Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

W SaintMaure odmówiono modlitwy mszalne, w Saint-Pierre-desCorps odśpiewano Credo. Ale ćwiczeń pobożnych nie odpra – wiano już tak chętnie, gorliwość nieco osłabła w narastającym zmęczeniu powrotną drogą, po tak długotrwałej egzaltacji. Toteż siostra Hiacynta zorientowała się, że bardzo pożądanym urozmaiceniem dla tych wszystkich wyczerpanych ludzi byłaby lektura; obiecała więc, że zgodzi się, aby ksiądz Froment przeczytał im dzieje ostatnich lat życia Bernadety, którego tak piękne fragmenty już dwukrotnie im opowiadał. Ale muszą poczekać do Aubrais; z Aubrais do Étampes jedzie się dwie godziny, więc będzie dość czasu, aby spokojnie dokończyć opowiadania. Stacje następowały po sobie, jako monotonne powtórzenie tego, co mijali jadąc do Lourdes przez te same równiny. W Amboise odmówili różaniec, pierwszą cząstkę, pięć tajemnic radosnych; w Blois odśpiewali hymn Błogosław, Matko, a w Beaugency odmówili drugą cząstkę różańca, pięć tajemnic bolesnych. Słońce od rana otoczyło się puszystym woalem chmur, uciekający za oknami krajobraz był ogromnie łagodny i trochę smutny w swym jednostajnym ruchu otwartego wachlarza. Po obu stronach drogi, w szarawym świetle, drzewa i domy znikały z lekkością snu; w dali natomiast pagórki, skąpane w mgle, przesuwały się wolniej, w spokojnym kołysaniu morskiego przypływu. Między Beaugency i Aubrais pociąg zdawał się zwalniać, ale jechał bezustannie, z rytmicznym, upartym stukotem kół, którego oszołomieni pielgrzymi już nawet nie słyszeli. Wreszcie, kiedy ruszyli z Aubrais, zaczęło się w wagonie śniadanie. Była za kwadrans dwunasta. Gdy odmówili Anioł Pański, trzy Zdrowaś po trzykroć powtarzane, Piotr Wyjął z walizki Marii małą książeczkę, której niebieską okładkę zdobił naiwny obrazek przedstawiający Matkę Boską z Lourdes. Siostra Hiacynta zaklaskała w ręce, nakazując milczenie. Ksiądz zaczął więc czytać swoim pięknym, przejmującym głosem, a towarzyszyło temu ogólne ożywienie, ciekawość dużych dzieci, zachwyconych cudowną baśnią. Była teraz mowa o pobycie w Nevers i o śmierci Bernadety. Ale Piotr, jak w obu poprzednich razach, wnet przestał się trzymać tekstu książeczki i przeplatał go pełnymi uroku opowiadaniami o tym, co wiedział i co odgadł; i znowu stawały przed nim te praw – dziwe, ludzkie, żałosne dzieje, których nikt jeszcze nie opowiadał, a które go wzruszały do głębi. Bernadeta opuściła Lourdes 8 lipca 1866 roku. Wyjechała, aby zamknąć się w klasztorze Saint-Gildard w Nevers,” macierzystym domu zakonnic obsługujących szpital, gdzie ona nauczyła się czytać, gdzie przebywała od ośmiu lat. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata, osiem zaś minęło od czasu, gdy ukazała się jej Najświętsza Panna. Rozstanie z Grotą, z Bazyliką, z całym ukochanym miastem oblała łzami. Ale nie mogła tam dłużej pozostać wobec stałej udręki powszechnej ciekawości, odwiedzin, hołdów, adoracji. Jej wątłe zdrowie okrutnie na tym cierpiało. Szczera pokora, trwożna miłość do cienia i ciszy zrodziły w niej wreszcie pragnienie, aby zniknąć, aby w nie znanych nikomu ciemnościach ukryć swą głośną sławę wybranki, której świat nie chciał już zostawić w spokoju; więc marzyła tylko o życiu w prostocie ducha, o cichej zwyczajnej egzystencji, poświęconej modlitwie i zwykłym codziennym pracom. Dlatego wyjazd był ulgą dla niej i dla Groty, której przeszkadzała jej zbyt wielka niewinność i zbyt ciężkie choroby. Nevers, Saint-Gildard musiały się jej wydać rajem. Znalazła tam słońce, powietrze, duże sale, wielki ogród z pięknymi drzewami. A jednak nie zaznała odpoczynku, całkowitego zapomnienia o świecie w dalekiej samotni. W trzy tygodnie mniej więcej po przybyciu oblekła święty habit, pod imieniem siostry Marii Bernardy, składając na razie tylko śluby czasowe. Mimo to świat nie zostawił jej w spokoju, prześladowania tłumu wokoło niej zaczęły się na nowo. Ludzie ścigali ją nawet w klasztorze, przejawiając niewygasłą chęć czerpania łask z jej świętej osoby