Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Mechanizm był prosty, uzależniony głównie od prądu i kierunku wiatru. Przetransportował śmiercionośne urządzenia lądem i zainstalował na dziobach dwóch uprowadzonych łodzi rybackich, których załogi, składające się z doświadczonych żeglarzy, chętnie przyłączyły się do niego. Wiatr wiejący w stronę brzegu idealnie odpowiadał zamiarom Czarnej Bestii; cicho podprowadził łodzie do wyjścia z portu. Sam zajął miejsce na pokładzie jednej z nich. Stał teraz na rufie spowity w płaszcz z lamparcich skór i patrzył szalonym wzrokiem na strumienie tryskające nad powierzchnią zmarszczonej wiatrem wody i eksplodujące fontannami płomieni. Niesiony przez wiatr płomień przetoczył się przez port zwartą ścianą, szumiąc jak gigantyczny wodospad i rozjaśniając niebo łuną fałszywego świtu. Hu stał obok Lannona na nabrzeżu. Cały basen portu wypełniony był żółtymi płomieniami, które przysłaniały rozgwieżdżone niebo chmurami czarnego dymu. Galery Habbakuka Lala wznosiły się jak wyspy w morzu ognia. Pokłady okrętów zatłoczone były kobietami i dziećmi wszystkich najznamienitszych rodów Opetu. Ich krzyk przebijał się przez głuchy ryk płomieni. Stojący na brzegu nie byli w stanie udzielić im żadnej pomocy. Stali zupełnie bezsilni, wpatrując się, jak płomienie dopadają drewnianych kadłubów oraz lin cumowniczych i pędzą w górę na zatłoczone pokłady. Jak mrówki na kawałku płonącego polana ludzie rzucali się we wszystkich kierunkach i dreptali bez celu, aż płomienie otoczyły ich zwartą masą i przerzuciły się na ciała. Jedna z galer zaczęła dryfować w stronę brzegu. Przepalone liny kotwiczne puściły, a wiatr popychał ją i kołysał łagodnie, aż maszt i takielunek zaczęły zataczać ogniste kręgi. Na wysokiej nadbudówce rufy, przywierając kurczowo do siebie, rozpoznawalne dzięki jasnym włosom oświetlonym przez ogień, stały Helency i Imilce, bliźniacze córki Lannona Hycanusa. Nim galera dotknęła kamiennej kei nabrzeża, pokrył ją całun płomieni. Dwie łodzie rybackie postawiły żagle i wzięły kurs na północ, gdzie armia Manatassiego ożywała jak budzący się potwór. * * * To jest właśnie odpowiedni nastrój na stoczenie ostatniej bitwy: smutek i gniew - myślał Hu, krocząc u boku Lannona wzdłuż szeregów. Słońce stało wysoko. Po lewej stronie leżało lazurowe jezioro, upstrzone białymi drobnymi falami, wznieconymi przez poranną bryzę. Wodne ptactwo szybowało nisko w luźnych kluczach. Dalej wznosiły się urwiste zwały klifów. Spoglądając na jezioro i skały, Hu dostrzegał w nich tylko punkty, gdzie zakotwiczy swoje flanki. Rozległą równinę przed murami miasta pokrywały niskie zarośla i nieliczne drzewa. Za plecami mieli budowle i ulice dolnego miasta, labirynt niskich glinianych ścian i płaskich dachów, a dalej masywne kamienne mury świątyni, ponad którymi widniały wierzchołki słonecznych wież. To było dobre miejsce do stoczenia ostatniej walki: słabe przedpole z mocnymi skrzydłami i otwartą drogą odwrotu. Lannon przeszedł wzdłuż szeregów. Sprężysty krok nie pasował do zmęczonych oczu i posępnej twarzy człowieka, który dopiero co widział, jak jego najbliżsi palą się żywcem, a on sam nie jest w stanie im pomóc. Hu podążał tuż za nim. Szedł długim, ciężkim krokiem, tak dobrze znanym tu wszystkim. Na ramieniu niósł topór, a jego dopasowana do wygiętego grzbietu zbroja była wypolerowana i lśniąca. Za nim szedł Bakmor z grupą oficerów. Legiony czekały już w bitewnych formacjach. Hu na próżno szukał skazy w ich rozstawieniu. Na przedzie znajdowała się zasłona z lekkiej piechoty; każdy z ludzi uzbrojony był w wiązkę oszczepów oraz boczną broń. Za nimi ulokowano ciężką piechotę, potężnych mężczyzn wyposażonych w topory i włócznie, dźwigających na sobie ciężkie zbroje; stanowili ostoję legionów. Pod silnym naciskiem przeciwnika lekkozbrojni mogą schronić się pomiędzy ich szeregami, pozwalając wrogowi trwonić siły na zmagania z solidną rafą pancerzy ciężkozbrojnych. Na tyłach znajdowali się łucznicy. Ustawieni byli w równe bloki, z których mogli wypuszczać zmasowane skrzydła strzał ponad głowami piechurów. Za nimi stali tragarze, gotowi w każdej chwili pospieszyć ze świeżą wiązką oszczepów i strzał, workami zimnego mięsa i kukurydzianych placków, amforami wody i wina, zapasowymi hełmami, mieczami, toporami i wszystkim tym, co w czasie bitwy mogło się zużyć lub zniszczyć. Początkowo przemarsz Lannona wzdłuż szeregów odbywał się w ciszy. Ludzie stali w swobodnych pozach, oparci na broni. Niektórzy pozdejmowali hełmy, inni przełykali ostatnie kęsy pożywienia. Na wszystkich twarzach widniał ten sam wyraz spokoju weteranów, którzy wiele razy chodzili pod ramię z Panią Śmiercią, dobrze znali jej ohydną twarz i zgniłą woń oddechu