Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tavalisk odrzucił list. Lepiej byłoby, gdyby Jego Świątobliwość, zamiast wtrącać się w sprawy światowe, trzymał się tego, na czym znał się najlepiej: modlitwy i poezji. Już wiele lat temu powinien był zdobyć się na odwagę i ekskomunikować rycerzy z Valdis. To hańba, że pozwalano im czcić tego samego Boga i tego samego zbawiciela. Niech sobie wymyślą własnego Boga, pomyślał. Chociaż zbawiciela mogli sobie zatrzymać. Legenda Borca blakła z dnia na dzień. Gdyby to on był na miejscu Jego Świątobliwości, kazałby na całym kontynencie prześladować rycerzy jako heretyków. Wszystkie ich ziemie zostałyby anektowane, prowadzone przez nich interesy skonfiskowane, a przywódca spalony na stosie. Tyrcn był tak nędznym, małym osobnikiem, że płomienie pochłonęłyby go natychmiast, jak tłustego cielaka. Tavalisk zasiadł wygodnie w fotelu i zabiał się za resztki śniadania. Och. gdyby dało się wrócić do tych wspaniałych dni, w których Ten Który Jest Najświętszy sprawował prawdziwą władzę, armie wyruszały do boju na jego rozkaz, a władcy liczyli się z każdym jego słowem. Przez ostatnie czterysta lat kościół chylił się ku upadkowi niczym zgrzybiały staruszek. Jego Świątobliwość był ostatnim z długiej linii bezwolnych, przesadzających z filozofią, nie mających własnego zdania głupców! Jedynym powodem, dla którego on, Tavalisk, zdobył władzę, był fakt, że miał odwagę po nią sięgnąć. Przed jego epoką stołek arcybiskupi w Rornie był jedynie bogato wyściełanym podnóżkiem. On uczynił z niego iron. Jeśli wierzyć Księdze słów Maroda. nawet tym żałosnym resztkom zagrażało niebezpieczeństwo. Nie było raczej wątpliwości, że słowa „Świątynie upadną” zapowiadają kres istnienia kościoła. Znając tę żmiję Baralisa, nastąpi to raczej wcześniej niż później. Choć był jeszcze ranek, Tavalisk nalał sobie trochę brandy. Nie może dopuścić do powstania północnego imperium. Rycerze z Valdis nade wszystko pragnęliby zniszczyć istniejący obecnie kościół i mianować siebie jedynymi strażnikami wiary. Co by to oznaczało dla niego? Wylądowałby na ulicy, pozbawiony wszelkiej władzy. Owa myśl była tak niepokojąca, że arcybiskup przełknął trunek jednym haustem. Przynajmniej jednak nic zostanie bez grosza. Zapewni mu to pewna wypełniona skarbami rezydencja, mieszcząca się przy dyskretnej uliczce, nie dalej niż rzut kamieniem stąd. Niemniej bogactwo bez władzy było jak posiłek bez soli: pozbawione smaku i nieapetyczne. Nie, po prostu nie może dopuścić, by do lego doszło. Jego Świątobliwość najwyraźniej mu w tym nie pomoże. Tavalisk będzie musiał wszystko zrobić sam. Było lo wręcz jego przeznaczeniem. Pogłaskał dłońmi okładki księgi Maroda. Wtem nasunęła mu się pewna myśl. Z pewnością, jeśli zdoła ocalić kościół, przypadnie mu w udziale najwyższa chwała. Zostanie największym z obrońców wiary. Zdobędzie wdzięczność kleru, a jego imię okryje się sławą. Powinno mu to umożliwić zajęcie pozycji Jego Świątobliwości. Podniecony Tavalisk złapał Księgę słów i uniósł ją do warg. Marod był geniuszem. Jeśli będzie się kierował jego wskazówkami, osiągnie więcej niż sobie wyobrażał. Może zostać przywódcą kościoła! Usłyszawszy pukanie do drzwi, pospiesznie odłożył Maroda na stół. Lepiej, żeby nikt go nie przyłapał na całowaniu książek. Ludzie mogliby źle to zrozumieć, uznać, że wrócił do dawnych, naukowych zainteresowań! - - Proszę - zawołał. Do środka wszedł Gamil. - - Wasza Eminencjo, przynoszę ważne wieści. Tavalisk wygrzewał się jeszcze w blasku przyszłej chwały, był więc skłonny potraktować sekretarza z wyrozumiałości;]. - Doprawdy? W takim razie lepiej usiądź i podziel się nimi ze mną. Przez całe dziesięć lat oddanej służby. Gamila ani razu nie poproszono, by usiadł w obecności arcybiskupa. Na jego twarzy wyraźnie malowała się ostrożność. - - Czy Wasza Eminencja dobrze się czuje? - - Nigdy w życiu nic czułem się lepiej. - Arcybiskup rozpromienił się. - Chodź, Gamilu. Nie gap się na mnie jak żona. która właśnie przyłapała męża z inną kobietą. Przekaż mi te wieści. Gamil nie usiadł. - - Przed chwilą otrzymałem informację, że doszło do starcia między siłami czterech miast a rycerzami. - - Były jakicśofiary?-zapytał Tavalisk, zacierając radośnie ręce. - - Tak, Wasza Eminencjo. Po obu stronach. Zginęło dwóch naszych ludzi i dwudziestu rycerzy. Nasze siły miały pięciokrotną przewagę liczebną. - - Znakomicie! Znakomicie! - Tavalisk nalał brandy do dwóch kieliszków i jeden z nich wręczył sekretarzowi. - Takie wiadomości warto uczcić. Marls, Camlee i Toolay posunęły się już tak daleko, że nie będą mogły się wycofać. Zapamiętaj sobie moje słowa, Gamilu. To będzie początek otwartego konfliktu między południem a Valdis. Tyren na pewno się wściekł. Gamil wpatrywał się w otrzymany od arcybiskupa kieliszek, jakby była w nim trucizna. - - Powołanie sił czterech miast było bardzo sprytnym posunięciem. Wasza Eminencjo. - - Nie tylko sprytnym, Gamilu. Genialnym. - Tavalisk wykonał dłonią gest mający skłonić jego sekretarza do wypicia trunku. - Powiedz mi. jak doszło do tej utarczki? - Nasi zwiadowcy wypatrzyli małą grupkę rycerzy niedaleko na północ od Camlee. Wrócili pospiesznie do obozu i oznajmili pozostałym żołnierzom, że zostali ostrzelani z łuków. Najwyraźniej wszyscy byli tak znudzeni całodziennym struganiem patyków i pilnowaniem osobliwego transportu towarów, że bardzo ucieszyli się z tego, iż znaleźli pretekst do wdania się w bijatykę. Według relacji doszło do prawdziwej jatki. Głowy rycerzy zatknięto na pale i ustawiono przy drodze. Każdy, kto wędruje tamtędy z północy na południe, z pewnością je zauważy. Tavalisk uśmiechnął się szeroko