Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Kto ją zabił? — Ted Pascal, chłopak z Brooklynu Maurer wzruszył ramionami. 56 — Nie znam go, o co więc cała ta awantura? Cóż mogę poradzić, że ktoś sprzątnął jakąś dziwkę? Oczka McCanna poczerwieniały. Kiedy słuchał Conrada na spotkaniu w prokuraturze, był wstrząśnięty i teraz ta obojętność Maurera oraz brak zainteresowania sprawą wywołały w nim gniew. — Gdzie jest Paretti, panie Maurer? •— warknął. — Toni jest w Nowym Jorku — powiedział Maurer gładko. — Wysłałem go, żeby odebrał dług karciany. To była właśnie ta robota, którą rniał wykonać. Poleciał samolotem o siódmej. —• Niech więc pan się postara, żeby szybko wrócił — rzekł twardo McCann. — Conrad chce go widzieć. W domu Parettiego znaleziono szkic mieszkania Jordana... Gollowitz zesztywniał i rzucił Maurerowi szybkie, badawcze spojrzenie, ale ten niedbale machnął ręką. — Nie wierzę w to... Kto znalazł? — Van Roche. — Są świadkowie? — Nie. — Oczywiście, podrzucono — Maurer roześmiał się. — Abe potrafi się tym zająć, prawda, Abe? Gollowitz przytaknął, ale w jego oczach widać było wzmagający się niepokój. — Jeśli Toni pojawi się dziś lub najpóźniej jutro — powiedział McCann — odpadnie połowa dowodów. Niech pan szybko dotrze do Toniego, panie Maurer... Nastąpiła teraz długa przerwa, podczas której Maurer studiował wnikliwie wzór na dywanie, w końcu rzekł nie podnosząc wzroku: — Przypuśćmy, że nie udałoby mi się z nim skontaktować? Przypuśćmy, że uciekł z pieniędzmi, po które go posłałem? To duża suma: dwadzieścia tysięcy dolarów. Nie mówię, że uciekł, ale gdyby tak?... McCann zrobił się nagle purpurowy ze złości, jego duże owłosione ręce zacisnęły się w pięści. — Byłoby bardzo źle, gdyby uciekł — wydusił przez zęby. — Spokojnie, kapitanie — Maurer popatrzył na niego i uśmiechnął się. — Ani przez chwilę nie sądziłem, że uciekł, a nawet gdyby, to wątpliwe dowody, jakimi dysponuje Conrad, w sądzie nie wystarczą. Czym się pan przejmuje? Ja się nie martwię. 57 — Co jeszcze? — zapytał nagląco Gollowitz, jakby wyczuwając że McCann nie powiedział jeszcze najgorszego. — Strażnik, który wpuszcza gości na teren posiadłości June Arnot, zapisuje wszystkie nazwiska w specjalnej księdze — McCann mówił powoli, dobitnie. — W dzień morderstwa o siódmej przyszła do panny Arnot dziewczyna nazwiskiem Frances Coleman. Szukamy jej teraz i jak znajdziemy, wystąpi w charakterze świadka. Conrad uważa, że mogła widzieć zabójcę. Maurer spojrzał na rozżarzone cygaro. Mięsień jego policzka drgnął w nerwowym skurczu, ale poza tym twarz miał kamienną, bez wyrazu. W pokoju rosło napięcie. Seigel zapalił papierosa i wpatrywał się w tył głowy Maurera. Oblizał wargi, jakby nagle stały się suche. Gollowitz oglądał swoje ręce, zmarszczywszy brwi. Małe ślepka McCanna lustrowały każdego z mężczyzn, uważnie obserwując ich reakcje. Narastająca wściekłość sprawiła, że z trudem łapał oddech. — No, powiedzcie coś! — warknął. — Czy tym Gollowitz również mógłby się zająć? Maurer podniósł głowę, jego oczy płonęły takim gniewem, że pod ich spojrzeniem McCann odwrócił wzrok. — Chcę porozmawiać z kapitanem — powiedział Maurer łagodnie. Gollowitz natychmiast wstał i wyszedł z pokoju, za nim pośpieszył Seigel. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Maurer założył nogę na nogę, wyjął cygaro z ust, potem pochylił się i.strząsnął popiół do kryształowej popielniczki. Ani na moment nie spojrzał na McCanna, który siedział w milczeniu, z pięściami zaciśniętymi na kolanach i twarzą purpurową, błyszczącą od potu. — Powiedział pan — Frances Coleman? — zapytał Maurer zniżając głos. — Zgadza się. ' • — Kto to jest? — Postawmy sprawę jasno, panie Maurer, czy pan... — Kto to jest? — powtórzył Maurer, nie podnosząc głosu, ale McCann. wyczuł w nim groźbę. — To statystka szukająca pracy. Wyprowadziła się z mieszkania 58 przy Glendale Avenue tego samego wieczoru, kiedy popełniono morderstwo. Centralne Biuro Zatrudnienia Aktorów nie zna jej nowego adresu... — Czy znała pannę Arnot? •— Pracowała z nią w ostatnim filmie, miała tam małą rólkę... — Szukacie jej teraz? — Tak, powinniśmy ją znaleźć w ciągu kilku godzin. Maurer skinął głową. — Ma pan jej zdjęcie? McCann wyjął fotografię z wewnętrznej kieszeni marynarki. — Dostałem to w biurze. Maurer wziął zdjęcie, spojrzał na nie, a potem położył na oparciu fotela prawą stroną do spodu. Nagle podniósł wzrok i uśmiechnął się: — Wypił pan już, kapitanie? Może jeszcze się pan poczęstuje? — Nie, dziękuję — odpowiedział McCann. Nie zwiódł go ten uśmiech. Atmosfera panująca w pokoju oddziaływała na niego jak ciśnienie przed burzą. Maurer wstał i podszedł do drzwi znajdujących się obok okna. Otworzył je i zniknął w sąsiednim pokoju, który McCann znał jako gabinet Seigela. Po jego wyjściu McCann siedział nieruchomo z cygarem mocno zaciśniętym w zębach. Czuł rozklekotane bicie serca, wargi miał zupełnie suche. Maurer wrócił z gabinetu, niosąc długą, białą kopertę