Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Gdy George wyszedł z pokoju, pani Pritchard zamknęła drzwi na klucz... — A rano na ścianie pojawiła się niebieska róża! — skonkludowała donośnie Miss Helier. — Otóż to! — potwierdził pułkownik Bantry. — W każdym razie blisko tego. Jedna z róż na tapecie nad łóżkiem pani Pritchard zrobiła się niebieska. Trzepnęło to George’a porządnie, ale ciągle nie chciał uznać tego za niezaprzeczalne. Upierał się stale, że cała ta sprawa jest jakimś makabrycznym żartem. Zignorował oczywiście fakt, że drzwi były zamknięte i że pani Pritchard odkryła zmianę koloru przed nimi. Nawet panna Copling nie zauważyła tego wcześniej. Stracił też rozsądek i trzeźwe podejście. Jego żona chciała wyprowadzić się z tego domu, ale nie pozwolił na to. Po raz pierwszy w życiu gotów był uwierzyć w siły nadprzyrodzone, ale z uporem maniaka nie chciał się do tego przyznać. Zwykle ulegał żonie we wszystkim, ale tym razem był nieprzejednany. Zwykł mówić, że Mary robi z siebie wariatkę, bo to wszystko jest jednym wielkim nonsensem. I tak przebiegł następny miesiąc. Pani Pritchard protestowała coraz słabiej. Sądzę, że była na tyle przesądna, by wierzyć, że taki los jest jej pisany i nic jej przed tym nie uchroni. Stale powtarzała: „Niebieski pierwiosnek — ostrzeżenie, niebieska róża — niebezpieczeństwo, niebieskie geranium — śmierć!” I leżała wpatrując się w bukieciki różowego geranium, które były we wzorze tapety koło jej łóżka. Cała ta historia działała wszystkim na nerwy. Udzieliło się to nawet pannie Copling. Przyszła do George’a na dwa dni przed pełnią i błagała go niemal, by zabrał panią Pritchard z domu. George rozzłościł się nie na żarty. — Nawet jeśli wszystkie kwiaty na tej cholernej tapecie staną się niebieskie, to i tak nie będą w stanie nikogo zabić! — wykrzykiwał. — Nie ma pan racji. Kwiaty może nie zabijają, ale szok — tak! — Bzdury... — George był nieprzejednany. Był zawsze uparty jak muł. Niełatwo było mu coś wyperswadować. Wydaje mi się, że nie wierzył, jakoby zmiana koloru kwiatów dokonywała się sama z siebie. Uważał, że jego żona maczała w tym palce i że było to jedno z jej chorobliwych urojeń. W końcu nadeszła ta fatalna w skutkach noc. Pani Pritchard jak zwykle zamknęła drzwi swego pokoju na klucz. Była bardzo spokojna, niemal w radosnym uniesieniu. Pielęgniarka martwiła się stanem jej zdrowia — chciała zaaplikować jakiś środek pobudzający, na przykład zastrzyk strychniny, ale pani Pritchard nie zgodziła się. Myślę, że w jakiś sposób czekała na tę noc. Przynajmniej tak twierdził George. — Sądzę, że to zupełnie możliwe — rzekła pani Bantry. — Ta przepowiednia śmierci omamiła ją kompletnie. — Następnego ranka dzwonek w jej sypialni milczał. Miała zwyczaj budzić się koło ósmej. Gdy o wpół do dziewiątej nie dawała znaku życia, siostra Copling zapukała głośno. Nie otrzymawszy odpowiedzi, zawiadomiła George’a i uparła się, by wyważyć drzwi. Zrobił to w końcu dłutem. Pannie Copling wystarczyło jedno spojrzenie na postać wyprostowaną na łóżku. Wysłała George’a, by ten zatelefonował po doktora, ale było już za późno na jakąkolwiek pomoc. Jak stwierdził lekarz, pani Pritchard nie żyła już od co najmniej ośmiu godzin. W ręce trzymała flakonik z solami trzeźwiącymi, a na ścianie obok jej łóżka widniał jaskrawo błękitny kwiat geranium!!... — Okropne! — wykrzyknęła panna Helier. Sir Henry zmarszczył czoło z niezadowoleniem. — Żadnych dodatkowych szczegółów? — zapytał. Pułkownik Bantry przecząco pokiwał głową, ale jego żona rzuciła szybko. — A gaz? — Co z gazem? — dociekał komisarz. — Otóż gdy przybył lekarz, zauważono, że czuć nieco zapach gazu. Szybko odkryto, skąd się ulatniał — w kominku był leciutko odkręcony kurek, ale to nie mogło absolutnie być przyczyną śmierci pani Pritchard. — A czy pan Pritchard lub panna Copling nic nie poczuli, gdy weszli do pokoju zmarłej? — Pielęgniarka przyznała, że czuła jakby zapach gazu. George nie zauważył niczego, ale przypisywał to szokowi, jakiemu uległ na widok zmarłej żony. I chyba tak było naprawdę. Tak czy inaczej, nie było mowy, by gaz spowodował śmierć pani Pritchard. Niemal się go nie wyczuwało. — I to już koniec historii? — Nie, jeszcze nie. Nie obeszło się bez plotek. Służba na przykład podsłuchała różne rzeczy, między innymi stwierdzenie pani Pritchard, że George nienawidzi jej i z pewnością będzie się cieszył z jej śmierci. A także i późniejsze „rewelacje”. Miała rzekomo powiedzieć pewnego dnia, gdy George odmówił kategorycznie jej żądania przeprowadzki: „Świetnie, gdy już nie będę żyła, mam nadzieję, że wszyscy będą ciebie winić za moją śmierć”. Pech chciał, że poprzedniego dnia George mieszał środki owadobójcze do traw, którymi miały być obsiane alejki w ogrodzie. Zaraz potem jedna z młodych służących widziała go, jak robił śniadanie dla pani Pritchard — jak zwykle szklankę gorącego mleka. Plotka rosła coraz bardziej. Lekarz wydał akt zgonu — szok, atak serca, zapaść. Te terminy medyczne niewiele wyjaśniały. Chociaż biedna zmarła dopiero od miesiąca leżała w grobie, wydano nakaz ekshumacji i sekcji zwłok. — W wyniku której nic nie wykryto — podsumował ponuro sir Henry. — Przynajmniej raz dym był bez ognia. — Cała ta sprawa jest rzeczywiście bardzo niejasna — dodała pani Bantry. — Pod adresem, który podała Zarida, nikt nigdy nie słyszał o takiej osobie! — Pojawiła się jak duch, a potem zniknęła — dorzucił pułkownik. — Jak duch... a to dobre! — A co ciekawsze, ta mała Carstairs, która ją rzekomo poleciła, nigdy o niej nie słyszała. Całe zebrane towarzystwo spojrzało po sobie. — Cóż za tajemnicza historia — zauważył dr Lloyd. — Można oczywiście zgadywać, ale żeby zgadnąć... — pokiwał głową. — Czy pan Pritchard ożenił się z panną Instow? — zapytała panna Marple łagodnym głosem. — Dlaczego pani o to pyta? — komisarz był wyraźnie zdziwiony. Panna Marple spojrzała nań niebieskimi oczyma. — Wydaje mi się to istotne. A więc, czy się pobrali? — Cóż, jakby to powiedzieć... — pułkownik Bantry potrząsnął głową. — Wszyscy spodziewali się, że to nastąpi, ale upłynęło już 18 miesięcy od tamtej tragicznej nocy — i nic. Chyba nawet nie widują się za często