Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Wygląda to tak, jakby Karnes bał się, że ktoś inny sprzątnie mu sprzed nosa to, czego szuka. Albo jakby był pewien, że na tropie tego czegoś są także inni ludzie. - Może ten facet w kostiumie Purpurowego Pirata, który tak nas wystraszył? - zastanawiał się Bob. Od bramy nadbiegł zdyszany Pete. - Szefie, jest tam za płotem ta furgonetka z lodami. - Panie kapitanie, czy dziś wieczorem wybiera się pan znowu na nagrywanie swoich historyjek? - zapytał Jupiter. - Oczywiście, jedziemy obaj z tatą - wyręczył ojca Jeremy. - W takim razie - stwierdził Jupiter stanowczym, pewnym siebie głosem - proponuję, żebyśmy wrócili teraz do domu i odpoczęli trochę. Nie jest wykluczone, że mamy przed sobą bardzo długą noc. A poza tym - zwrócił się po krótkiej pauzie do Evansa i Sama - myślę, że byłoby dobrze, żeby obaj panowie mogli nam towarzyszyć tej nocy na wypadek, gdyby sprawy przybrały zbyt niebezpieczny dla nas obrót! Rozdział 18 Nieoczekiwana wpadka Jupiter, Pete i Bob wjechali w bramę dawnej pirackiej bazy dokładnie w chwili, gdy ostatni tego dnia turyści zbierali się do wyjścia. Wszyscy mieli na sobie ciemne koszule, nie zapomnieli też zabrać latarek i nadajników. Wśliznęli się do środka między wychodzącymi turystami pilnując, aby nie rzucić się w oczy siedzącemu w ciężarówce firmy Allena Carlowi, przysłanemu przez majora Karnesa w charakterze obserwatora. Znalazłszy się za płotem, pędem pognali do mieszkalnej przyczepy kapitana Joya. Tym razem skorzystali z gościnności kapitana i jego syna, którzy podzielili się z nimi kolacją. Po przeżyciach i przygodach, jakie mieli tego dnia za sobą, apetyt dopisał im znakomicie. W godzinę później zjawił się Sam Davis. Pan Evans pozostał w wieży i co pewien czas pokazywał się w oknie, aby uśpić czujność Carla, czatującego wysoko na platformie wysięgnika. Po zapadnięciu zmroku kapitan Joy i Jeremy wsiedli do starego pikapa i zamknąwszy za sobą bramę, odjechali do Rocky Beach na kolejną sesję nagraniową. - Czas na nas, koledzy - powiedział spokojnym głosem Jupiter. Cała trójka wymknęła się z przyczepy, starając się trzymać w cieniu. Jeśliby Karnes zachowywał się tak samo jak poprzedniego dnia, chłopcy i Sam “Solniczka” mieli około dziesięciu minut na dostanie się do wodnego hangaru. Zdawali sobie sprawę, że Carl może odkryć ich obecność. Jednak ciemnoszare koszule i bluzy dawały im szansę dotarcia do zgrzybiałej budowli bez zwrócenia na siebie jego uwagi. Znalazłszy się w środku, Bob, Pete i Sam Davis wspięli się po stromej drabinie na zarzucone żeglarskim sprzętem poddasze, podczas gdy Jupiter zsunął się do płytkiej wody i skierował pod pomost. Pierwszy Detektyw otworzył, a potem zamknął za sobą zwodzony most na zawiasach i ruszył ciemnym tunelem aż do jego wylotu w wieży. Tam naciśnięciem żelaznej dźwigni otworzył sekretne drzwi w ścianie, zamknął je po wejściu do piwnicy i popędził w górę, aby dołączyć do Joshuy Evansa. Tymczasem Bob i Pete ułożyli się w ciemności dokładnie nad podwójnymi drzwiami, w które po przyjeździe Karnesa powinna była wjechać jego furgonetka. Sam zajął pozycję w drugim końcu poddasza, gdzie mógł obserwować przez małe okienko teren od strony wody. Tak usadowieni zaczęli czekać. Ciszę spokojnej, czerwcowej nocy przerywały od czasu do czasu samochody, jadące drogą wzdłuż zatoki. Z rybackiej wioski po drugiej stronie doszło chłopców ujadanie psa. Daleko niosły się po gładkiej wodzie jakieś wesołe śpiewy. Po okienku poddasza przemknął nagle reflektor startującego z toru na zatoce hydroplanu. Gdzieś całkiem blisko szczęknęły zatrzaskiwane drzwi samochodu. Można było usłyszeć cichy odgłos opon hamującego auta. Ten ostatni dźwięk zdawał się dochodzić od strony bramy! W chwilę potem rozległ się z niewielkiej odległości ostry szczęk, jakby uderzających o siebie metalowych przedmiotów. Wreszcie cichy szum prawie doskonale wytłumionego silnika przybliżył się i zgasł w nocnej ciszy. Przez chwilę nie zakłócał jej żaden odgłos. Podwójne drzwi hangaru zaczęły się otwierać! Pete i Bob wstrzymali oddechy. Z niesłyszalnym prawie mruczeniem silnika do hangaru wjechała furgonetka. Chłopcy wyraźnie widzieli przesuwający się tuż pod nimi dach samochodu. Z kabiny wyskoczyli Karnes i Hubert, aby zamknąć drzwi. Bob trzy razy chuchnął do nadajnika, dając w ten sposób umówiony sygnał. W głośniku jego walkie-talkie ozwało się leciutkie stukanie, znak, że Jupiter odebrał poprzednią informację. Natychmiast po zamknięciu drzwi major i Hubert podbiegli na skraj pomostu i zsunęli się do płytkiej wody. W szczelinach drewnianych bali zamigotały światła ich latarek, skierowane na wejście do tunelu. Panującą w hangarze ciszę rozdarł nagle głośny łoskot, niespodziewany niczym uderzenie pioruna! - A niech to wszyscy diabli! - wrzasnął Sam “Solniczka”. Chłopcy zobaczyli ze zgrozą, że były marynarz rozciągnął się jak długi na deskach poddasza, tak jakby zaplątał się w jakieś liny i odłamki starych drzewc. Zanim zdążyli zrobić najmniejszy ruch, na ich głowy z łoskotem zleciał poruszony przez Sama długi maszt. W chwilę potem twarze obu chłopców znalazły się w świetle wycelowanej w ich stronę latarki. - Ej tam, wy dwaj, złazić mi natychmiast na dół! Obok furgonetki zobaczyli Carla, trzymającego w jednej dłoni latarkę, a w drugiej pistolet. Ze ściśniętymi gardłami zaczęli schodzić powoli po drabinie. Major i Hubert wdrapali się z powrotem na pomost, ociekając wodą i stanęli za Carlem. - Hubert, sprawdź to poddasze - rzucił ostro major. - Zobacz, czy nie ma tam jeszcze jednego. Słoniowaty osiłek kiwnął głową i zaczął się wspinać po drabinie, która zatrzeszczała pod jego ciężarem. Major Karnes przeszył chłopców świdrującym spojrzeniem. - Gdzieś już widziałem was obu! - powiedział, a potem jeszcze mocniej wpił się w ich twarze swym przenikliwym wzrokiem. - Do pioruna, tak! To wy pomogliście mi uspokoić ten wściekły tłum pierwszego dnia nagrań. I byliście pierwszymi, których nagrałem! Co tu robicie, do kroćset diabłów? I gdzie jest trzeci z was? Pamiętam, że było was trzech. Wy i jeszcze taki grubasek, który najwięcej mówił. Gdzie on jest? A wy co tu robiliście, ukryci w tych starych żaglach? - Mmmy... wwwwcale... - zająknął się Bob. Łomot butów Huberta nad ich głowami uspokoił się na chwilę. - Nie ma tu więcej nikogo, szefie - zawołał osiłek z góry. Bob i Pete wymienili ukradkowe spojrzenia. Gdzie się podział Sam “Solniczka”? I co miał zamiar robić dalej? Było jasne, że wydostał się na zewnątrz przez małe okienko i uciekł