do dalszego grania. Wil poczuł, że kręci mu się w głowie. Alkohol był mocny, zbyt mocny dla kogoś, kto nie jest do niego przyzwyczajony. Pomyślał, że musi być ostrożny, i wzniósł do góry kubek, by spełnić kolejny toast. Tym razem powoli sączył bursztynowy napój. Bolały go palce prawej stopy, bo w bucie spoczywała wciąż sakiewka z Kamieniami Elfów. Muzykanci grali teraz szybciej