Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

– Ur-lord chce z tobą porozmawiać – oznajmił takim tonem, jakby jego wrodzona prawość i jej udręczona niepewność były sobie całkowicie obce. Weszła prosto do kajuty, by nie zauważył jej wahania. Tam jednak zatrzymała się, speszona gwałtownym bólem, który wywodził się z jej pragnień. Covenant leżał na wysoko zawieszonym hamaku. Jego słabość wypisana była w bladości czoła i bezwładnym ciele. Niemniej już na pierwszy rzut oka dostrzegła, że odcień jego skóry stał się zdrowszy. Tętno i oddech miał miarowe, a oczy lśniły we wpadającym przez otwarty luk blasku słońca. Wracał do zdrowia. Za dzień czy dwa będzie mógł wstać z łóżka. Siwizna dostrzegalna w jego potarganych włosach zaznaczała się teraz wyraźniej. Wyglądał starzej. Dzika broda nie ukrywała jednak ostrej linii ust ani napięcia widocznego w zapadniętych policzkach. Gapili się na siebie przez chwilę. Potem Linden odwróciła wzrok, by ukryć przerażenie. Miała ochotę podejść do hamaka – zmierzyć mu tętno, obejrzeć ramię i goleń, ocenić temperaturę – dotknąć go jak lekarz, jeśli nie mogła dotrzeć do niego w żaden inny sposób. Powstrzymało ją jednak zażenowanie. – Rozmawiałem z Brinnem – odezwał się nagle. Jego głos brzmiał słabo i ochryple, wyrażał jednak wiele uczuć: gniew, pożądanie i zwątpienie. – Haruchai nie są biegli w opowiadaniu historii, ale wyciągnąłem od niego wszystko, co wiedział. Zesztywniała natychmiast, jakby oczekiwała ataku. – Czy powiedział, że omal nie pozwoliłam ci umrzeć? Wyczytała jego odpowiedź w skurczu otaczających oczy mięśni. Chciała się powstrzymać, lecz narastające w niej napięcie było zbyt silne. Co o niej pomyślał po wysłuchaniu relacji Brinna? Nie wiedziała, jak obronić się przed tym, co miało nastąpić. – Czy powiedział, że mogłam ci pomóc natychmiast po ukąszeniu? – ciągnęła nieubłaganym tonem. – Nim jad zawładnął tobą całkowicie? Ale tego nie zrobiłam? Próbował jej przerwać, lecz nie pozwoliła mu na to. – Czy ci powiedział, że zmieniłam zdanie tylko dlatego, iż Najstarsza chciała odrąbać ci rękę? Czy ci powiedział... – jej głos nabrał ostrzejszego tonu – ...że próbowałam cię opętać? I że to właśnie zmusiło cię do otoczenia się osłoną, przez którą nie mogliśmy się przebić? I że dlatego giganci musieli wezwać nicor? – Nieoczekiwanie w jej gardle zrodził się ochrypły gniew. – Gdybym tego nie zrobiła, Mgłosplot nie zostałby ranny. Czy ci to wszystko powiedział? Twarz Covenanta wykrzywiła się w grymasie złości albo współczucia. Gdy Linden nagle przerwała, musiał przełknąć z wysiłkiem ślinę, by móc się odezwać. – Oczywiście, że mi powiedział – zaczął. – Nie pochwalał tego. Haruchai nie mają wiele wyrozumiałości dla zwykłych ludzkich uczuć, takich jak strach czy zwątpienie. Uważa, że dla mnie powinno się poświęcić wszystko. – Odwrócił na chwilę wzrok, jakby cierpiał. – Kiedy słuchałem Bannora, często miałem ochotę krzyczeć. Miał na każdy temat bardzo kategoryczne opinie. – Ponownie spojrzał na nią. – Cieszę się, że pomogłaś Mgłosplotowi. Nie chcę, żeby ktokolwiek za mnie umierał. Usłyszawszy te słowa, zwróciła swój gniew przeciwko niemu. Jego odpowiedź była tym, co chciała usłyszeć, złościło ją jednak, że natychmiast wziął całą odpowiedzialność i winę na siebie. Wydawało się, że odmawia jej prostego prawa osądzania własnych uczynków. Haruchai przynajmniej była w stanie zrozumieć. Nie przyszła tu jednak po to, by okazywać mu swój gniew. Covenant był dla niej ważny. Chciała go zaatakować dlatego, iż znaczył dla niej bardzo wiele. A tego się bała. Sprawiał jednak wrażenie, że ledwie zdaje sobie sprawę z jej obecności w kajucie. Wbił wzrok w kamienny sufit, starając się uporać z własnym wyobrażeniem o tym, co się wydarzyło. Kiedy przemówił, w jego głosie pobrzmiewał bolesny niepokój. – Jest coraz gorzej. Oplótł pierś ramionami, jakby chciał osłonić bliznę po ciosie nożem. – Foul robi wszystko, żeby nauczyć mnie mocy. Do tego właśnie służy ten jad. Fizyczne konsekwencje mają drugorzędne znaczenie. Najważniejsze jest działanie duchowe. Kiedy tylko popadam w delirium, trucizna zżera moją wolę. Tę część mojej jaźni, która nie chce się stać tak niebezpieczna. To właśnie jest przyczyną... właściwie wszystkiego. Dlatego furia wpakował nas w kłopoty w Mithil Stonedown. Dlatego atakowano nas raz za razem. Dlatego Gibbon zdecydował się na ryzyko wieszczby, która ukazała mi prawdę. Część prawdy. Poruszył się nagle i uniósł prawą dłoń. – Spójrz. Kiedy zacisnął pięść, z kostek dłoni trysnął biały ogień. Covenant rozpalił go tak jasno, że niemal oślepił Linden, po czym pozwolił mu przygasnąć i opadł zdyszany na hamak. – Nie potrzeba mi już żadnych powodów. – Dygotał. – Przychodzi mi to łatwiej niż wstanie z łóżka. Jestem bombą zegarową. Foul sprawia, że staję się bardziej niebezpieczny od niego. Kiedy eksploduję... – jego lico skurczyło się w grymasie trwogi – ...zapewne zabiję wszystkich, którzy mogliby stawić mu opór. Omal już tego nie uczyniłem. Choć gorzał w nim płomień rozpaczy, nadal nie spojrzał na Linden, jakby w obawie, że ukryta w nim groza ogarnie również ją. – Dzieje się ze mną to samo, co zgubiło Kevina. Zniszczyło śluby gwardii krwi. Doprowadziło do pomordowania Bezdomnych. Staję się tym, czego nienawidzę. Jeszcze trochę, a zabiję was wszystkich. Nie potrafię tego powstrzymać. Czy nie rozumiesz? Brak mi twojego wzroku. Żeby móc walczyć z jadem, muszę widzieć. Jeśli chodzi o coś dotykalnego, jak nadgarstki czy pierś, sprawy wyglądają inaczej. Zostało mi jeszcze trochę czucia w nerwach. Nie mam jednak zmysłu zdrowia. To zapewne jest prawdziwym motywem stworzenia Słonecznicy. Miała ona okaleczyć moc Ziemi, która mogłaby mnie uzdrowić, pozwolić mi zobaczyć to, co ty widzisz. Wszyscy poza tobą utracili już tę zdolność. Ty ją masz, ponieważ pochodzisz z zewnątrz. Nie ukształtowała cię Słonecznica. Ja też bym nią dysponował, gdybym nie był... Połknął nagle słowo, które zamierzał wypowiedzieć, lecz promieniowało od niego przypominające ból napięcie i nie potrafił już zachować swego cierpienia tylko dla siebie. Jego przekrwione, pełne determinacji i udręki oczy miały w sobie zrozumienie. Ścisnęło ją w gardle na widok prześladującego go strachu przed sobą, gdyby więc nawet wiedziała, jak go pocieszyć, nie zdołałaby wykrztusić ani słowa. – Dlatego właśnie muszę dotrzeć do Jedynego Drzewa. Muszę, nim stanę się zbyt niebezpieczny, by dalej żyć. Laska Praw jest dla mnie jedyną nadzieją. – W głosie Covenanta słychać było narastającą powoli zapowiedź nieuchronnego nieszczęścia. Jego również dręczyły koszmary, tak samo ohydne i bezlitosne jak te, które nawiedzały ją