Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wniosek: Przygotowywała się do wyjazdu. b) Rozważyć możliwość, że dała się oszukać informatorowi. Odpowiedź: Wiele razy znajdowała się w  niebezpiecznych sytuacjach — ryzyko było wpisane w  jej zawód. Ale zawsze mnie uprzedzała, byłem jedyną osobą, której mogła ufać bezgranicznie. Mówiła, dokąd jedzie, z  kim będzie się kontaktować (chociaż, żeby mnie nie narażać, zazwyczaj używała pseudonimów) i  co powinienem zrobić, gdyby nie wróciła na czas. Wniosek: Nie planowała spotkania ze swoimi informatorami. c) Rozważyć możliwość, że spotkała innego mężczyznę. Odpowiedź: Odpowiedzi nie ma. Choć to jedyna hipoteza, która ma jakiś sens. Nie potrafię się z  tym pogodzić. Tak po prostu odeszła, nie mówiąc mi ani słowa? Oboje szczyciliśmy się tym, że wspólnie stawiamy czoło życiowym trudnościom. Cierpieliśmy, ale nie okłamywaliśmy się nigdy — choć do reguł gry należało przemilczanie przygód pozamałżeńskich. Zmieniła się bardzo, odkąd poznała tego Michaiła, to prawda, ale czy to może przekreślić dziesięć lat małżeństwa? Nawet gdyby się z  nim przespała, straciła dla niego głowę, to przecież nie położyłaby na szali wszystkich naszych wspólnie spędzonych chwil, wszystkiego, co razem zdobyliśmy, nie rzuciłaby się tak po prostu w  wir nowej przygody, z  której nie ma powrotu. Była wolna, mogła podróżować, ile dusza zapragnie, żyła otoczona mnóstwem mężczyzn, żołnierzy, którzy nie widzieli kobiety od miesięcy. O  nic jej nigdy nie pytałem, ona sama o  niczym mi nie opowiadała. Byliśmy wolni i  oboje z  tego dumni. Ale zniknęła. Zostawiła ślady widoczne tylko dla mnie, zaszyfrowaną wiadomość: odchodzę. Dlaczego? Czy warto odpowiadać na to pytanie? Nie warto. Bo odpowiedź zawiera moją niezdolność do zatrzymania przy sobie ukochanej kobiety. Czy warto szukać Ester i  przekonywać, żeby do mnie wróciła? Błagać, żebrać o  jeszcze jedną szansę dla naszego małżeństwa? To byłoby żałosne. Lepiej już cierpieć, lizać rany w  samotności, tak jak dawniej, kiedy porzucały mnie kobiety, które kochałem. Najpierw moje myśli zaczną obsesyjnie krążyć wokół niej, stanę się okropnie zgorzkniały, będę irytować przyjaciół moim wiecznym narzekaniem, że porzuciła mnie żona. Za wszelką cenę będę próbował zrozumieć, co się stało, dniami i  nocami będę rozpamiętywał wszystkie spędzone z  nią chwile. W  końcu dojdę do wniosku, że to ona była dla mnie niedobra, choć ja zawsze dawałem z  siebie wszystko co najlepsze. Zacznę się umawiać na randki. Będę ją widział w  każdej mijanej kobiecie na ulicy i  dręczył się dzień i  noc, noc i  dzień. To może trwać tygodniami, miesiącami, a  nawet przez rok. Aż któregoś ranka obudzę się i  już nie będę o  niej myślał. Wtedy zrozumiem, że najgorsze minęło. Serce będę miał zranione, ale pozbieram się i  znowu życie zacznie być piękne. Tak już było i  tak będzie, na pewno. Kiedy ktoś odchodzi, ktoś inny zajmuje jego miejsce — spotkam nową miłość. Przez chwilę upajam się myślą o  mojej nowej sytuacji samotnego milionera. Mogę umawiać się, z  kim zechcę i  kiedy zechcę, w  biały dzień. Mogę zachowywać się na przyjęciach tak, jak się nie zachowywałem przez te ostatnie lata. Wieści szybko się rozejdą i  niebawem cały tabun kobiet — młodych albo nie całkiem już młodych, bogatych albo nie tak bogatych, jak z  pozoru mogłoby się wydawać, inteligentnych, a  może tylko na tyle przebiegłych, żeby mówić to, co ich zdaniem chciałbym usłyszeć — zapuka do moich drzwi. Chcę uwierzyć w  to, że cudownie jest być wolnym. Znowu wolnym. Gotowym na spotkanie prawdziwej miłości, kogoś, kto na mnie czeka i  kto nie pozwoli mi już nigdy znaleźć się w  tak upokarzającej sytuacji. Dopijam czekoladę, zerkam na zegarek, wiem, że jeszcze za wcześnie na to miłe uczucie powrotu do świata ludzi. Przez chwilę wyobrażam sobie, że Ester stanie w  drzwiach, że przejdzie powoli po pięknych perskich dywanach, usiądzie przy mnie i  nic nie mówiąc, zapali papierosa, spojrzy na ogród i  weźmie mnie za rękę. Mija pół godziny, przez te pól godziny prawie uwierzyłem w  historię, którą stworzyłem w  wyobraźni, wreszcie dociera do mnie, że to czysta fantazja. Postanawiam nie wracać do domu. Idę do recepcji, proszę o  pokój, szczoteczkę do zębów i  dezodorant. Hotel jest wprawdzie pełen, ale dyrektor daje mi do dyspozycji ładny apartament z  tarasem i  widokiem na wieżę Eiffla. Pode mną dachy Paryża, zapalają się pierwsze światła w  oknach, rodziny zasiadają do niedzielnej kolacji. I  wraca to uczucie z  Pól Elizejskich: im piękniejszy świat wokół mnie, tym podlej się czuję. Żadnej telewizji. Żadnej kolacji. Siadam na tarasie i  przewijam do tyłu całe moje życie. Widzę chłopaka, który marzył o  tym, by zostać sławnym pisarzem i  nagle uświadomił sobie, że świat nie jest wcale taki piękny, jak mu się wydawało — pisze w  języku, którego prawie nikt nie rozumie, w  kraju, w  którym podobno nikt nie czyta. Rodzina zmusza go do podjęcia studiów na uniwersytecie („wszystko jedno na jakim kierunku, synu, bylebyś tylko zdobył dyplom — bez tego nic w  życiu nie osiągniesz"). On się buntuje. Są szalone lata sześćdziesiąte, włóczy się po świecie z  hippisami. W  końcu poznaje piosenkarza, dla którego pisze parę tekstów, i  okazuje się, że zarabia więcej niż jego siostra, która posłuchała rodziców i  została chemiczką. Piszę kolejne teksty, piosenkarz odnosi coraz większe sukcesy, kupuję parę mieszkań, zrywam współpracę z  piosenkarzem, ale mam dość oszczędności, żeby móc nie pracować przez następnych kilka lat. Żenię się po raz pierwszy, z  kobietą starszą ode mnie. Wiele się od niej uczę — jak się kochać, jak prowadzić samochód, jak mówić po angielsku, jak spać do późna — ale w  końcu rozstajemy się, bo jej zdaniem jestem „niedojrzały emocjonalnie, taki, co to poleci za byle podlotkiem z  dużym biustem". Żenię się po raz drugi i  po raz trzeci z  kobietami, którym ufam, które dają mi poczucie emocjonalnej stabilizacji. Mam to, czego chciałem, lecz odkrywam, że tej wymarzonej stabilizacji towarzyszy okropna nuda. Następne dwa rozwody. Znowu jestem wolny, ale to tylko złudzenie. Wolność to nie odrzucenie kompromisów, lecz świadomy wybór i  zgoda na wszystkie konsekwencje tego wyboru. Dalej szukam miłości i  piszę teksty piosenek. Kiedy ktoś mnie pyta, czym się zajmuję, odpowiadam, że jestem pisarzem. Kiedy mówi, że zna teksty moich piosenek, odpowiadam, że to zaledwie część mojej pracy. Kiedy przeprasza, że nie czytał żadnej z  moich książek, odpowiadam, że pracuję właśnie nad powieścią — co oczywiście jest wierutnym kłamstwem