Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Opadło ze mnie dawne imię, a później także pamięć mego celu. Żyłem, aż wzrok i oddech ichneumona stały się moimi, i chciałem już tylko, by tak pozostało na zawsze. – Ale pamiętałeś nas, pamiętałeś! – wykrzyknęła Nisza. – Rzuciłeś się na Surabhanu, kiedy chciał skrzywdzić Ananda. I gdyby nie ty, nigdy nie wyrwałabym się spod złego zaklęcia. – Możliwe. Choć nikt się nigdy nie dowie, w jak dużym stopniu moje postępki wynikały z uczucia dla was, a w jakim stanowiły instynktowną reakcję ichneumona na widok wroga. Tak czy inaczej, gdy uzdrowiciele sprowadzili mnie na powrót do tego ciała, nie znalazłem ukojenia w świecie ludzi. Nazbyt jest złożony i zepsuty. Opłakiwałem swoją stratę i nie chciałem przyjąć dawnego imienia... póki mnie do tego nie nakłoniliście swoją opowieścią. Anand uśmiechnął się. W dawniejszym życiu czułby dumę, teraz jednak jego serce wypełniała jedynie wdzięczność. Nie powiedział nic, nie było takiej potrzeby. Ujął Abhajdattę za rękę – drugą zazdrośnie chwyciła Nisza. Starzec uniósł twarz do światła jak ktoś, kto się budzi z długiego snu. – Chodźmy teraz do sali – powiedział. – Pora medytacji dawno minęła i poranne prace zostały wykonane. Wkrótce nadejdzie czas na południowy posiłek. Nie wiem jak wy, ale ja z chęcią go zjem. Wszyscy troje ruszyli w stronę jadalni. Po drodze mówili niewiele, lecz śmiali się z każdego drobiazgu: wiewiórek, które przeskakiwały z gałęzi na gałąź z policzkami pełnymi orzechów, i kawek besztających ich głośno za to, że zbyt blisko podeszli do gniazda. Ktoś, kto ich nie znał, nigdy by się nie domyślił, jak niewiele brakowało, by zostali rozdzieleni na zawsze. WYBÓR ANANDA Anand siedział na tyłach kryształowej sali, czekając niecierpliwie na rozpoczęcie ceremonii. Wyciągał szyję, by dostrzec Niszę, która stała na środku w żółtej tunice ucznia, przestępując nerwowo z nogi na nogę w oczekiwaniu na przełożonego uzdrowicieli. Od czasu do czasu rozglądała się wśród zgromadzonych, pewnie próbując go dojrzeć. Chłopiec znajdował się jednak daleko w głębi, za członkami bractwa – najwyraźniej szanowany gość stał w hierarchii niżej od najmłodszego ucznia – więc nie mogła go zauważyć. Obok Niszy w skromnej kaplicy z kryształu znajdowała się muszla, a choć Anand ze swego miejsca nie widział jej wyraźnie, napełniała go szczęściem. Umieszczono ją tu ostatniej nocy. Tylko mistrzowie uzdrowiciele uczestniczyli w ceremonii, która odbyła się o północy, kiedy wszyscy inni udali się na spoczynek. Uczniowie już sobie jednak szeptali, że gdy odśpiewano pieśni pokoju i muszlę umieszczono w jej strzaskanej świątyni, rozległ się dźwięk podobny do grzmotu i po zniszczeniach nie zostało śladu. – A potem – opowiadał Anandowi Gowinda – mistrz uzdrowicieli rzekł: „Oto ze śmiercią Surabhanu zło zostało starte i dobro przywrócone”. Wszyscy uzdrowiciele przytaknęli na znak zgody. Wszyscy prócz Abhajdatty, który patrzył na zachód, z tą czarną smugą niczym zmarszczką między brwiami. A kiedy przełożony zapytał go, co się stało, odparł: „Korzenie chwastów sięgają niekiedy głębiej, niż sądzi ogrodnik”. – Czemu tak powiedział? – zdziwił się Anand. Coś w tym stwierdzeniu zbudziło jego niepokój. Gowinda wzruszył ramionami. – Mistrzowie często mówią zagadkami. Nie łam sobie nad tym głowy. Jeśli chcą nam coś przekazać, czynią to jasnym językiem. Ale pozwól mi teraz opowiedzieć o świetle! Podobno blask padający od muszli był tak silny, że nawet przełożony musiał się odwrócić i zakryć oczy. Poblask wypełniał całą salę przez długie godziny i wylewał się na zewnątrz, w noc, sprawiając, że księżyc w porównaniu z nim zdawał się blady. Każdy, kto miał szczęście go widzieć... ha, jego serce nawet teraz wypełnia radość tak głęboka i słodka, jak ocean mleka, który wedle dawnych podań znajduje się w niebie. Anand słuchał chciwie, tłumiąc lekką urazę, że nie zaproszono go na ceremonię. Cieszę się ze względu na muszlę, bo nareszcie wróciła na właściwe sobie miejsce, i ze względu na Niszę, powtarzał w duchu. Właśnie ubiegłego dnia, kiedy jadł popołudniowy posiłek, dziewczynka wpadła bez tchu do jadalni i od drzwi dała mu znak, że ma coś ważnego do powiedzenia. Anand zerknął na uzdrowiciela siedzącego u szczytu stołu, martwiąc się, że Niszę spotka przykrość za wkroczenie na zakazany obszar. Mistrz jednak tylko skinął głową, udzielając chłopcu pozwolenia na odejście od długiego, niskiego stołu uginającego się od potraw. – Co ty tu robisz? – zapytał Anand, gdy dziewczynka schwyciła go za rękę i pociągnęła do zacisznego kąta pod drzewem liczi obwieszonym różowymi owocami. – Nie powinnaś być... – Już nie! – przerwała mu tryumfalnie. – Mistrzowie zdecydowali, że mam zostać! Że mogą mnie przyjąć do bractwa! – Roześmiała się i wyjaśniła: – Z początku, jak dada... mistrz Abhajdatta mi powiedział, nie mogłam uwierzyć. Myślę, że rozmawiał o mnie z radą. Wiesz, że był na spotkaniu z pozostałymi uzdrowicielami, kiedy wrócił wczoraj z Wodnej Altany, prawda? Przekonał ich, że się bractwu przydam. – Wyprostowała się dumnie, jakby dając do zrozumienia, że o tym wiedziała od samego początku. – Więc teraz to jest bractwo i siostrzeństwo! – Cieszę się bardzo – powiedział Anand. Mówił prawdę. Wielki ciężar spadł mu z serca teraz, gdy jego przyjaciele byli bezpieczni. Lecz czuł też ukłucie zazdrości, nieważne jak bardzo starał się ją od siebie odepchnąć. Nisza należała od teraz do bractwa, a on? Nadal pozostawał gościem, traktowanym z szacunkiem, lecz zarazem z dystansem. Czekał niecierpliwie w kryształowej sali z nadzieją, że przełożony uzdrowicieli albo Abhajdatta powiadomią go, iż on także został przyjęty na ucznia – lecz żaden się nie zjawił. Nawet Nisza, zajęta przygotowaniami do ceremonii wtajemniczenia (która wymagała między innymi ogolenia głowy), opuściła go i nie mogła uspokoić jego obaw. Teraz, siedząc w sali pośród członków bractwa, Anand przyglądał się, jak przełożony uzdrowicieli i Abhajdatta stoją po obu stronach Niszy, śpiewnie recytując pradawną formułę zaproszenia do swego grona. Usłyszał jej czysty głos, kiedy śmiało udzielała odpowiedzi. Musieli ją nauczyć odpowiedzi ostatniego wieczoru. Potem uklękła i widział tylko srebrzysty strumień wody, którą przełożony lał jej na głowę w obrzędzie oczyszczenia. Członkowie bractwa powstali, nucąc piękny, radosny hymn, lecz Anand, który nie znał słów, stał w milczeniu za ich plecami i czuł się bardzo samotny. Gdy tylko uroczystość dobiegła końca, wymknął się z sali i ukrył w sypialni. Nie miał uczestniczyć w ogólnej radości; nie był też w nastroju, by się rozkoszować smakołykami, jakie kucharze przygotowywali cały dzień