Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Widząc, że chłop już strasznie tym się męczy, zgodziłem się na wcześniejszą generalną próbę. Parciane szerokie pasy, które Siergiej przywiózł ze sobą, zamocowałem z przodu do zderzaka, a z tyłu na całej szerokości samochodu do układu jezdnego. Teraz wystarczyło do obu końcówek doczepić zblocze dźwigu i już można było wehikuł unieść do góry. Powstał teraz kolejny problem. Land-rover stał na skarpie i był za bardzo oddalony od brzegu. Wysięgnik dźwigu chociaż bardzo długi, niestety, nie sięgał już dotąd. Nie pozostało nic innego, jak zjechać po piachu ze stromego zbocza i ustawić pojazd tuż przy samej wodzie. Wydawało się, że nic prostszego. A jednak skarpa pochylona była pod bardzo ostrym kątem, a podłoże jej było piaszczyste, co powodowało, że koła samochodu zapadały się w nim po osie. Wiedziałem, że ze zjazdem nie będzie najmniejszego problemu, ale prawdziwy kłopot zacznie się, jeżeli z jakichś powodów samochód nie zostanie stamtąd podniesiony na statek. Tego typu odcinek prowadzący pod stromą górę będzie już nawet dla land-rovera nie do pokonania. Nie było wyjścia, trzeba było wierzyć, że coś popłynie i będzie jeszcze dodatkowo na tyle przychylne, że zechce mnie zabrać na swój pokład. Podwinąłem pasy zamocowane już do samochodu, uruchomiłem silnik i po chwili stałem na dole ustawiony równolegle do kadłuba dźwigu. — Pamiętaj, Siergiej, to twój egzamin - jak coś sknocisz, to poskarżę się samemu Jelcynowi... - krzyknąłem do dźwigowego, zakładając zblocze na parciane pasy. Przytrzymałem chwilę, aby naciągnął liny i gdy te już się naprężyły, zeskoczyłem sekundzie samochodu. W sekundzie później land-rover oderwał się od ziemi, pokołysał się trochę i powędrował do góry. Siergiej imitując załadunek, obrócił wysięgnikiemi samochód znalazł się po przeciwnej stronie, huśtając się miarowo nad wodą. Z niepokojem patrzyłem na tę scenę, bojąc się o wytrzymałość pasów, ale nic się nie wydarzyło i land-rover po chwili wylądował z powrotem na ziemi. - Hurrra! Hurrra! - darł się Jakut wniebogłosy. Ja również się cieszyłem i po chwili ściskaliśmy się wzajemnie już na brzegu. - Zaraz to uczcimy - powiedział Siergiej, po czym udał się na pokład dźwigu, skąd przyniósł butelkę wódki. Czy można w takiej doniosłej chwili odmówić? Zaraz odpowiem na to pytanie - można, ale nie na terenie Rosji, bo odmową zrobi się z siebie całkowitego idiotę... Do końca dnia godziny upłynęły nam w szczęściu i zadowoleniu. Siergiej był do tego stopnia „szczęśliwy”, że nie zaryzykował dostania się na pokład dźwigu i po prostu spał ze mną w namiocie. Następnego dnia rozważaliśmy możliwość dowiedzenia się z jakichś źródeł, czy z dołu rzeki coś płynie. Obliczyliśmy dni i okazało się, że za trzy dni będzie koło nas przepływała „Rakieta”. Siergiej był zdania, że nie podpłyną do dźwigu, bo wiedzą, że należy do kołchozu. Nie pytałem dlaczego, ponieważ sprawa była mi już znana. Zaproponowałem wówczas, ażeby w chwili, kiedy „Rakieta” pojawi się na horyzoncie, wypłynąć łodzią na środek rzeki i machając czymś widocznym, zmusić ich do zatrzymania. Następnie wyjawić całą sprawę i dowiedzieć się w ten sposób, jak wygląda sytuacja w dole rzeki. Jakut też był zdania, że będzie to najlepsze wyjście z sytuacji i tak już pozostało. Siergiej po chwili zadumy miał jednak pewną uwagę. Uważał, że lepiej będzie, jak ja wypłynę, gdyż twierdził, że jeżeli zobaczą jego gębę przez lornetkę, to pomyślą, że jest pijany i ominą go szerokim kołem... — Dobra, niech będzie — zgodziłem się. — Och — westchnął dźwigowy — gdybym znał się na radiu, to nie byłoby potrzebne całe to przedstawienie. — Jakim radiu? - zapytałem. — No, takim jakie są na statkach - odparł. - Jest jedno takie na dźwigu, ale leży jeszcze w skrzyni - dodał. — Siergiej - mówię - nie wynaleziono jeszcze pocisków przeciwpancernych zdolnych do przebicia takich zakutych łbów jak twój. Dlaczego wcześniej o tym nie powiedziałeś? — Bo nie pytałeś, a po drugie - jest jeszcze wiele innych rzeczy na dźwigu, na przykład rakietnica - powiedział z przekąsem. Tego już było za wiele — udawałem, że się wściekam, a w duszy się radowałem. Siergieja bardzo polubiłem, ale tak bardzo jak go lubiłem, tak bardzo miałem ochotę mu dokuczać. Popłynęliśmy do dźwigu i wydostaliśmy na pokład skrzynię z radiostacją. Po otwarciu wieka okazało się, że urządzenie jest opakowane jeszcze w folię. Była też instrukcja. Automatycznie wziąłem ją do ręki i zacząłem czytać. Po chwili jednak dotarło do mnie, że jest w języku niemieckim... Okazało się, że została wydrukowana w Rostocku jeszcze za czasów NRD