Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

..). Na końcu ma dla autora coś pocieszającego: "Mimo to ta Dziwna ulica nie jest niesympatyczna; przeciwnie, jest w niej coś młodego, szczerego. Młodą jest ta grandilo-kwencja i bodajże banalność kategoryj myślenia". "Niech pisze dalej" - taką zachętą zakończył recenzję ze sztuki Brończyka o Żółkiewskim, która przypomniała mu, jak preparowano historię w szkole. To legenda, że występował jakoby przeciw twórczości awangardowej. (Wykpiwał tylko jej naiwne uroszczenia, że to jest nareszcie "dla mas". Ależ skąd, przeciwnie - nic bardziej środowiskowego i elitarnego - wskazywał trzeźwo). Bodajże on jeden wspierał Stanisława Ignacego Witkiewicza i to on namówił Teofila Trzcińskiego do wystawienia Tumora Mózgowicza w teatrze miejskim. Nie znaczy to jednak, że wszystko w tej sztuce aprobował. Przyjaźń przyjaźnią (Witkacy wprowadził się wówczas do mieszkania Boyów na Krupni-czej), ale co trzeba było powiedzieć, to powiedział. W Witkacym widzi raczej indywidualność (ogiera literatury - powie później) niż "szkołę". Artykuły, które autor w związku ze swoją sztuką napisał, zaciemniają tylko jego twórczość, "wysuwając na czoło raczej więcej niż ryzykowną i niesympatyczną teorię bezsensu w literaturze". Na to nie ma zgody! "Forma z treścią złączona jest jak dusza z ciałem, które, jak wiadomo, można rozdzielić, ale... waląc pałką w łeb". I oto paradoks: arcyintelektualny utwór "wypłynął na wody teatru pod flagą bezsens u". Wymienia jeszcze parę rzeczy, które go szczególnie zasmuciły. Zapewne nic z tego nie powiedział swojemu drażliwemu sublokatorowi przy stole - napisał w felietonie: to ta "trywialna, a nazbyt domowo-studencka gwara". "Styl p. Witkiewicza jest niemyty i niecze-sany..." Mimo to, gorąco popiera. To nieprawda też, że jest przeciw "eksperymentatorstwu"; uważa tylko, że pewnego typu eksperymentom najłatwiej się poddają sztuki pośledniejszego gatunku. Czytał teorię Tairowa, że "najpierw rodzi się reżyserskie widowisko, potem szuka się sztuki, która posłużyłaby za jej wcielenie. [...] Ujemną stroną tego pojęcia teatru jest fakt, iż temu reżyserskiemu egotyzmowi podporządkować się dadzą przeważnie dzieła podrzędne". Jest jeszcze drugie niebezpieczeństwo - monotonia. 1 - Błazen - wielki mąż 161 "Twórczą i wiecznie nową jest jedynie myśl, duch, sposoby i sposobiki są dość ograniczone". I na koniec: "Tęgie dzieło samo podyktuje swój styl; gdy tekst służy jedynie za substrat, zawsze grozi teatrowi to, że wszystko skąpie w jednostajnym sosie". Wielka dramaturgia nie daje się gwałcić, a jeśli się to robi, ulatuje z niej sens i wielkość. Stąd ostrość, z jaką ocenia eksperymentatorstwo Zelwerowicza ("w imię stylu gra Szekspira w komedii Beaumarchais'go, Goldoniego - we Fredrze!"). Podjąłby się, niewiele retuszując tekst, wystawić Ojca Strindberga jako farsę, z komikiem Fertnerem w roli głównej. Jest przeciw ideologizacji teatru, którą uprawiają, każdy na swój sposób, czerwony Schiller i mistycznie katolicki Osterwa, jego przyjaciele. "Zapewne - pisze, atakując skłonności Schillera - "pogłębić społecz-nie" można wszystko: można by, na przykład, wystawiając Śluby panieńskie, pokazać za oknem wynędzniałe twarze pańszczyźnianych chłopów, przyglądających się z nienawiścią tym pańskim igraszkom; ba, mógłby lokaj Jan wygrażać pięścią za plecami Gucia, a nawet opluć mu z tyłu modny rajtroczek; ale czy to byłoby dobrze?" Osterwa znowu, żeby zademonstrować, jak bogobojne było życie w polskim dworku, poprzedził Zemstą nie istniejącą u Fredry mszą, no i zrobiło się pontyfikalnie i smutno, i humor przepadł. Recenzent przekazuje swoje odczucia, swoją prawdę - przyjaźń nie ma tu nic do roboty. Oto dwie wielkie i zaprzyjaźnione z nim aktorki, Irena Solska i Stanisława Wysocka, wspólnie postanowiły uniezależnić się od przyziemnych dyrektorów i stworzyć, już w Warszawie, teatr awangardowy, własny, według swoich pragnień. "I wybrały! i zagrały! i wyreżyserowały!" Co? Jakieś berlińskie sztuczydło, którego akcja toczy się w domu publicznym. "I bierze ochota powiedzieć im: "Moje panie, jesteście obie wielkie aktorki, ale jesteście -jak zdarza się wielkim artystom - wielkie dzieci! Rozgrymaszone, zarozumiałe, wyciągające ręce do lada błyskotek, nie umiejące rozróżnić złota od szychu"". Później podobnie surowo obszedł się z Ćwikliń-ską i nieraz z Malicką - zawsze, kiedy znakomita aktorka, kształtując samodzielnie repertuar, kompromitowała swój gust i ujawniała myślowe ubóstwo