Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wszyscy biegali w rozmaite strony, przestraszeni i podnieceni, przewracając się wzajemnie; wszyscy wydawali rozkazy, których nikt nie słuchał. Wachmistrz wysyłał oddziałki do dalszych części posiadłości, a potem kazał gonić za nimi, aby je zawrócić. Słyszałem, jak Łasice mówiły do siebie: „To całkiem do Tchórzów podobne. Mają zasiąść wygodnie w jadalnej komnacie i ucztować, i wygłaszać mowy i śpiewać, i bawić się, a my musimy trzymać wartę na zimnie, w ciemności i ostatecznie krwiożercze Borsuki rozerwą nas na kawałki". — Ach ty głupi ośle! — wykrzyknął Ropuch. — Wszystko popsułeś! — Krecie — rzekł po swojemu Borsuk głosem zimnym i spokojnym — widzę, że masz więcej rozumu w małym palcu niż niektóre zwierzęta w całym swym tłustym cielsku. Doskonałe się spisałeś. Zaczynam pokła dać w tobie wielkie nadzieje, zacny Krecie, mądry Krecie! Ropuch po prostu wściekł się z zazdrości, tym bardziej że nie mógł w żaden sposób zmiarkować, co Kret zrobił mądrego; lecz na jego szczęście, nim zdołał okazać swój zły humor lub narazić się na sarkazmy Borsuka, zadzwoniono na drugie śniadanie. Był to posiłek skromny, lecz solidny, składał się z boczku, fasoli i budyniu, Po skończonym jedzeniu Borsuk usadowił się na fotelu i powiedział: — Mamy już pracę obmyśloną na dzisiejszą noc, a pewno zrobi się bardzo późno, nim ją wykonamy; więc zdrzemnę się trochę. Przysłonił pyszczek chustką i niebawem zachrapał. Niespokojny i pra- cowity Szczur wrócił natychmiast do przygotowań i zaczął biegać od jednego stosu do drugiego, mrucząc: — Pasek — dla — Szczura, pasek — dla — Kreta, pasek — dla — Ropucha, pasek — dla — Borsuka. I tak dalej przy każdej nowej sztuce ekwipunku, a wydostawał coraz to inne rzeczy. Kret wziął Ropucha pod łapę, wyprowadził na świeże powietrzę usadowił go na trzcinowym fotelu i kazał mu opowiadać wszystkie jego przygody od początku do końca. Ropuch nie dał się prosić, Kret słuchał uważnie, więc Ropuch puścił wodze fantazji korzystając z tego, że nikt nieprzychylną krytyką nie hamował jego swady. Wiele z tego> co opo- wiadał, należało niewątpliwie do kategorii wypadków, jakie mogłyby się zdarzyć, gdyby odpowiedni pomysł przyszedł nam w porę zamiast o dziesięć minut za późno. Przygody tego rodzaju bywają zawsze naj- ciekawsze i najbardziej podniecające. Powrót Ulissesa Gdy się ściemniło, Szczur wezwał ich z tajemniczą miną do salonu, postawił każdego przy stosie, jaki mu był przeznaczony, i przystąpił do zbrojenia zwierząt na planowaną wyprawę. Zabierał się do tego z wielką powagą i wszystko wykonywał bardzo dokładnie, co zajęło sporo czasu. Naprzód każde zwierzątko otrzymało pas, potem za pas zatykało się szablę, a z drugiego boku — dla równowagi — kordelas, później przychodziła kolej na parę pistoletów, pałkę policjanta, kilka par kajdanów, bandaże i plastry, manierkę i puszkę na kanapki. Borsuk śmiał się wesoło, mówiąc: — Doskonale, mój Szczurku! Ciebie to bawi, a mnie nic nie szkodzi. Wszystko, co mam do zrobienia, zrobię tym oto kijem. Ale Szczur powiedział tylko: — Borsuku, ja cię proszę. Nie chciałbym, abyś mi potem wyrzucał, żem o czymkolwiek zapomniał. Kiedy już wszystko było zupełnie gotowe. Borsuk wziął w jedną łapę ślepą latarkę, a w drugą swój wielki kij i oświadczył: — A więc chodźcie za mną. Naprzód Kret, bo jestem z niego bardzo zadowolony; potem Szczur, a na ostatku Ropuch. Słuchaj no ty, Ropu- chu, nie gadaj tak dużo jak zwykle, bo cię odeślę z powrotem jak amen w pacierzu. Ropuch bał się okropnie, że go zostawią, więc bez szemrania przyjął wyznaczone mu poślednie stanowisko i zwierzęta wyruszyły w drogę. Borsuk prowadził ich kawałek Wybrzeżem i nagle skoczył ponad krawędzią brzegu do otworu jamy położonej nieco powyżej poziomu wody. Kret i Szczur w milczeniu poszli za jego przykładem, trafiając zgrabnie do nory. Ale gdy przyszła kolej na Ropucha, oczywiście pośliznął się i wpadł do wody z pluskiem i okrzykiem przerażenia. Przyjaciele wyciągnęli go, roztarli, szybko wycisnęli wodę i postawili na łapy pocieszając; ale Borsuk rozgniewał się na dobre i zapowiedział Ropuchowi, że jeśli jeszcze raz zrobi głupstwo, to go na pewno nie weźmie. W końcu znaleźli się w tajnym przejściu i karna ekspedycja naprawdę się rozpoczęła. W tunelu było zimno i ciemno, i wilgotno, i nisko, i ciasno i biedny Ropuch dostał dreszczy, po części ze strachu przed tym, co go czekało, a po części dlatego, że był przemoknięty. Światło latarki widział z daleka, więc mimo woli zostawał w tyle, idąc po omacku. Wtem posłyszał ostrzegawcze nawoływanie Szczura: 13 O czym szumią wierzby — Chodźże, Ropuchu! Ropucha ogarnął strach, że go zostawią samego w tej ciemności, i pod- biegł z takim pośpiechem, że wywrócił Szczura, który wpadł na Kreta, a ten wleciał na Borsuka; zapanowało chwilowo straszne zamieszanie. Borsuk myślał, że zostali napadnięci z tyłu, a ponieważ nie było miejsca na użycie kija czy też kordelasa, wyciągnął pistolet i o mało co nie wpa- kował kuli Ropuchowi. Kiedy dowiedział się, co właściwie zaszło, roz- gniewał się mocno i oświadczył: — Teraz to już naprawdę zostawimy tego nieznośnego Ropucha. Ale Ropuch zaczął popłakiwać, a Kret i Szczur wzięli na siebie od- powiedzialność za jego sprawowanie, więc Borsuk udobruchał się i pro- cesja pomaszerowała dalej; tylko tym razem Szczur zamykał pochód trzymając Ropucha mocno za ramię. Szli tak po omacku, dzierżąc w łapkach pistolety i strzygąc uszami, kiedy Borsuk rzekł wreszcie: — Powinniśmy być już teraz prawie pod jadalną komnatą. I posłyszeli nagle bezładne odgłosy, które zdawały się dalekie, a jednak musiały rozlegać się tuż nad ich łebkami; jakby krzyki, wiwaty, tupanie i uderzanie w stół. Ropucha ogarnął znów nerwowy lęk, lecz Borsuk odezwał się ze spokojem: — A to używają te Tchórzyska! Tunel zaczął wznosić się ku górze; zwierzęta uszły jeszcze kawałek drogi w ciemności, kiedy hałas wznowił się, tym razem zupełnie wyraźnie tuż nad ich łebkami. Posłyszeli: — Wi-waat! Wi-waat-waat! — i tupanie małych łapek, i brzęk kieliszków, gdy małe piąstki uderzały w stół. — Jak oni świetnie się bawią! — powiedział Borsuk. — No, chodźmy! Szli szybko tunelem, aż przejście skończyło się i stanęli przed drzwia mi prowadzącymi do spiżarni. W jadalnej komnacie panował tak straszliwy hałas, że było mało praw- dopodobne, aby ich posłyszano. Borsuk zakomenderował: — Dalej, razem! Wszyscy czterej podparli ramionami klapę i podnieśli ją. Wywindowali się na górę, pomagając sobie wzajemnie, i znaleźli się w spiżarni, prze- dzieleni tylko drzwiami od jadalnej komnaty, gdzie ich wrogowie pili i hulali, nieświadomi niebezpieczeństwa. Gdy zwierzęta wyłoniły się z tunelu, hałas był wprost ogłuszający