Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A przecież będąc w pełni sił mógłbym w równej walce z łatwością go pokonać. Marsz bez obciążenia był ulgą nie lada; bez ulgi dającej poczucie lekkości i swobody nie mógłbym zapewne w ogóle iść naprzód. Choroba zaledwie mnie opuściła, a nasze położenie nie zachęcało do wysiłku. Szliśmy bowiem z Alanem przez najbardziej ponure i nieprzystępne pustkowie Szkocji, pod chmurnym niebem, a serca nasze były poróżnione. Przez długi czas nie przemówiliśmy do siebie ani słowa, idąc razem lub jeden za drugim, a obaj upiera- 203 liśmy się przy swoim. Ja byłem gniewny i dumny, i czerpałem skąpe siły z dwóch gwałtownych a grzesznych uczuć, Alan zawstydzony i gniewny; zawstydzony z racji przegrania moich pieniędzy i zagniewany z racji żalu, jaki o to miałem do niego. Myśl o rozstaniu się z Alanem nurtowała mnie coraz silniej, a im bardziej godziłem się na to, tym bardziej się tego wstydziłem. Byłoby zaiste pięknym, szlachetnym i korzystnym dla mnie gestem, gdyby Alan zwrócił się do mnie i rzekł: — Rozstańmy się, jestem narażony na większe od ciebie niebezpieczeństwo i przebywanie ze mną zwiększa to, na które jesteś narażony. Ja zaś ze swej strony nie mogłem za skarby rzec do kochającego mnie niewątpliwie przyjaciela: — Tobie grozi bardzo poważne niebezpieczeństwo, mnie zaś niewielkie. Przyjaźń twoja jest dla mnie ciężarem. Odejdź ode mnie, sam ponoś wszelkie trudy i sam stawiaj czoło niebezpieczeństwu. Na samą myśl o tych skrycie snutych rozważaniach czułem na twarzy palący rumieniec. Alan jednakże postąpił jak dziecko, gorzej — jak zdradzieckie dziecko. Wzięcie ode mnie pieniędzy, gdy leżałem na wpół przytomny, niewiele się różniło od złodziejstwa. Pomimo to szedł sobie koło mnie, bez grosza przy duszy, i ochoczo czekał na okazję skorzystania z pieniędzy, które z jego winy musiałem wyżebrać. Gotów byłem oczywiście podzielić się nimi, ale złościło mnie, że Alan na to liczy. Dwa te postępki gniewały mnie bardzo, a nie mogłem o żadnym z nich wspomnieć bez okazania czarnej niewdzięczności. Obrałem więc inny, najgorszy sposób postępowania: nie odzywałem się słowem do mego towarzysza i nie patrzyłem na niego inaczej jak z ukosa. Wreszcie, po przeprawieniu się przez Loch Errocht, gdy szliśmy bez wysiłku przez równe, porosłe wikliną miejsce, Alan nie mógł znieść tego dłużej i zbliżył się do mnie. — Davie — rzekł — nie przystoi dwom przyjaciołom boczyć się na siebie o byle błahostkę. Powinienem cię przeprosić za to, co się stało, i chętnie to czynię, a jeśli tobie coś leży na sercu, powiedz mi o tym. — Ech — odparłem — nie mam nic do powiedzenia. Alan się zmieszał, co mi sprawiło niegodziwą radość. — Nawet jeśli ci powiem, że to moja wina? — rzekł drżącym głosem. — Oczywiście, że twoja — odpowiedziałem chłodno. ¦— Chociaż przyznać chyba musisz, że nie robiłem ci żadnych wyrzutów. — Nie, nigdy, ale wiesz dobrze, że masz sam coś gorszego na sumieniu. Czyż mamy się rozstać? Wspomniałeś już raz o tym. Chcesz raz jeszcze to powiedzieć? Pomiędzy obu morzami gór i wrzosowisk jest pod dostatkiem. A wyznaję, że nie mam ochoty przebywać w towarzystwie, w którym nie jestem pożądany. Słowa jego, obnażające moje skryte sprzeniewier-stwo, odczułem boleśnie, jak cięcie szablą. — Czy sądzisz — zawołałem — że mógłbym opuścić cię w największej potrzebie? Nie śmiej mi więc o tym mówić. Całe me postępowanie kłam temu zadaje. To prawda, że zasnąłem na równinie, lecz uległem znużeniu i niesłusznie żywisz o to do mnie urazę. — Nigdy ci tego nie wymawiałem — odrzekł. — Ale pomijając to, nie masz prawa obrażać mnie takim przypuszczeniem. Nigdy jeszcze nie zawiodłem przyjaciela i wątpię, abym miał zaczynać od ciebie. Są pomiędzy nami sprawy, których zapomnieć nie mogę, nawet jeśli ty możesz. — Powiem ci tyle tylko, Davie — rzekł bardzo 204 205 spokojnie Alan — od dawna zawdzięczam ci życie, a teraz jestem ponadto winien ci pieniądze. Nie powinieneś mi utrudniać znoszenia tego ciężaru. Słowa Alana powinny były mnie wzruszyć i osiągnęły to, lecz nie tak jakby należało. Zdawałem sobie sprawę z niegodziwości mego postępowania i zły byłem nie tylko na Alana, ale i na siebie, co uczyniło mnie tym bardziej okrutnym. — Chciałeś, abym ci powiedział, co mi leży na sercu — rzekłem. — Posłuchaj więc. Przyznajesz, że bardzo kiepską oddałeś mi przysługę. Musiałem przełknąć tę zniewagę