Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Rzesza Niemiecka wynajmowała swoich niewolników licznym przedsiębiorstwom wielkiego przemysłu za trzy do czterech marek dziennie. Wpływy z tego interesu wynosiły przeciętnie grubo ponad 50 milionów marek miesięcznie. Obozową codzienność w Dachau cechowały niedostateczne oraz podłe wyżywienie, liche ubranie, najprymitywniejsze zakwaterowanie w barakach, katastrofalne warunki higieniczne, trwające wiele godzin i odbywające się niezależnie od warunków pogodowych apele i nieludzkie traktowanie przez nadzorców. Barbarzyńskie kary, czyli pozbawianie wyżywienia, cela do przebywania na stójkę, chłosta lub szubienica, tworzyły atmosferę stałego terroru. Poza tym w hierarchii obozowej żydzi plasowali się na samym dnie obozowego społeczeństwa. Po trzech lub maksymalnie sześciu miesiącach takiego życia więzień ostatecznie tracił siły. Jeżeli nie skonał lub z rozpaczy nie popełnił samobójstwa, był w trakcie siejących strach dodatkowych selekcji oddzielany od innych jako niezdolny do pracy i zabijany zastrzykiem fenolu względnie był zagazowywany. Realną szansę na przeżycie mieli jedynie ci nieliczni, którym udało się zdobyć jakąkolwiek funkcję w administracji obozowej, lazarecie lub przede wszystkim w kuchni. W Dachau była całodobowa opieka lekarska. Zadaniem obozowych lekarzy SS nie była jednak wyłącznie selekcja napływających transportów do gazu lub do pracy. Większość ich obowiązków obejmował nadzór nad karami chłosty, egzekucjami oraz prowadzenie dla celów wojskowych, w ramach badań nad higieną rasy, całej serii doświadczeń medycznych. W momencie ich przybycia do obozu, w zaawansowany etap wkroczyły śmiałe eksperymenty medyczne na zlecenie przemysłu farmaceutycznego, polegające na stworzeniu krzyżówki żydówki i owczarka niemieckiego. Obydwaj, kiedy tylko znaleźli się w obozie odnieśli wrażenie że dostali się do obcego świata. Świata, którym rządziło odrębne prawo. Natychmiast po przybyciu zabrano im cywilne ubrania oraz wszystkie rzeczy osobiste, ostrzyżono głowy i ubrano w pasiaki. Zgodnie z obietnicą Lepkego na przedramiona naniesiono im numery w formie tatuażu, które od tego momentu stały się ich obozowymi nazwiskami. Dotychczasowe życie zostało w ten sposób raz na zawsze wymazane i nikogo już prócz nich nie obchodziło. Tak przygotowanych, natychmiast poddano żelaznym zasadom regulaminu obozowego oraz terrorowi nadzorców. Z upływem dni coraz bardziej stawali się bezbronnymi ofiarami głodu, chłodu i przemęczenia. Ponure rozmyślania przerwało Nedowi nagłe rozpaczliwe wołanie Berta jakie rozległo się w jego translatorze. – Ned, mamy kłopoty! Ten przystanął. Z trudem podniósł głowę znad niesionej na ramieniu kłody drewna i z niemałym zaskoczeniem ujrzał jak jeden z dozorujących pracę kapów, uzbrojony w pałkę osiłek imieniem Urlich, najwidoczniej postanowił dzisiaj nieco się zabawić. Bertowi, idącemu z podobną kłodą kila metrów przed nim, zerwał mianowicie czapkę z głowy i natychmiast odrzucił ją daleko poza linię wartowników. – Co ty mu zrobiłeś? – zapytał Berta przez translator. – Nic, kurwa. Nawet na niego nie spojrzałem. Zresztą czy to teraz ważne? Co mam robić, do cholery? Przecież nie pójdę po tę kurewską czapkę, bo esesman mnie zastrzeli. – Nie idź po tę czapkę... – Tyle to i ja wiem, kurwa! – dobiegła go pełna rozpaczy odpowiedź. – Pytam, co dalej? – Zagraj na zwłokę. Dowiem się raz dwa, o co chodzi. – Ned rzucił do niego i natychmiast zapytał człowieka z którym targał belkę. – Co się dzieje? – Cóż, vorarbeiter chce zagarnąć dziś jego michę zupy. – To wszystko? – Poza tym esesman, który go załatwi dostanie parę dni urlopu. No wiesz, odwiedzi rodzinę... – Nie pytam o nich. Co Bert powinien teraz zrobić? – Nic. – stwierdził z niechęcią zapytany. – Jego godzina właśnie wybiła i nic już się nie da zrobić. Chodźmy dalej, bo zaraz sami będziemy przed podobną jak on alternatywą. – współwięzień ponaglił go ruszając dalej. – Są dwa wyjścia. – w tym samym momencie stwierdził głos w translatorze