Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Oprócz nas był na liście jeszcze jeden mężczyzna, dziennikarz francuski, Daniel, o którym jednak było wiadomo, że główną uwagę poświęci zaprzyjaźnionej z nim rodaczce uczestniczącej w wyprawie, Christine de Colombel. Mimo stanu wojennego wyprawa doszła do skutku. Mało tego, okazało się, że wyruszające z kraju wyprawy alpinistyczne właśnie w tym ponurym okresie były o wiele liczniejsze niż poprzednio. Nie było innych możliwości wyjazdu Podciągało się więc do składu ekspedycji różnych turystów, którzy tylko w roli jej uczestników mogli dostać paszport. I tak wyprawy rozrosły się, wyjeżdżało w nich po 20, a nawet 30 osób. Nie byli to bynajmniej „opiekunowie”, ale ludzie ze środowiska, turyści, bo przecież w żadnym klubie wysokogórskim nie ma samych tylko sportowców. Są też inni, którzy chcą również jeździć w góry. Zarabiają na kominach, ale jedynie po to, by pojechać w Himalaje — wejść na niewysoką i nietrudną górę, czy przejść z wyprawą do bazy, bo to sprawia im przyjemność. Tylko niewielką część bagaży dołączyliśmy do ładunku transportowanego przez wyprawę, większość taszczyliśmy z Wojtkiem ze sobą. Spotkaliśmy się wszyscy w Islamabadzie, skąd zaczęła się wspólna droga. Razem z Haliną Krüger na wynajętej, załadowanej po czubki burt ciężarówce, pilotujemy ten ładunek na kołach przez 500 kilometrów. Trzy dni jazdy w straszliwym upale krętą wyboistą drogą, nazywaną z górskim przekąsem „Karakorum-Highway”, często wykutą w zboczu, bardzo przepaścistą. Sporo rozmawiałem z Haliną na tej roztelepanej ciężarówce, bo wcześniej jakoś się nie znaliśmy. Była właściwie głównym motorem organizacyjnym tej wyprawy. Wanda pół roku temu poślizgnęła się na Elbrusie, poleciała kilkadziesiąt metrów tak nieszczęśliwie, że złamała nogę. Wzięli ją do szpitala radzieckiego, skąd bardzo szybko uciekła — przyjechała do Polski, gdzie dopiero poskładali jej nogę. Później wylądowała w Austrii, i tam zaczęto ją leczyć już na serio. Trwało to długo, w efekcie i tak wyjechała na wyprawę o kulach, z nogą nie wyleczoną do końca. W bazie pod K-2 są trzy wyprawy. Wszystkie z... Polski. Wyprawa kobieca stawia sobie za cel wejście na K-2 drogą normalną, co byłoby pierwszym wejściem kobiecym na drugą górę świata. Janusz Kurczab, w składzie wyprawy którego są również Meksykanie, rozbił namioty na innym lodowcu, o dzień drogi od nas. Chce zrobić nową drogę na ścianie południowo-zachodniej K-2. Są z nim: Leszek Cichy, Krzysiek Wielicki, Wojtek Wróż, Alek Lwów. Bardzo silny zespół, chyba najlepszy, jaki mogła wówczas Polska wystawić. I jesteśmy my. Naszym celem jest nowa droga na wschodniej albo na południowej ścianie K-2. Wojtek myśli początkowo tylko o tej pierwszej, wschodniej. Uczestniczył w wyprawie na K-2 kilka lat temu i wypatrzył wtedy ten problem — możliwość przejścia tą nie zdobytą do tej pory, bardzo ładną ścianą. Ja byłem pod K-2 po raz pierwszy. Ta góra robi ogromne wrażenie. Szczególnie, gdy patrzy się na nią z Concordii — miejsca, w którym spotykają się dwa lodowce. Widzi się stamtąd całą południową ścianę. K-2 jest chyba jedną z najładniejszych gór, wypiętrzoną w kształcie piramidy — przez to trudną, bo bardzo stromą i narażoną na gwałtowne zmiany pogody. Przeżycie piorunujące. Ta góra przytłacza. Jej widok budzi we mnie pewien niepokój, którego dotychczas nie zaznałem. Nie opuszczał mnie przez cały czas. Co to będzie? Uda się czy nie? Mit K-2 działa bardzo mocno. Patrząc jej „prosto w oczy”, myślę o wielokrotnych, bezskutecznych próbach zdobycia tej góry. Mit góry trudnej, niebezpiecznej, bronionej dodatkowo ciągłymi załamaniami pogody. Jak każdy mit, powstał właśnie z opowiadań o niedostępności, o wypadkach, częściej niż na innych górach tragicznych. Widziałem tę górę na setkach fotografii. Teraz stoję naprzeciw niej. Aby jednak zobaczyć wschodnią ścianę, trzeba górę obejść. Z bazy jej nie widać. Wiem tylko, że na nią jesteśmy zdecydowani. Ale przed oczami mam cały czas ścianę południową, która mnie korci bardziej. Jest szalenie efektowna. To się dla mnie liczy. Pierwsze wrażenie. Zupełnie jak ze spotkaną dziewczyną, która na początku musi być przede wszystkim efektowna, dopiero później te wrażenia ustępują innym. A piękno tej ściany przykuwa wzrok. Takie sprawy przy wyborze drogi są istotne. Dla Wojtka istnieje jednak tylko ściana wschodnia, ona jest jego idee fixe od kilku lat. W bazie mamy osobne namioty, oczywiście blisko namiotów wyprawy kobiecej. Nie upłynęło wiele dni i zorganizowaliśmy wspólną kuchnię. Prowadzenie dwóch osobnych kuchni byłoby w tych warunkach nierozsądne