Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przeważnie wpadał, wyjąc właśnie to. Można było szału dostać. - Nic mi nie wiadomo, żeby się coś działo pod dwójką. Dziś po 341 UCHROŃ MNIE OD ZŁEGO południu zajął ją Murzyn z dzieciakiem. Przyjechali przed godziną i zamówili pizzę przez telefon. Mały wybałuszył oczy. Naprawdę, gdyby wyrzucił te okulary i zna- lazł sobie jakąś maść na pryszcze, wyglądałby jak ta lala - pomyślał Lou. - Żarty sobie stroisz? Nie słyszałeś tych wszystkich wrzasków? Lou przełączył na inny kanał. Nie cierpiał tej głośnej „Roseanne". - Co to znaczy „wrzasków"? Może darł się na dzieciaka? - Nie, Lou Reed, baba się darła. Oddałem mu zamówienie, on mi płaci, daje dolara napiwku i idę do drzwf,sa tu jego baba wrzesz- czy, że aż uszy puchną. I słyszę huk, jakby coś się stłukło. Mały zwrócił na siebie uwagę Lou. W zeszłym tygodniu jakiś pi- jany skurwiel cisnął butelką whisky w żonę i Lou wciąż miał rachu- nek do zapłacenia. Nawet nie pamiętał, żeby widział kobietę, kiedy ten czarnuch z dzieckiem się wprowadzali, trrtyba że siedziała w wo- zie. Co się tym facetom porobiło, że tłuką żony? Gdyby sam cho- ciaż próbował tkaąć Glo, zabiłaby go. Mało nie zarechotał na samą myśl o tym. Ale to nie było śmieszne. Mąż bijący żonę, to nie w porządku, zwłaszcza na ocząfch dziecka. Może tamten spod dwójki też tłukł tę fajniutką małą z warkoczykami. Chociaż nie wyglądał na takiego, czysty, poprawni* się wysławiał. Ale w dzisiejszych czasach cały świat zasuwał do piekła na przyśpieszonych obrotach. Psychol na psy- cholu. Ł No jasne - przypomniał sobie Lou - ten mały pizzerniak wyga- dał się, że ogląda „Urodzonych morderców" co najmniej raz w tygo- dniu, a ten cholerny film ma już ze dwa lata. Przy tej swojej chorej wyobraźni nie był najbardziej wiarygodnym źródłem informacji, to pewne. - Na twoim miejscu zajrzałbym pod dwójkę - rzucił mały, wy- kręcając się na pięcie. - Żadnego piwka dzisiaj? - Później. Nie kiedy siedzisz za kółkiem. - Niech mnie drzwi ścisną, Lou Reed. Gadasz jak mój stary. Idę, gdzie wolność szalona - zapiał i znikł z pizzą. Lou nie tracił czasu. Faktura od szklarza leżała mu wciąż pod nosem i ani myślał znosić dalsze wyskoki klienteli. Złapał klucz uni- wersalny, obszedł kontuar i zanurzył się w parną noc. Dwójka. Ósma wieczór i tylko pięciu klientów na trzydzieści numerów. Wczesne lato to nie szczyt sezonu, ale coś marnie się zapowiadało. 342 ŻYWA KREW Może czas się sprzedać, jeśli ci, którzy kilka lat temu składali ofertę, wciąż są zainteresowani. Wózek Murzyna to był szary plymouth, pewnie wynajęty. Nic nadzwyczajnego. Rejestracja z Florydy, powiat Orange. Lou przyj- rzał się numerkom. KAT 161. Łatwe do zapamiętania. Pół minuty nadstawiał uszu przed świeżo malowanymi drzwiami. Usłyszał muzykę z radia wbudowanego w odbiornik telewizyjny, ale to było wszystko. Władować się ludziom na chama, polegając na świ- rowatych domysłach byle małego pizzerniaka, czy zająć się swoimi sprawami? Na myśl o wybitym oknie i zapłacie dla szklarza, zapukał. Po dłuższej chwili usłyszał szuranie, potem drzwi uchyliły się tro- chę. Stanął w nich tamten Murzyn z kawałkiem pizzy w ręku. Zwy- czajny zastygły ser. Pewnie była już zimna. i Lou od razu zerknął mu przez ramię do środ/ca. Ujrzał dziew- czynkę siedzącą na krawędzi łóżka. Gładziła po włosach leżącą kobie- tę, jakby to była lalka. Kobieta też była Murzynką, miała krótkie wło- sy. Spała, a przynajmniej wydawało się, że śpi. Małej wisiały kapki u nosa i nie wyglądała na radosną, to pewne. A ljtnipka na nocnym stoliku stała przekrzywiona, wyjęta z kontaktu. Może naprawdę coś się tu wydarzyło. - Czym mogę służyć? - spytał Murzyn, nie rozdrażniony, ale z przesadną grzecznością, która faktycznie oznaczała - spadaj. - Sprawdzam tylko, czy wszystko gra - powiedział Lou. - Znakomicie, driękuję - odparł mężczyzna. Uśmiechnął się i jakby po zastanowieniu dodał: - Dobranoc. Nie było tam niczego, o co można by się przyczepić. Murzyn nie był nadzwyczaj towarzyski, nawet kiedy zszedł zatelefonować, ale z drugiej strony, niektórzy byli bardziej towarzyscy, inni mniej. Tylko było coś dziwnego w t\yarzy dziewczynki, jej zmierzwionych włosach i tym, jak gładziła kobietę. Nie wyglądało to jak trzeba. Nawet nie był pewien dlaczego. Czułby się o niebo lepiej, gdyby to ta kobieta otworzyła drzwi. I w tym Murzynie też coś było. Miał coś dziwnego w oczach. Że też dał się podpuścić temu małemu pizzerniakowi. KAT 161. E tam, dla świętego spokoju zadzwoni do szwagra, który służył w policji stanowej, i zapyta, czy ten numer rejestracyjny figuruje na jakiejś spec liście. Craig uwielbiał takie pierdoły. Nie miał nic lep 343 UCHROŃ MNIE OD ZŁEGO szego do roboty, kiedy siedział za biurkiem z nogą zwichniętą w ko- stce. I jeszcze zwalał winę na Lou. Niech to diabli, nie jego wina, że ten tłusty sukinkot nie umiał kiwnąć przeciwnika na boisku. Lou zmierzał do telefonu w recepcji, podśpiewując: - Dop di-dop, dop, dop-di-dop dop, di-dop, dop... A żeby pokręciło małego! Nigdy nie powinienem mu mówić, jak się nazywam - pomyślał Lou Reed. Teraz ten kawałek nie odcze- pi się ode mnie przez całą noc. Rozdział 56 Trudności są rzeczą względną, zdał sobie sprawę Dawit. Ciężka niewolnicza praca, zażarte walki z innymi wojownikami, wydarcie so- bie wnętrzności własną ręką, niespodziewane smutki, które niosło życie - wszystko było trudne. Te próby stanowiły rdzeń jego życia, bez względu na koleje losu. Czemu więctiic nie było równie trudne jak to? Kira siedziała w łazience na umywalni i machała nogami