Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Byście zaś przyrzeczeń swych, da- nych Ojcu Świętemu i panu mojemu, dotrzymali, książę sam dopilnuje, gdy jeno sprawę koronacji uła- ' dzi. Nie wzbrania wam też zaciągnąć wojów. Wra- cajcie do siebie. Im prędzej, tym lepiej. Odprawa była pogardliwa, ale Izasław pomyślał, że ostatecznie osiągnął, czego potrzebował na razie. Udał przeto, iż nie dostrzega, że zbyć się go chciano, i od- parł dostojnie: — Rad bym uczcił krewniaka mego i pana, gdy po- święcaną koroną skronie zdobić będzie, ale tuszę, że mi nieobecność wybaczy, widzę bowiem, iż rozumie, że spieszyć mi się trzeba. Brat nasz, jako słyszę, cho- rzeje i żywota nie obiecuje długiego. Mięknie w człe- ku serce, gdy przed Bogiem i świętym Spasem stanąć się spodziewa. Może będzie grzech chciał zgładzić i du- szy ulgę przynieść, na której ciąży krzywda moja. Jako dobry brat i chrześcijanin pospieszyć mu chcę naprzeciw, tyle jeno wojów biorąc, by bezpieczeń- stwo swej osoby zapewnić przed nieszczerymi kno- waniami złych doradców. Dlatego zechciejcie poże- gnać ode mnie pana swego, za gościnę i dobrodziej- ka ' stwa mu dziękując, których ja wdzięcznie pamiętać nie omieszkam. — Przypomnimy, gdybyście zapomnieli -- odparł Nawój i skłoniwszy siQ wyszedł. Nie słyszał przekleństwa, jakie za nim rzucił Iza- sław. XI. ROZDZIELENI W ciepłe popołudnie Krystyna klęczała jak zwykle przed Ukrzyżowanym. W kościółku był chłód i mrok, który myśli pozwalał oderwać się i lecieć gdzieś w nie- skończoność. Z zadumy obudziły Krystynę, glosy u wejścia, a potem szelest szat i odgłos kroków. Ktoś ukląkł koło niej. Spojrzała niechętnie, w pierwszym odruchu chcąc powstać i wyjść. Powstrzymała ją du- ma. Obok niej klęczała Wyszesława. Krystyna nigdy nie widziała księżny, lecz domyśliła się natychmiast. Serce jej zabiło szybko. Czy i księżna wie, kolo kogo klęczy? Ani chybi, choć nie spojrzała na nią, lecz zatopiła się w modlitwie, od czasu do czasu — ruskim obyczajem — bijąc czołem zdobnym w złote, kamieniami sadzone namitko o stopnie ołta- rza. Jeśli Krystyna wstanie i odejdzie, księżna po- myśli, że uciekła przed nią. Krystyna została, lecz nie zostało w niej ni śladu spokoju, jakiego tu zaznała. Pierzchnął jak garść su- chych liści pod wiatrem, a na to miejsce wtargnęły i skłębiły się wszystkie uczucia, które nękały ją od chwili poznania Bolesława. Dołączyło się zaś do nich gdzieś najgłębiej ukryte, nigdy jeszcze nie uświado- mione poczucie winy. Nie zdawała sobie sprawy, jak długo klęczały. Gdy księżna wstała i skierowała się ku wyjściu, Krystyna wyszła za nią. Przy bramie kościółka zatrzymały się 461 i patrzyły wzajem na siebie w milczeniu. Przerwała je Wyszeslawa: — Piękna jesteś... — rzekła cichym głosem i zaraz dodała — nie patrzysz na złą... ni na... szczęśliwą. Krystyna poczuła, jak łamie się w niej duma i chęć oporu. Przymknęła oczy, ostatnim wysiłkiem po- wstrzymując łzy. Księżna zaczęła mówić szybko, jak- by się bała, że opuści ją śmiałość, która przywiodła ją tutaj, mimo świadomości, że naraża się na gniew męża: — Szczęście albo jest całe, albo go nie ma wcale. Nie da się na pól przeciąć, jak i ono dziecię, które król Salomon dwom matkom przysądził. Każda by jeno krwawy strzęp otrzymała, do życia niezdolny. Krystyna podniosła oczy; nie ukrywała już stoją- cych w nich łez. One widno ośmieliły Wyszesławę, gdyż uchwyciła Krystynę za rękę i mówiła zdysza- nym, przerywanym głosem: — Wiem, że mi serca męża mego nie odprzedasz; jako ptak drapieżny krąży ono, inne porywając, a przysiada, gdzie zechce. Ale boję się, boję się o nas wszystkich. I o ciebie się boję, Krystyno. Żal mi i cie- bie. Wierzysz mi? Krystyna jeno głową skinęła, a księżna ciągnęła dalej: — Wszyscy widzą jeno, jak książę tron swój wznosi coraz wyżej nad inne. A ja czuję, jak ryje ktoś pod tronem. Gdy go obali, to nam wszystkim na głowy. Księżna zadrżała, jakby ją dreszcz przeszedł, i obej- rzała się za oparciem. Widno ją siły opuściły. Kry- styna, wskazując ławkę w cieniu pod ścianą kościoła, rzekła: — Usiądźcie, pani. Wyszeslawa skinęła, by Krystyna siadła koło niej, i przez chwilę trwały w milczeniu. Zaczęła księżna, siląc się na spokój: — Lżej mi mówić, gdy mi wierzysz. Ja matką je- stem, Krystyno. Czego nie obejmę umysłem, serce mi powie. Jedno jeno dziecię mam i więcej mieć nie bę,- 462 dę. Ty wiesz dlaczego, Krystyno — zarumieniła się i spuściła oczy. — Dlatego bardziej się o nie lękam niż o źrenicę oka. Dla niego ważyłam się przyjść tu- taj, na gniew pana się wystawiając, gdyby się o tym dowiedział. Nie wyjawisz mu, że mówiłam z tobą, i nie powtórzysz, co ci rzekę? Na głowę dziecka przy- sięgam, że powiem jeno prawdę. — Nie wyjawię, pani, spokojni bądźcie — odparła Krystyna. Księżna odetchnęła głęboko. — Biskupowi doniósł ktoś, że ty tutaj przychodzisz. Jutro kapelan rozkaz otrzyma, by cię wszem wobec... z kościoła wyświecił — księżna twarz odwróciła jako wszetecznicę... Długo milczały ze spuszczonymi oczyma. Nie patrząc na pobladłą Krystynę księżna pod- jęła: — W swoim prawie jest, ale wiesz, czym to grozi. Ja znam pana mojego i ty go znasz także. Krystyna wiedziała. Jeszcze brzmi jej w uszach przyrzeczenie Bolesława po pamiętnej nocy w Kijo- wie. — Przemogłam się — ciągnęła księżna — byłam u biskupa prosić, by wojny z księciem nie wszczynał, teraz, gdy spokój wewnętrzny najpotrzebniejszy; by nad samym sobą miał miłosierdzie. Jeno się sromu najadłam... za siebie... i... za ciebie. — Mówcie, pani. Nie nowa rzecz dla mnie hańba i zniewagi. — Błagałam go, by tej sprawy nie ruszał, skoro nie ruszam jej ja... com bardziej pokrzywdzona; żem sama panu tam szczęścia przyzwoliła szukać, gdzie je najść się spodziewa. Biskup odrzekł mi, że Kościół nie to prawa stanowi, by frymarczyć nimi. Ze zgoda moja tok samo haniebna, jak Bolesławowe przeniewierstwo