Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Żadnych zielonych fal, na hulajnodze można dogonić ferrari... - Za nim, albo obok! - syczał dziko Pawełek, ściskając w ręku swoją ciupagę. - Ja zdążę, jak Boga kocham...! - tona rzecz, że przy Bartyckiej zaczekali... Co zdążysz? Pawełek otworzył usta i zamknął je tak, że przygryzł sobie język. Nagle jasno pojął kłopotliwość sytuacji. Naganność metody, jaką obrali w walce ze złodziejami, uderzyła go niczym obuchem. Nie mógł tego przecież wyjawić Rafałowi, nie wolno było przyznać się absolutnie nikomu, tymczasem tutaj był zmuszony dokonać wykroczenia w jego oczach! I jak, nic nie mówiąc, skłonić go do ustawienia malucha we właściwej pozycji...? Trudności wydawały się tak imponujące, że Pawełek poczuł się niemal dumny. To było coś, nie każdemu udaje się wrąbać w takie kłębowisko! W dodatku brakowało czasu na długie rozważania, działać należało błyskawicznie. Volkswagen pozwolił się dogonić, bo przy Bartyckiej jego kierowca zatrzymał się na moment i odebrał kurtkę z rąk czekającego wspólnika, potem przyhamowały go czerwone światła przy Łazienkowskiej, potem przy wjeździe na most Poniatowskiego. Gdzieś jednak może mieć odrobinę szczęścia, przeskoczyć na żółtych i wtedy już wszystko przepadnie... - Co cię obchodzi? - powiedział do Rafała przez zaciśnięte zęby. - Kochasz ich? -Kogo?! - zdumiał się Rafał - Tych złodziei. -Zwariowałeś? I tak z miłości ich ganiam...?! -No to nie potrzebujesz wiedzieć... Znaczy, jak słowo piśniesz komu, w życiu się do ciebie nie odezwiemy! Ja to zaraz załatwię i co cię obchodzi jak! Celuj za nim, ale na pasie obok, i nie ma obawy, ja zdążę! Rafał nagle zrozumiał. Zamierzone przedsięwzięcie wydało mu się nie naganne, a wielce interesujące. -Bym wolał, żebyś zdążył dwa - wyrwało mu się. - Oba tylne, będą mieli równo, a przy jednym może ich zarzucić. Szkoda wozu... -Nie wiem, czy dam radę... Wymarzona okazja pojawiła się przy moście Syreny. Rafał puścił przed sobą mercedesa-tak-sówkę i zatrzymał się tuż za volkswagenem, na sąsiednim pasie. Jego drzwiczki znajdowały się akurat obok tylnych kół ściganego pojazdu. Pawełek wyprysnął na zewnątrz skulony, prawie w kucki, i energicznie podparł się ciupagą. Chciał przemknąć na drugą stronę, ale już nadjeżdżał i oświetlał go następny samochód, światła zaś zmieniły się na zielone. Volkswagen ruszył, Pawełek padł na fotel obok Rafała. -No, to teraz już daleko nie zajadą - mruknął, dając ujście jadowitej satysfakcji. Rafał kiwnął głową i też ruszył, z największym możliwym przyśpieszeniem, ale już znacznie spokojniej. - Zastanowiłem się - powiedział. - Lepiej, że nie zdążyłeś drugiego. Jedno można uznać za przypadek, dwa byłyby podejrzane. Co ona ma, ta ciupaga? - Jak to, co ma? - zdziwił się Pawełek. - Nic nie ma, skuwkę do podpierania i tyle. - To jak to zrobiłeś? - Trzeba było patrzeć. Ja w ogóle nic nie zrobiłem. Chciałem wysiąść może, ale zmieniłem zamiar. Bo co? -Bo nic. Nie patrzyłem i nic nie widziałem, kręcisz mi się tu cały czas jak łajno w przeręblu, a ja zajęty jestem. Afera mnie ciekawi, ale z pytaniami poczekam, aż przyschnie Ciekawe, gdzie ich dogonimy... Nastąpiło to przy wyjeździe na Żoliborz. - Cudo po prostu - opowiadał Pawełek już w domu, gdzie niecierpliwie czekali na wiadomości Janeczka i Bartek. - Pecha mieli, lewe koło im wysiadło. Na lewym pasie już byli i tam ich gliny dopadły. Myśmy stali za nimi, Rafał udawał, że się tak zaplątał i z grzeczności czeka, aż ruszą, ale o żadnym ruszaniu już mowy nie było. Więc nawet udawał, że im bardzo współczuje. Zaczęli to koło zmieniać i wtedy się porucznik przyplątał, nawet się zdziwiłem, skąd się wziął... - Miał przeczucie - wyjaśniła uprzejmie Janeczka. - Takie jasnowidzenie, że coś im może nawalić, koło na przykład. Ale nie był zadowolony. - Nie był? - zdziwił się Pawełek. - Bo co? - Bo mówił, że wolałby dojechać za nimi aż do meliny. Tego złodzieja będą musieli jutro wypuścić, bo on się udał tylko na przejażdżkę. - Skąd wiesz? - Tak mówił. To znaczy, porucznik miał przeczucie, że on tak będzie mówił. Tak się chciał przejechać, dla przyjemności, albo okropnie się śpieszył, bo dostał pilną wiadomość i złapał byle co, pierwsze, co mu pod rękę wpadło. -Coś takiego...! Fakt, właśnie tak mówił. Podobno sąsiad zadzwonił tam, gdzie on akurat był, i powiedział, że jego żonę, strasznie pijaną, jakiś obcy facet przyprowadził do domu. Więc się zdenerwował do niemożliwości i sam już nie wiedział, co robi... Pod uchylonymi drzwiami kuchni, gdzie Pawełek spożywał kolację, pani Krystyna i ciotka Monika popatrzyły na siebie. Z zapartym tchem podsłuchiwały bezwstydnie od samego początku, ale teraz im się urwało, bo na schodach ukazał się schodzący z góry Rafał. -Podobno deser jest u was... - zaczął. W tym momencie zadzwonił telefon. Pani Krystyna dla zachowania pozorów weszła do kuchni, ciotka Monika cofnęła się i podniosła słuchawkę. -Hej, proszę wszystkich! - zawołała gromko. - Porucznik Wierzbiński pyta, czy jeszcze nie śpimy i czy można wpaść na chwilę! Zaprosiłam go, ale w kuchni się chyba nie zmieści, więc może najważniejsze osoby przejdą do pokoju? - Woda się przed chwilą gotowała - powiedziała Janeczka, złażąc ze stołka. - Oni obaj niech jedzą ten deser do końca, bo inaczej nie będzie z nich żadnego pożytku. Wszyscy pójdziemy do pokoju i na pewno on się napije herbaty. Lepiej mu dać. -Nie mam nic przeciwko częstowaniu gości herbatą, ale dlaczego uważasz, że lepiej? - zainteresowała się pani Krystyna. Janeczka miała chwilowy przypływ lekkomyślności, z którego zbyt późno zdała sobie sprawę. - Bo wtedy zrobi się towarzyska atmosfera i głupio mu będzie kogoś z nas aresztować - wyjaśniła - A gdyby nie chciał pić, to będzie znaczyło, że jesteśmy podejrzani