Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie może przeboleć swojej przegranej walkowerem. Wszyscy o tym zapomnieli w ferworze przygotowań do „mikołajek". Każdy stara się dowiedzieć, kto kogo wylosował, czyli kto komu będzie kupować mikołajkowy prezent. Bladzioch jednak okazał się pamiętliwy i bez przerwy mi dokucza. Najbardziej dał mi się we znaki dzisiaj na zajęciach plastycznych. W pracowni plastyczno-technicznej siedzimy wprawdzie inaczej niż w pozostałych salach, bo zamiast ławek są w niej specjalne stoły, na których można ciąć piłką, przybijać gwoździe młotkiem i mocować imadła, ale i tak niewiele to dla mnie zmienia. Stoły są trzyosobowe i stoją w dwóch rzędach. Siedzę w drugiej ławce w rzędzie pod oknem z Czajką i Aśką, a Bladzioch - z Pawłem i Jurkiem - siedzi dla odmiany przed, a nie za nami. Mógł więc korzystać z każdej nadarzającej się okazji, żeby odwracać się do tyłu i pociągać za mój blok rysunkowy. Chciał, żebym krzywo przykleiła ornamenty z kolorowego papiem. Robiliśmy bowiem wydzierankę z okazji Święta Górnika. Pani Bielicka od zajęć plastycznych jest sekretarzem partii w naszej szkole i nasze prace wykorzystuje do okolicznościowych gazetek ściennych. Tym razem kazała nam przedstawić „górniczy trud", czyli jak górnik męczy się pracując w kopalni. Wydzierałam więc kolejne bryły węgla z czarnego papieru i naklejałam na kartkę z bloku rysunkowego. Udawałam, że się nie przejmuję zaczepkami Bladziocha. Poprawiałam za każdym razem kartkę i robiłam swoje. Zacisnęłam usta i nawet na niego nie patrzyłam. To go chyba jeszcze bardziej rozzłościło i zaczął zabierać mi kredki z piórnika. Mam taki speq'alny piórnik na kredki, bo tamto pudełko, w którym je dostałam od pani Heleny całkiem się rozpadło. Ten piórnik 104 jest bardzo solidny - cały metalowy z ostrymi krawędziami. Na wieczku ma napis: „Fabryka Ołówków w Pruszkowie 1938". Babcia twierdzi, że jest pamiątkowy, bo stanowi jeden z nielicznych przedmiotów, jakie jej ocalały z Powstania Warszawskiego. Odkryłam go wśród jej bibelotów i babcia powiedziała, że chętnie mi go odda, bo nie chce już wspominać tamtych czasów. Trudno się dziwić - babci mąż, czyli mój dziadek, zginął wówczas, a taki piórnik ocalał. Przypominałam sobie to wszystko, patrząc jak Bladzioch grzebie w piórniku chudymi, patykowatymi palcami i aż się coś we mnie zagotowało. Trzask! Zamknęłam wieczko z całej siły. - Ssss ...- syknął z bólu Bladzioch, któremu ostrą krawędzią przecięłam do krwi środkowy palec. Złapał go drugą ręką, ale nie płakał, tylko popatrzył na mnie z nienawiścią i niby to do Pawła powiedział: - To wariatka, chciała mi obciąć palec! Kompletna wariatka! Ale co chcesz - udzieliło jej się od starych. Ojciec i matka leczą wariatów, a wiadomo, że kto z kim przestaje, takim się staje. O tych jej starych słyszałem jeszcze... Nie dałam mu dokończyć tego, co chciał powiedzieć. Byłam tak wściekła, że nie bardzo wiedziałam, co robię. Złapałam to, co miałam pod ręką, czyli słoik z klejem, duży jak musztardówka, i z rozmachem trzasnęłam go nim w głowę. - Ratunku! Moja czaszka! Rozbiła mi czaszkę! Wypływa mi mózg! - wrzeszczał Bladzioch, ścierając z włosów stróżki lepkiego kleju. - To nie mózg tylko klej. Twojej zakutej pały nawet słoik by nie rozbił! - powiedziałam z satysfakcją zanim, zdążyła do nas dopaść pani Bielicka. - Staniakówna! Zawadzki! Co wy robicie? Co się tu dzieje? -nachyliła się nad zwiniętym w pałąk Bladziochem, który ściskał rękami głowę. - O Boże, ty krwawisz? Masz rozbitą głowę! - pani była naprawdę przejęta. - To nie z głowy, ale z palca - wyjaśniła usłużnie Czajka. 105 - Palec też mi zraniła, to wariatka! Ona jest niebezpieczna! -wykrzykiwał Bladzioch prowadzony pod rękę przez panią do gabinetu lekarskiego. Jego wrzaski słychać było jeszcze z korytarza. W końcu zagłuszył je nieopisany harmider, jaki zapanował w klasie. Chłopcy zaczęli pluć przez rurki, ganiać się wokół ławek i rzucać kredą. Górniczy trud, czyli zmięte kulki czarnego papieru fruwały w powietrzu. Wtem drzwi się otworzyły i do wszystkich dotarł donośny, wesoły głos: - Cześć ferajna! To wy jesteście osławioną klasą V c, zwaną przez niektórych bandą zwariowanych do nieprzytomności urwi-połciów? - właściciel głosu uśmiechał się przyjaźnie zza okularów w grubych oprawkach. Poprawił te okulary zawadiacko kciukiem i ciągnął dalej: - Słyszałem już co nieco, że lubicie tracić przytomność i walić głowami w co popadnie, ale nie oczekiwałem, że zrobicie to również na moje powitanie