Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zgrzyt ostrza na obojczyku. Zapamiętał, że raz czy dwa razy klinga zadzwoniła w zwarciu, musiał odbijać ciosy. Bez różnicy. Miecz ciął znakomicie zarówno chłopskie siermięgi, jak i skórzane kubraki. Robiło się luźniej. Coraz więcej wideł i cepów walało się na zrytym, poplamionym czerwienią piasku. Coraz bardziej trzeba było uważać, by nie potknąć się o ciało, martwe lub jeszcze drgające i charczące. Wreszcie wszyscy, którzy zdecydowali się uciec, uciekli. Pozostali tylko ci, którzy spóźnili się z pójściem po rozum do głowy, ewentualnie strach sparaliżował ich na tyle, że nie byli w stanie się poruszyć. Match oddychał ciężko, rozcierając nadgarstek. Miał już dość. Rozejrzał się. Dwaj zbrojni jeszcze stali, ściskając swoje miecze. Match obejrzał się. Trzej, bo był jeszcze jeden, tuż obok studni. Mały, krępy wróg kotów cofał się z twarzą wykrzywioną przerażeniem, wyciągał ręce, jakby coś odpychał. Przed sobą miał zjeżoną kotkę, jej zadarty ogon napuszony był prawie do grubości lisiej kity, uszy płasko przylegały do czaszki. Zbliżała się wolno, sztywno stawiając wyprostowane łapy, z jej półotwartego pyszczka wydobywał się gardłowy zaśpiew. Match roześmiał się zgrzytliwie. – Jest twój – rzucił. Odwrócił się do pozostałych, postąpił krok. – Mamo, mamusiu... – skowyczał zbrojny pozbawiony ręki. Match uciszył go krótkim ciosem w kark, samym końcem klingi. Przeszkadzał mu ten skowyt. Ostrza mieczy dwóch pozostałych trzęsły się wyraźnie. Na spodniach jednego Match dostrzegł ciemną, rozlewającą się plamę. – Spierdalajcie może? – zaproponował. Nadgarstek bolał go coraz bardziej. Posłuchali. Ostatni, mały i krępy, toczył błędnym wzrokiem. Ciała, wiele ciał. Zryty piasek, dymiące w chłodnym powietrzu czerwone kałuże. Plugawy potwór odwrócony plecami ocierał czoło jak drwal po ciężkiej robocie. To wszystko jego umysł był w stanie znieść i zaakceptować. Ale to, co ujrzał tuż przed sobą spowodowało, że już przekroczył cienką linię dzielącą od szaleństwa. Zbliżała się do niego dziewczyna, olśniewająco piękna, okryta płaszczem długich czarnych włosów, niczym więcej. Zobaczył piersi, kołyszące się w takt kroków, biel gładkiej skóry, wysoką talię, jakiej nie widział nigdy w życiu ani nawet w najbardziej skrytych fantazjach. I widział też wargi, ściągnięte, odsłaniające w uśmiechu małe, ostre kiełki. Żółtozielone oczy z kreskami źrenic. – Mnie chciałeś, kurwa, utopić? – spytała, uśmiechając się szerzej. I z sykiem rzuciła się na niego. Długie pazury prawie dosięgły twarzy. Rzucił się rozpaczliwie do tyłu, już nic nie pojmując. Niska cembrowina studni podcięła mu nogi. Krzyk trwał długo, zanim nastąpił ostatni plusk. Studnia była głęboka. Woda opadła z powrotem. Wraz z ostatnim niegłośnym „plum” zapadła cisza. * * * Masz się nie mieszać. Nie stawać po żadnej ze stron. – A kto się miesza? – mruknął Match, dociągając popręg. Kotka obojętnie wylizywała łapkę, zaplamioną krwią. Jeszcze mu nie przeszło. Wciąż dygotał wewnętrznie, miał przed oczyma obraz spalonych w stodole czy spichrzu kości. To oni to zrobili, nie miał wątpliwości. Wciąż pamiętał ukrzyżowaną dziewczynę. Tak podobną do... Zacisnął zęby. Wieś była jak wymarła. Zabarykadowali się w chatach, niektórzy rozbiegli. Pewnie przez szpary okiennic śledziły go przerażone oczy. Ale wiedział, że na nic więcej się nie ośmielą, że nikt nie strzeli zza węgła, nikt nie ciśnie nawet kamieniem. Był pewien. Ale wolał to przypomnieć. Wskoczył na siodło. Kotka też wdrapała się szybko, wbijając przy okazji ostre pazurki w udo. Szarpnął brutalnie wodze, aż koń wspiął się na tylne nogi, przednimi zamachał w powietrzu. Match chwilę rozglądał się. – Hej, słuchajcie, skurwysyny! – wrzasnął wreszcie z całej siły. – Słuchajcie i powtórzcie swoim żonom, kurwom niewątpliwie! Mam w dupie, co tu się dzieje! Ale pamiętajcie, jeśli któryś z was podniesie rękę na druida, rzuci kamień, czy choćby splunie... – Smagnął konia końcem wodzy między uszy. Zwierzę ruszyło. – To wrócę tu i wyrżnę was wszystkich, po kolei. – Ochrypły krzyk odbijał się od ścian. – Spalę do fundamentów, wybiję psy i świnie. Poukręcam łby kurom, zerżnąwszy wprzódy wasze córki. Na koniec nasram do studni. Popędził konia do bramy na drugim końcu wsi, również otwartej na oścież i niestrzeżonej. – Pamiętajcie, skurwysyny, zawsze mogę tu wrócić! Wypadł w galopie na gościniec, pęd rozwiewał mu włosy. – Jestem druidem! Ale takiego toście jeszcze nie widzieli! Miałem nie stawać po niczyjej stronie, pomyślał po raz kolejny. Nie staję. VII Siedzieli na piaszczystej wydmie, na zeschłym igliwiu i mchu – człowiek z mieczem przerzuconym przez plecy i przytulona do jego boku czarna kotka. Przed nimi, u stóp wydmy, rozciągała się kotlina tak obszerna, że Match ledwie widział przeciwległe zbocza. Była regularnego kształtu, prawie idealnie okrągła. Mimo ciepłego dnia i wczesnej jeszcze pory zalegała ją gęsta mgła, z której wystawały jedynie czubki drzew. Ostre sylwetki świerków wydawały się niezwykle ciemne na tle szarej mgły. Z kotliny wiało znajomym chłodem, a kłębiąca się mgła wirowała wolno. I jak zwykle przyzywała. Jednak jeszcze zostało trochę czasu. Tym razem nie było żadnych problemów ze znalezieniem kotliny