Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Więc i on traktował to świadectwo z wielkim nabożeństwem, włożył je do osobnej teczki i pilnował, by się nie zniszczyło podczas długiej podróży. Zależeć od niego miała cała jego przyszłość. Na dworzec odprowadzili go warszawscy krewni. Nikt w najkoszmarniejszych snach nie mógł przewidzieć, co przyniesie przyszłość tym z rodziny, którzy odjeżdżają na wschód, i tym, co zostają. Zdumiewające, że i jedni, i drudzy wyszli cało z opresji obu totalitaryzmów. Zawdzięczając życie szczęściu? Przypadkowi? Przede wszystkim ludzkiej pomocy i życzliwości. Bo Ludzie - przez duże L - znajdowali się wszędzie. Utkwiło mi w pamięci z przejmującą wyrazistością parę zdań z opowieści mojej matki o tym pożegnaniu. Nim wsiadł do pociągu, zapytał ją z niepokojem: „Hanka! Czy mam dobrze zawiązany krawat?”. A ona poprawiła mu ten krawat z siostrzaną czułością. Potem, już w przedziale, gdy pociąg ruszał, wołał do niej przez otwarte okno: „Pamiętaj! Wysyłaj mi co tydzień »Wiadomości Literackie«. I każdy nowy tom Tuwima. I Wierzyńskiego. Obiecaj! Nie zapomnij”. A ona biegła za pociągiem i krzyczała: „Obiecuję! Nie zapomnę!”. Dość szybko okazało się, że przesyłki z burżuazyjnej Polski mogą mu tylko zaszkodzić. Towarzysze partyjni w Berlinie zwlekali z dostarczeniem radzieckich dokumentów. Więc pojechał z mamą na wakacje. Do pensjonatu. Mogłoby się wydawać, że kapitalistyczny świat jeszcze próbował ich uwieść. Ostrzec. Zatrzymać. W Koncu dostali niezbędne papiery. Wręczał je Alfred Lampę, znany działacz komunistyczny, podczas wojny współzałoży-ciel armii Kościuszkowskiej w Związku Radzieckim. Jego żonę, śliczną Krysię Jurkowską, zamęczono w roku 1937 w słynnym więzieniu w Butyrkach. Lampę uniknął śmierci podczas stalinowskich czystek tylko dlatego, że siedział wtedy w polskim więzieniu. Czy nie było dość jednoznacznych sygnałów? Czy nie można było przewidzieć tego, co się wydarzy? Janek twierdzi, że wówczas, w roku 1930, nie. W każdym razie nie wtedy, gdy widziało się wszystko z dalekiej, zagranicznej perspektywy. Z Berlina pojechali pociągiem do Szczecina. Stamtąd radzieckim statkiem popłynęli do Leningradu. Później pociągiem dostali się do Moskwy. Był upalny czerwcowy dzień 1930 roku, kiedy wysiedli na moskiewskim dworcu. W oczach mieli jeszcze kolorowe, zamożne berlińskie ulice, więc tym bardziej uderzyły ich szarzyzna i ubóstwo. Janek pierwszy raz w życiu zobaczył wtedy niekończące się sznury ludzi przed sklepami. I nie mógł zrozumieć, dlaczego klienci stoją pokornie na zewnątrz, zamiast wejść do środka i kupić to, co jest im potrzebne. Zrozumiał dopiero wtedy, kiedy zobaczył pustki w sklepach. Dotarli do hotelu „Lux”, gdzie mieszkali wujostwo - Maks i Stefania Horwitzowie (obecnie Henryk Wałecki i Stefania Bielska). „Lux” był przed rewolucją jednym z lepszych hoteli w Moskwie. Później, kiedy stał się siedzibą dygnitarzy Międzynarodówki Komunistycznej, zatracił sporo ze swojej dawnej świetności. Pokoje Maksa i Stefy były niewielkie. W jednym z nich, u wuja, rozstawiono łóżko polowe dla Janka, w drugim, u bratowej, na równie prowizorycznym posłaniu pościelono Kamilli. Czasem do wujostwa przyjeżdżali goście. Rozstawiało się dla nich następne łóżka polowe, między którymi ledwo można się było przecisnąć. Pokój Maksa był pełen książek, czasopisma, które nie mieściły się na półkach, przechowywał w wannie, nieużywanej, bo do łazienek nie dochodziła ciepła woda. Kąpano się w łaźni wspólnej dla mieszkańców całego piętra. Podczas swojej pierwszej tam bytności czternastolatek dość się speszył, bo nie było osobnych pomieszczeń dla kobiet i mężczyzn. Później przyzwyczaił się do widoku golasów obojga płci kąpiących się razem. Największym zaskoczeniem była niewiarygodna masa pluskiew, z którymi nie mogli sobie dać rady. Żyło się w „Luksie” bardzo skromnie. Członkowie Kominternu otrzymywali pobory w wysokości trzystu rubli. Było to tzw. partmaksimum. Ustalono, że nawet najwyższy partyjny funkcjonariusz nie może zarabiać więcej niż wykwalifikowany robotnik przemysłowy. Ta suma z trudem wystarczała na życie, zwłaszcza że pracownikom umysłowym przysługiwała najniższa kategoria kartek żywnościowych. Kartki zobaczył wtedy także po raz pierwszy w życiu. Miesięczne przydziały chleba, kaszy, tłuszczów, mięsa były niewielkie. Kartki na mięso oddawało się do stołówki „Luksu”, gdzie jadano dość marne obiady. Sytuacja Maksa była już wtedy niełatwa. Stalin dobrze pamiętał, że Wałecki w przeszłości ośmielał się występować przeciwko niemu, a nigdy nie wybaczał swoim oponentom. Toteż im silniejsza stawała się jego władza, tym gorzej Maks był notowany w aparacie partyjnym. A im mniejszą grał rolę na forum publicznym, tym bardziej stawał się nieznośny i despotyczny w kręgu rodzinnym. Stosunek Kamilli do brata był dość ambiwalentny. Szanowała jego wiedzę i autorytet, bardzo była do niego przywiązana, lecz z czasem coraz częściej różnili się poglądami. Miała mu za złe nielojalności polityczne. A także nieporządek w życiu osobistym. Prowadził bowiem podwójne życie. Ze swoją żoną Stefanią żył od lat dwudziestu sześciu. A w Moskwie związał się z dziewczyną młodszą od siebie prawie o ćwierć wieku. Józefina Swarowska - Josza - była Austriaczką, córką znanej wiedeńskiej primabaleriny. Wychowała się w Wiedniu, w zamożnym domu, w artystycznej atmosferze