Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zapaliła jarzeniowy pręt i ujrzała błysk światła odbitego od iluminatora kabiny robota. Postanowiła zawierzyć wyostrzonym przez udział w wielu walkach bitewnym instynktom i zaczęła się staczać ze wzgórza. Tocząc się i uskakując to w jedną, to znów w drugą stronę, poczuła, że ogarnia ją to samo dziwne odrętwienie, jakie towarzyszyło jej podczas każdej walki. Inni piloci twierdzili, że czują się wyobcowani albo mają wrażenie, jakby patrzyli na siebie oczami kogoś innego. Zazwyczaj po dwóch albo trzech walkach przy takim samopoczuciu popełniali idiotyczny błąd i pozwalali, żeby bliznogłowi zamienili ich w supernowe. Jaina wiedziała jednak, że w jej przypadku chodzi o jakiś rodzaj rezygnacji i pogodzenia się z losem, a przede wszystkim z okropnościami, jakie niosła ze sobą każda walka. Bardzo chciałaby przypisać te uczucia wierze w potęgę Mocy, ale wiedziała, że chodzi o coś innego. Jej reakcja była czymś w rodzaju emocjonalnego pancerza, sposobem uni-i kania udręki wywołanej widokiem straszliwej śmierci przyjaciela albo skrzydłowego. Pomagała także utrzymywać na wodzy przerażenie wywołane świadomością, że może być następna. Wznosząc tumany kredowego pyłu, Jaina znieruchomiała u stóp wydmy. Zerwała się zaraz na równe nogi, kucnęła w odpowiedniej pozycji i nastawiła świetlny miecz do obrony przed niespodziewanym zagrożeniem. Chwilę później usłyszała znajomy syczący śmiech. - Kije, powinnaś pozwolić, żeby wyrósł ci ogon - odezwał się Tesar Sebatyne. - Może wówczas nie byłabyś taka niezdarna. Krasov i Bela zakrztusiły się z radości. - Bardzo śmieszne - odcięła się Jaina. Wprawdzie Jacen pozwolił osłabnąć bitwowięzi w nadziei, że wytłumi wpływ dzielących ich różnic zdań, ale i bez tego wiedziała, że pozostali członkowie oddziału specjalnego są także rozbawieni. - Mogliście przynajmniej coś powiedzieć. - A ja mogłam powyrywać łuski osłaniające moje serce - wychrypiała Bela. - Ale tego nie zrobiłam. Cała trójka znowu zaniosła się syczącym śmiechem. Jaina wyłoniła się z chmury kredowego pyłu i zobaczyła, że Barabelowie czekają na nią w towarzystwie Anakina i pozostałych uczestników wyprawy. Wszyscy zdążyli zdjąć i złożyć próżniowe skafandry i przytroczyć je do niewielkich plecaków. Przyprószeni od stóp do głów białym pyłem, wyglądali bardziej jak duchy Jedi niż rycerze. Niektórzy siedzieli pod koralową ścianą kanionu i wypatrywali, czy nie nadlatują koralowe skoczki. Ich piloci zawsze się pojawiali akurat wtedy, gdy młodzi rycerze zatrzymywali się na odpoczynek. Jaina zauważyła odciśnięte w piasku ślady dwóch par nóg. Wiodły w kierunku następnej wydmy i stojącego za nią transportera opancerzonego typu AT-AT. Jedne były pozostawione z pewnością przez wielkie stopy Wookiego. Młoda kobieta uwolniła myśli i posługując się Mocą, stwierdziła, że Lowbacca i Jovan Drark buszują w kabinie kroczącego robota. - Skąd się to tutaj wzięło? - zapytała. - Trenerzy voxynów bardzo sumiennie wypełniają swoje obowiązki - wyjaśniła Lomi. - Mają do dyspozycji miasteczko niewolników, którym każą obsługiwać zdobywane urządzenia, aby ich potwory mogły się przyzwyczajać do najróżniejszych "nieżywych bluźnierstw". Zadadzą sobie każdy trud, byle tylko pozbyć się rycerzy Jedi z naszej galaktyki. - W wielkiej grocie zamienionej na hangar spoczywa nawet gwiezdny liniowiec - dodał Welk. W głowie Jainy natychmiast zaświtała myśl: a jakby tak roztrzaskać miliontonowy gwiezdny statek o laboratorium, w którym kryła się królowa voxynów? - Czy jest... - zaczęła. - No nie, przetwornice mocy usunięto - wpadła jej w słowo Lomi. -|Nawet w robotach kroczących i lądowych śmigaczach pozostawiono tylko nieduże zestawy baterii zamiast naładowanych zasobników. Żaden pojazd nie zdoła dotrzeć na większą odległość od miasteczka niewolników niż ten, który widzimy. - Oczywiście - westchnęła Jaina. - O wszystkim pamiętali