Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Piszę listy do dzieci, o których wiem, że są nieszczęśliwe, nie mają przyjaciół, nie są świadome tego, że Bóg je kocha. Występuję anonimowo, jako Tajemniczy Anioł. Napisałam już setki listów do nastolatków, którzy nie mogą odnaleźć się w życiu. Otrzymałam wiele odpowiedzi (adresowanych do Tajemniczego Anioła i zostawianych u duszpasterza młodzieży) i czuję, że Bóg naprawdę błogosławi to dzieło. Mówię tym młodym ludziom, że są kochani, wskazuję im fragmenty Pisma Świętego odnoszące się do ich problemów, a następnie modlę się za nich, przypominając im, że Bóg ma dla nich wspaniałe plany i zawsze będzie z nimi. Kończę zapewnieniem, że są kimś wyjątkowym i że ich kocham. Rozdawanie "srebrnych puzdereczek" to dla mnie wielka radość! Jakież to błogosławieństwo dla tych młodych ludzi, że pewien Tajemniczy Anioł niesie im pomoc, nie oczekując w zamian żadnej pochwały ani nagrody. Uczestnicy kilkudniowych seminariów przebywają zwykle wśród nowo poznanych osób, z którymi prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkają. Niektórzy z nich wymieniają wprawdzie adresy i obiecują sobie solennie, że pozostaną w kontakcie, rzadko jednak realizują to postanowienie. Jeffie była inna. Ta siedemdziesięcioletnia wdowa po pastorze, która przez całe życie wykładała Pismo Święte i nie miała problemów ze zrozumieniem innych, nie musiała brać udziału w seminarium dla animatorów i mówców chrześcijańskich. Niektórzy ludzie o jej zaletach być może traktowaliby z góry pozostałe osoby w grupie bądź dawali im do zrozumienia, że właściwie są tu tylko dla towarzystwa. Ale nie Jeffie. Ta skromna kobieta uważnie słuchała wypowiedzi prowadzących i starała się podnosić na duchu tych, których ogarniało przerażenie na samą myśl, że będą musieli wstać i głośno się przedstawić. W ciągu trzech dni zapoznała się ze wszystkimi osobami ze swej grupy i zapisała ich adresy. Kiedy kolejni uczestnicy wstawali, by powiedzieć parę słów o sobie, robiła notatki dotyczące historii ich życia, zainteresowań oraz dodatnich cech fizycznych. A wykonywała tę swoją mrówczą pracę tak dyskretnie, iż nikt tego nie zauważył. Mówiła swoim nowym przyjaciołom komplementy i mobilizowała do działania, nie wspominając nawet o własnych talentach. Pod koniec trzydniowej sesji Jeffie była najbardziej lubianą osobą w grupie. Trzy tygodnie po powrocie z Kalifornii, gdzie odbywało się seminarium, Jeffie napisała list do każdego z jego uczestników. Pisała w nim o tym, jakie było jej pierwsze wrażenie po spotkaniu z daną osobą, co z wypowiedzi tej osoby najbardziej utkwiło jej w pamięci, a także jakie cechy wyglądu i osobowości podobały jej się w tym człowieku. Jeśli ktoś dzielił się jakimś swoim problemem lub ważną dla siebie sprawą, pytała o to, zapewniając że modli się w tej intencji. Być może listy Jeffie to nic nadzwyczajnego, ale odpowiedzi, które otrzymała, były niezwykłe. Te osoby 2 grupy, które jej odpisały, wprost nie mogły uwierzyć, że zapamiętała tyle szczegółów z ich życia i zadała sobie trud napisania do nich, chociaż wcale nie musiała tego robić. Niektórzy przyznali, że nigdy nie przyszłoby im do głowy uczynić coś podobnego. Najbardziej wzruszające były jednak odpowiedzi tych, którzy pisali, że nigdy przedtem nie otrzymali listu pełnego słów zachęty, a podyktowanego miłością i prawdziwym zainteresowaniem, nie zaś poczuciem obowiązku. Listu, którego nadawca wyraził im swoją aprobatę i o nic nie prosił. Jakiż to smutny komentarz do naszego obecnego stylu życia! Dobre słowo ofiarowane bez oczekiwania na coś w zamian jest zjawiskiem tak rzadkim, że aż wywołuje szok i niedowierzanie u obdarowanego. Nie zawsze trzeba prawić komuś komplementy, by podnieść go na duchu; czasem wystarczy powiedzieć zwykłe "dzień dobry". Wielu ludzi jest tak bardzo samotnych, że każdy przejaw zainteresowania doda im otuchy. Pewnego wieczoru wraz z innymi osobami prowadzącymi seminarium Class poszłam na kolację do restauracji. Kiedy usadowiliśmy się przy długim stole, zauważyłam jakąś kobietę siedzącą samotnie przy pobliskim stoliku. Poczułam, że muszę z nią porozmawiać, podeszłam więc i przedstawiłam się. Poprosiła mnie, żebym usiadła. Powiedziała, że pracuje jako nauczycielka w miejscowej szkole średniej. Ja natomiast wyjaśniłam, że Class to seminarium dla animatorów i mówców chrześcijańskich. Wydawała się zainteresowana tym, co robimy. Zapytałam ją, jak często jada w tej restauracji, a ona odparła, że prawie co wieczór. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można codziennie, całymi latami, jadać samotnie kolację w tej samej restauracji, przy tym samym stoliku. Kiedy zaczęłam się żegnać, kobieta podziękowała mi za nawiązanie rozmowy i wyznała: "Siedzę tutaj co wieczór sama i pani jest pierwszą osobą, która podeszła i odezwała się do mnie". Czasem zwykłe "dzień dobry" lub nawet skinienie głowy może zostać odebrane jako "srebrne puzdereczko". Mój mąż Fred jest istnym rekordzistą, jeśli chodzi o mówienie "dzień dobry" nieznajomym w windzie otwieranie drzwi paniom obładowanym pakunkami, podnoszenie upuszczonych przez kogoś przedmiotów, rozweselanie przygnębionych kelnerek. Pogwizduje radośnie w bankach i sklepach i często słyszy pytanie: "Dlaczego pan jest dziś taki szczęśliwy?" Fakt, że ludzie zadają to pytanie świadczy o tym, jak niewiele osób sprawia wrażenie radosnych i zadowolonych. Fred prowadzi działalność, zwaną przez nas "duszpasterstwem kosmetycznym". Uwielbia wodę kolońską i ma całą kolekcję miniaturowych buteleczek rozdawanych w stoiskach z kosmetykami. Jego duszpasterstwo rozpoczyna się, kiedy wącha próbki poszczególnych kosmetyków, a sprzedawczyni pyta, czemu jest tak szczęśliwy