Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. My mamy rodziny, ludzie z nas stateczni... Dla nas każdy rubel dużo znaczy... (pauza) Wiesz co, bracie? Nie będziemy długo gadać ani bawić się w sentymenty: weźmiemy i zakatrupimy go!... Wtedy każdy z nas dostanie po osiem tysięcy. Zakatrupimy, a w Moskwie powiemy, że wpadł pod pociąg... Ja także kocham go, ubóstwiam, ale przecież, na mój rozum, interes sztuki przede wszystkim! W dodatku on nie ma iskry talentu, a głupi jest jak but. - Co też ty mówisz? - przestraszył się Smirnow. - To taki zacny, uczciwy chłopak... Chociaż, z drugiej strony, mówiąc szczerze, kochasiu, wielka z niego świnia, dur-reń, intrygant, plotkarz, oszust... Jeśli go naprawdę zabijemy, to on sam jeszcze nam podziękuje, kochasiu... A żeby mu nie było tak przykro, wydrukujemy w Moskwie w gazetach wzruszający nekrolog. To będzie po koleżeńsku. Jak powiedzieli, tak też zrobili... Kiedy Popow wrócił ze wsi z prowiantem, koledzy uściskali go ze łzami, ucałowali, długo zapewniali, że jest wielkim artystą, potem nagle rzucili się na niego i zabili. Chcąc zatrzeć ślady zbrodni, położyli trupa na szynach... Podzieliwszy się znalezionymi pieniędzmi, Smirnow i Bałabajkin, wzruszeni, obsypując się nawzajem najczulszymi słowy, zaczęli zajadać, głęboko przekonani, że zbrodnia ich pozostanie bezkarna... Ale cnota zawsze tryumfuje, występek zaś bywa karany. Trucizna, którą Popow wsypał do butelki, podziałała piorunująco: przyjaciele nie zdążyli jeszcze wypić po drugim kieliszku, jak już wyzionąwszy ducha leżeli na torze. Po godzinie z głośnym krakaniem krążyły nad nimi kruki. A morał tej historii: kiedy aktorzy ze łzami w oczach mówią o swoich kochanych kolegach, o przyjaźni i wzajemnej "solidarności", kiedy cię ściskają i całują, nie wzruszaj się zbytnio, czytelniku. Przeożyła Jadwiga Dmochowska ROMANS Z KONTRABASEM Muzyk Smyczkow szedł z miasta do willi księcia Bibułowa, gdzie z okazji zaręczyn miał odbyć się wieczór z muzyką i tańcami. Na plecach dźwigał ogromny kontrabas w skórzanym futerale. Smyczkow szedł brzegiem rzeki, toczącej swe chłodne fale wprawdzie niezbyt majestatycznie, lecz wielce poetycznie. "Może by tak się wykąpać?" - pomyślał muzyk. Niewiele myśląc rozebrał się i zanurzył ciało w chłodnej toni. Wieczór był wspaniały. Poetycka dusza Smyczkowa jęła współdźwięczeć harmonijnie z otoczeniem. Lecz jakże słodkie opanowało ją uczucie, gdy odpłynąwszy o jakieś sto kroków w bok ujrzał piękną dziewczynę siedzącą na stromym brzegu z wędką w ręku. Wstrzymał oddech i zamarł pod wpływem różnorodnych uczuć: wspomnienia dzieciństwa, tęsknota za przeszłością, budząca się miłość... Boże, wszak sądził, że już nie potrafi kochać! Po przejściu, które odebrało mu wiarę w ludzi (gorąco umiłowana żona uciekła z jego przyjacielem, fagocistą Sobakinem), pierś muzyka wypełniło uczucie pustki i stał się mizantropem. "Czym jest życie? - zadawał sobie nieraz pytanie. - Po co żyjemy? Życie to mit, marzenie... brzuchomówstwo..." Lecz stojąc przed śpiącą królewną (nietrudno było zauważyć, że spała) muzyk nagle, wbrew woli, poczuł w piersi coś, co przypominało miłość... Długo stał, pożerając ją wzrokiem... "Dość jednak... - pomyślał, wydając głębokie westchnienie. - Żegnaj, piękne zjawisko! Na mnie już czas. Muszę iść na bal do jaśnie wielmożnego..." Spojrzawszy raz jeszcze na uśpioną piękność chciał już płynąć z powrotem, gdy nagle wpadł na pomysł. "Trzeba pozostawić jej pamiątkę po sobie! - pomyślał. - Przyczepię coś do wędki. Będzie to niespodzianka od nieznajomego." Smyczkow cichcem podpłynął do brzegu, narwał duży bukiet polnych i wodnych kwiatów, i związawszy go łodyżką lebiody przyczepił do wędki. Bukiet opadł na dno i pociągnął za sobą piękny spławik. Rozsądek, prawa natury i stanowisko społeczne naszego bohatera wymagają, aby romans zakończył się właśnie na tym, lecz - niestety! Los autora jest nieubłagany: z przyczyn od niego niezależnych przygoda nie zakończyła się na bukiecie kwiatów. Wbrew zdrowemu sensowi i przyrodzonemu biegowi rzeczy biednemu nieznanemu kontrabasiście przeznaczone było odegrać w życiu świetnie urodzonej i bogatej piękności poważną rolę. Smyczkow podpłynął do brzegu i osłupiał ze zdumienia: nie znalazł swojej odzieży. Ubranie jego skradziono... Nieznani złoczyńcy, podczas gdy muzyk zachwycał się piękną damą, zrabowali mu wszystko prócz kontrabasu i cylindra. - Przekleństwo! - wykrzyknął Smyczkow. - O ludzie, o jaszczurcze plemię!16 Nie tyle oburza mnie pozbawienie przyodziewku (bowiem ubranie jest rzeczą znikomą), ile myśl, że będę zmuszony wędrować na golasa i czynem tym wykroczyć przeciwko obyczajności społecznej. Usiadł na futerale kontrabasu i zaczął szukać wyjścia z okropnej sytuacji. "Nie pójdę przecież nago do księcia Bibułowa! - pomyślał. - Tam będą damy! A poza tym złoczyńcy wraz ze spodniami ukradli znajdującą się w nich kalafonię!" Rozmyślał długo, męcząco, aż do bólu w skroniach