Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- I mnie! - dodał siedzący nieco z tyłu Vander. Firbolg i Danica wymienili podniecone spojrzenia, nie mogąc już doczekać się walki ramię przy ramieniu. Cadderly pokręcił głową na ten niedorzeczny pomysł i zamknął oczy, pogrążając się głębiej w pieśni. - Postaw mnie na ziemi, stary Fyrenie! - zawołała mniszka, a Cadderly’emu oczy omało nie wyszły z orbit, gdy posłuszny smok zawisł w powietrzu przy pobliskim wzgórzu i najpierw Danica, a zaraz potem Vander zeskoczyli z grzbietu wielkiego monstrum i zanim Cadderly zdążył zareagować, pospiesznie zbiegli po zboczu. - Hej, omija nas cały ubaw! - stwierdził Ivan, kiedy jaszczur ponownie wzbił się w powietrze. Krasnolud zaczął mówić do smoka, ale Pikel schwycił go za brodę i przyciągnąwszy do siebie, wyszeptał mu coś do ucha. Ivan ryknął radośnie i oba krasnoludy spróbowały spełznąć z grzbietu smoka, przesuwając się w stronę jego skrzydeł. - Co wy wyprawiacie? - rzucił Cadderly. - Powiedz tymu jaszczurowi, coby trzymał mocno! - odkrzyknął Ivan, po czym zniknął z oczu młodzieńca, przesuwając się wolno, acz regularnie w dół po łuskowatym cielsku. W chwilę potem znów wystawił głowę. - Tylko coby nie za mocno! - dorzucił i już go nie było. - Co? - mruknął z niedowierzaniem Cadderly. Zrozumiał dopiero po dłuższej chwili. - Fyrentennimarze! – krzyknął zdesperowany. * * * Danica i Vander pobiegli ku szerokiemu krańcowi kotliny w poszukiwaniu monstrów, które mogły odnaleźć drogę pośród kłębów smrodliwego dymu. Minęło zaledwie kilka minut, odkąd zeszli z grzbietu Fyrentennimara. W tym czasie wielki smok ponownie zakołował i przygotował się do powtórnego przelotu, a dwójka wojowników wypatrzyła już kilka goblinów i jednego zwalistego giganta, schodzących po nagim kamienistym zboczu i zmierzających w ich kierunku. Firbolg i mniszka skinęli do siebie porozumiewawczo i rozdzielili się w kryjówkach za pobliskimi głazami. Gobliny i gigant patrzyli częściej za niż przed siebie. Do tego stopnia lękali się smoka, że nie dostrzegli niebezpieczeństwa. Danica wybiegła zza skały, ciskając sztyletami i powalając dwa gobliny, skoczyła naprzód, przeturlała się po ziemi przed zaskoczonymi adwersarzami i poderwała się, zadając serię brutalnych ciosów. Kości twarzy pękały pod wpływem uderzeń, a dźgające jak noże palce mniszki gruchotały tchawice. Zanim jeszcze Danica wytraciła impet, cztery z dziesięciu goblinów leżały martwe u jej stóp. Zły gigant oddalony bardziej niż pozostałe potwory odwrócił się, by stawić czoło jej atakowi, ale zauważywszy jakieś poruszenie z drugiej strony, okręcił się na pięcie, unosząc do ciosu ogromną maczugę. Tuż obok przemknął goblin, łypiąc na Danicę i wrzeszcząc z przerażenia. Vander rozpłatał go na dwoje. - Krewniak gigantów - rzekło monstrum z maczugą do Vandera bełkotliwym, grzmiącym językiem gigantów wzgórzowych. Vander warknął, zgrzytnął zębami i rzucił się naprzód, a jego wielki miecz zatoczył szeroki łuk. Wzgórzowy gigant cofnął się, unosząc maczugę szaleńczym, obronnym gestem. Szczęśliwym trafem maczuga znalazła się na linii ciosu opadającego miecza Vandera i szerokie ostrze zagłębiło się na dobrych kilka cali w twardym drewnie. Vander usiłował wyrwać miecz, uwolnić go, ale ostrze uwięzło na dobre. Gigant wzgórzowy, dużo większy i kilka razy cięższy od ważącego 800 funtów Vandera, skoczył naprzód, wypuszczając pałkę i rozkładając szeroko ręce, aby zamknąć przeciwnika w morderczym uścisku. Vander wykonał skręt całym ciałem i trzasnął go pięścią. Cios był silny, ale nie zdołał spowolnić impetu nacierającego olbrzyma. Firbolg upadł ciężko pod dwiema tonami cielska giganta. Cztery pozostałe gobliny popatrywały to na siebie, to na Danicę - każdy z nich czekał, aby to nie on, lecz jego kompan wykonał pierwszy ruch. Okrążyły pozornie nieuzbrojoną mniszkę, a jeden z nich uniósł do góry włócznię