Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Po tym, jak został skradziony dziennik kapitana portu, Taft zniknął z życia ojca; powracał tylko niczym giez, kąsający spod maski uczonego. Curry nie kontaktował się z ojcem przez trzy lata. Przerwał milczenie dopiero z okazji ślubu rodziców. List, jaki wówczas napisał, nie był łatwą lekturą, gdyż dotyczył ciemnej przeszłości. Curry w dwóch zdaniach pogratulował pannie młodej i ojcu, a w dalszej części listu pisał wyłącznie o Hypnerotomachii. Czas mijał, światy się rozdzielały. Taft, dzięki sukcesom odniesionym na początku kariery, otrzymał stałą profesurę w Instytucie Studiów Zaawansowanych, gdzie kiedyś pracował Albert Einstein, gdy mieszkał w Princeton. Ojciec z pewnością zazdrościł mu tego zaszczytu, zwłaszcza, że dzięki temu Taft był wolny od wszystkich normalnych obowiązków profesora uniwersytetu. W ciągu tych lat stary niedźwiedź miał tylko dwóch studentów, Paula i Billa Steina, i nigdy nie prowadził regularnych wykładów. Curry zajął wysokie stanowisko w Domu Aukcyjnym Skinnera w Bostonie i zrobił piękną karierę zawodową. W księgarni w Columbus, gdzie kiedyś ojciec nauczył się chodzić, teraz pętało się troje dzieci, dostarczając mu dość zajęć, by zapomniał, przynajmniej na jakiś czas, że przeżycia w Nowym Jorku pozostawiły trwałe ślady w jego osobowości. Trzej mężczyźni, rozdzieleni przez dumę i okoliczności, znaleźli coś, co zastąpiło im Hypnerotomachię, jakieś zastępcze miłości, które zajęły miejsce niedokończonych badan. Zegar pokoleniowy zatoczył kolejny krąg, a czas zmienił przyjaciół w obcych sobie ludzi. Francesco Colonna, który miał w ręku klucz do nakręcania zegara, z pewnością sądził, że jego tajemnica jest bezpieczna. Rozdział 7 – Dokąd idziemy? – pytam Paula, gdy biblioteka znika za naszymi plecami. – Do Muzeum Sztuki – odpowiada, kuląc się, by osłonić przed śniegiem paczkę owiniętą materiałem. Po drodze mijamy Murray-Dodge, kamienną kopułę w północnej części kampusu, gdzie studencki zespół teatralny wystawia Arkadię Toma Stopparda. To ostatnia sztuka, jaką Charlie musiał przeczytać na zajęcia z angielskiego i pierwsza, jaką zobaczymy razem. Mamy bilety na niedzielny wieczór. Zza przypominających kocioł ścian sceny dochodzi głos Thomasiny, trzynastoletniego cudownego dziecka ze sztuki, która kiedyś przypominała mi Paula. Gdybyś mógł zatrzymać w przestrzeni wszystkie atomy – mówi – i gdyby twój umysł mógł pojąć wszystkie zawieszone działania, a ty byłbyś naprawdę bardzo dobry z matematyki, Mógłbyś ująć w jednym wzorze całą przyszłość. Tak – jąka się jej nauczyciel, wyczerpany machiną młodego umysłu. – Tak, a o ile wiem, jesteś pierwszą osobą, która o tym pomyślała. Patrząc z daleka, mam wrażenie, że główne wejście do muzeum jest otwarte, co zakrawa na cud, jest przecież Wielki Piątek. Kuratorzy muzeum są dziwnym towarzystwem; połowa z nich to mole książkowe, połowa wielkoświatowi artyści Często wydaje mi się, że większość z nich chętniej pozwoliłaby by przedszkolaki malowały palcami na obrazach Moneta, niż wpuściła do muzeum studentów, gdy nie jest to absolutnie konieczne. Szklana ściana frontowa McCormick Hall, siedziby wydziału historii sztuki, jest nieco wysunięta przed fasadę właściwego muzeum. Gdy się zbliżamy, wartownicy przyglądają nam się jak przez szybę akwarium. Podobnie jak zupełnie dla mnie niezrozumiałe eksponaty na wystawach sztuki nowoczesnej, na które zaciągnęła mnie Katie, mają oni wszystkie cechy obiektów rzeczywistych, lecz są idealnie nieruchomi. Na drzwiach wisi ogłoszenie: „Zebranie Rady Nadzorczej Muzeum Sztuki Uniwersytetu Princeton”, a poniżej, mniejszymi literami „Muzeum zamknięte dla publiczności”. Waham się, ale Paul zdecydowanym ruchem otwiera drzwi. – Richard! – krzyczy, wchodząc do głównej sali. Parę osób odwraca się w naszą stronę, ale nie dostrzegamy znajomych twarzy. Na ścianach wiszą płótna, plamy koloru w ascetycznym, białym wnętrzu. W sąsiedniej sali na podestach stoją greckie amfory. – Richard! – powtarza Paul jeszcze głośniej. Łysa głowa Curry’ego obraca się na długiej, mocnej szyi. Jest wysoki i dobrze zbudowany, ma na sobie garnitur w paski i czerwony krawat. Gdy dostrzega zbliżającego się Paula, jego oczy promienieją serdecznością. Żona Curry’ego zmarła dziesięć lat temu. Nie mieli dzieci i teraz Curry traktuje Paula jak syna. – Chłopcy! – Wita nas ciepło i rozkłada ramiona, jakbyśmy byli dwa razy młodsi. – Nie spodziewałem się ciebie tak szybko – zwraca się do Paula. – Myślałem, że skończysz później. Co za miła niespodzianka. – Curry muska palcami spinki od mankietów i jest wyraźnie uradowany. Ściska rękę Paula. – Jak się macie? Obaj się uśmiechamy. Energiczny głos Curry’ego nie zdradza jego wieku, ale poza tym czas go nie oszczędza. Od kiedy widziałem go po raz ostatni, zaledwie sześć miesięcy temu, jego ruchy zesztywniały, a policzki nieco się zapadły. Richard Curry jest teraz właścicielem dużego domu aukcyjnego w Nowym Jorku i członkiem rad nadzorczych kilku większych muzeów, ale według Paula, od kiedy Hypnerotomachia znikła z jego życia, kariera stała się dla niego sprawą drugorzędną, próbą zapomnienia o przeszłości. Nikt nie był bardziej zdziwiony jego sukcesem niż on sam i na nikim innym nie zrobił on mniejszego wrażenia. – Ach – mówi i obraca się tak, jakby chciał nas komuś przedstawić. – Czy obejrzeliście już obrazy? Na ścianie za nim wisi płótno, którego wcześniej nie widziałem. Rozglądając się, stwierdzam, że wszędzie wiszą obrazy, jakich tu dotąd nie było. – To nie są obrazy z uniwersyteckiej kolekcji – zauważa Paul. – Nie, skądże – uśmiecha się Curry. – Każdy z członków rady nadzorczej przyniósł coś na dzisiejszy wieczór. Założyliśmy się, kto z nas zdoła wypożyczyć dla muzeum najwięcej obrazów. Curry, były piłkarz, w dalszym ciągu lubi mówić o zakładach i obstawianiu. – Kto wygrał? – pytam. – Muzeum – mówi, unikając odpowiedzi. – To Princeton zyskuje na naszej rywalizacji. Zapada milczenie. Curry rozgląda się po twarzach gości, którzy nie uciekli z sali po naszym wtargnięciu. – Zamierzałem pokazać wam obrazy po posiedzeniu rady nadzorczej – mówi do Paula – ale równie dobrze mogę zrobić to teraz. Wzywa nas gestem, byśmy udali się za nim, i idzie w kierunku sali po lewej stronie. Zerkam na Paula, zastanawiając się, co ma oznaczać, ale Paul chyba również tego nie wie. – George Carter senior przyniósł te dwa... – mówi Curry, wskazując wiszące obrazy