Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Na moich piersiach jest tylko tyle miejsca. Nie tak jak u niektórych innych osób. Tak więc wykułam na pamięć tylko te części wydruku, które według mnie różniły się od siebie najbardziej. - Ale jak Tess potrafiła... - Zniż głos, Jackson. I wyglądaj tak, jakbyś naprawdę mnie pieścił, przecież wciąż nas podglądają. Mówiłam ci, że nie wiem, jak Theresa to robi, ale wiem, co sądzi, że wtedy robi. Theresa zmienia swój obraz mózgu, kiedy udaje, że jest Cazie. Jackson popadł w zadumę. Theresa udaje, że jest Cazie. I potrafi przy tym wywołać - przynajmniej tymczasowo - taki obraz aktywności mózgu, który występuje u osób o skrajnie odmiennym temperamencie. A do tego włącza bardzo intensywną kreatywność wyobraźni, na granicy omamu. Musi zaczynać od kontrolowania myśli w korze, co zmienia informacje płynące z powrotem do jej autonomicznego układu nerwowego... Wszystkie doświadczenia emocjonalne to w końcu tylko historie, które tworzy mózg, żeby nadać sens fizycznym odczuciom organizmu. Tess znalazła jakiś sposób, żeby to odwrócić. Opowiadała sobie jakąś tam historię - w świadomej części mózgu - a ona odwracała jej najbardziej podstawowe reakcje fizyczne. Aż po sam poziom neurochemiczny. Panuje nad swoim światem fizycznym samą tylko silą woli i wyobraźni. Okazuje się, że Jackson zupełnie nie znał swojej siostry. - Chciałbym to powtórzyć... - zaczął z wahaniem. - Oczywiście. Ale nie teraz. - Vicki zapięła z powrotem koszulę, ale nie odsunęła się od niego. Dalej siedziała mu na kolanach, a on czuł na szyi jej ciepły oddech. Po chwili dorzuciła zupełnie innym głosem: - Wiesz, trochę się ciebie boję. - Akurat. - Nie wierzysz mi. Myślisz, że tylko ty boisz się poczuć za dużo. No to pieprz się. Zerwała się gwałtownie. Po tym, co usłyszał, Jackson spodziewał się ujrzeć na jej twarzy złość, ale zobaczył tylko niepewność i zranione uczucia. I w tej dokładnie chwili Jackson uświadomił sobie, że to jest kobieta, która mogłaby w jego życiu zastąpić Cazie. Wraz z tą myślą poczuł napływ przerażenia. Jeszcze jedna wredna szara gęś w jego życiu? Szydząca zeń przy każdej nadarzającej się okazji, wiecznie próbująca go sobie podporządkować, wiecznie wiedząca z góry, co on powie, zanim sam zdoła o tym pomyśleć... Zapach Vicki, nie wiedzieć czemu silniejszy teraz, kiedy nie była już blisko, wypełnił mu nozdrza i gardło. Trzy dolne guziki koszuli zostawiła nie zapięte. Z rozmysłem? No jasne. Taka manipulacja znów napełniła go niechęcią. Chwila słabości Vicki trwała krótko. Już wyglądała z powrotem jak Victoria Turner, opanowana i kompetentna. Victoria Turner. Nie żadna Cazie. To jemu się coś pomieszało, nie jej. To przecież Theresa jest teraz Cazie. Jackson wybuchnął gwałtownym śmiechem. Nie mógł się opanować - cała ta krytyczna, dziwaczna sytuacja nagle wydała mu się nieznośnie zabawna. A może po prostu nieznośna. Theresa. Brookhaven. Neurofarmaceutyk-renegat. Kelvin-Castner. Azyl. Świat dookoła się rozpadał - zarówno na poziomie mikro, jak i makro - a on, Jackson, wybrał sobie na obiekt lęków kobietę, która właśnie wyznała, że tak samo boi się jego, tylko że on za bardzo się bał, żeby jej uwierzyć, a ona znowu za bardzo się bała, żeby uwierzyć, że on za bardzo się bał... - Vicki... - rzucił czule. Ich spojrzenia spotkały się w tym ponurym pokoiku, na tle ryczących z terminalu wiadomości. Chwila zaczęła w końcu przypominać toffi - ciągnęła się słodko w nieskończoność. - Vicki... - Za chwilę będą państwo mieli gości - włączył się rześkim głosem system. - Za dziewięćdziesiąt sekund dotrą tutaj pani Francy i pan Addison. Czy mam ich wpuścić? - Tak - odpowiedział mu Jackson. Ucieszyła go ta zwłoka, choć jednocześnie rozczarowała. - Oczywiście. A jeśli Kelvin-Castner może coś jeszcze dla państwa zrobić, proszę wzywać nas bez wahania. Addison okazał się technicznym, a wybrany został, by budzić postrach nie tylko umiejętnościami, ale i wyglądem. Głową dotykał sufitu, a w ramionach był dwa razy szerszy od Jacksona. Pewnie miał także najróżniejsze wzmocnienia: mięśni, wzroku, czasu reakcji. Okiem zawodowca sprawdził natychmiast cały pokój. Stojąca obok niego Lizzie wyglądała jak malutka, wyszorowana do czysta i bardzo przerażona lalka w zielonym stroju Kelvin-Castner. Natychmiast rzuciła się na Vicki i mocno do niej przywarła. Jackson spodziewał się, ze Vicki zacznie teraz po macierzyńsku pogdakiwać, ale nic podobnego nie nastąpiło. - No, Lizzie - powiedziała za to - zbierz się do kupy. Chyba mi nie powiesz, że taki zwycięski szperacz jak ty wpada w przerażenie, bo musiał przejść trochę głębsze płukanie