Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Zachodzące słońce gubiło w izbie purpurowe promienie. Na ganku hałasowały dzieci. Słychać było, jak Daria wyjmuje z pieca zakopcone garnuszki i mówi do świekry z niezadowoleniem:I krów pewnoście nie doili co dzień. Stara daje mniej mleka... Stado wracało z pastwiska. Krowy myczały, dzieci trzaskały z włosianych batów. Ochryple i urywanie ryczał buchaj chutorski. Jego jedwabiste podgardle i jakby toczony, spadzisty grzbiet były do krwi pogryzione przez gzy. Buhaj ze złością machnął głową; po drodze nadział na swe krótkie, szeroko rozstawione rogi kawał płotu Astachowa, zrzucił go i poszedł dalej. Natalia spojrzała w okno i powiedziała: - Buhaj też uciekł za Don. Matula powiadała: jak tylko w chutorze rozległy się strzały, prosto z obory przepłynął Don na zakręcie i chował się przez cały czas. Grigorij milczał zamyślony. Dlaczego ona ma takie żałosne oczy? I jeszcze coś takiego tajemniczego, nieuchwytnego ukazywało się w nich i znikało. Nawet w radości była smutna i taka jakaś niezrozumiała... Może dowiedziała się, że w Wieszeńskiej spotykał się z Aksinią? Spytał wreszcie. - Czegoś teraz taka zachmurzona? Co masz na sercu, Natasza? Może byś powiedziała, co? Spodziewał się łez, wyrzutów... Lecz Natalia odpowiedziała z przestrachem: - Ach nie, nie, tak ci się jeno wydaje, ja nic, nic... Tyle, żem jeszcze niezupełnie wyzdrowiała. W głowie mi się kręci i jak schylę się albo co podniosę - w oczach robi się ciemno. Grigorij popatrzył na nią i znowu zapytał: - A jak ci tu było beze mnie?... Nie zaczepiali? - Nie, co ty! Ja przecie cały czas chora leżałam - i spojrzała mężowi prosto w oczy, i nawet uśmiechnęła się lekko, leciutko. Po chwili milczenia spytała: - Wcześnie wyjeżdżasz? - O świcie. - A nie mógłbyś pobyć jeszcze z dzień? - w głosie Natalii zadźwięczała niepewna, bojaźliwa nadzieja. Lecz Grigorij pokiwał przecząco głową i Natalia powiedziała z westchnieniem: - Więc ci mus zaraz epolety zakładać? - Trza będzie. - To zdejmij bluzę, przyszyję, póki widno. Grigorij odchrząknąwszy zdjął bluzę. Jeszcze pot z niej nie wysechł. Wilgotne plamy ciemniały na plecach i ramionach, tam gdzie pozostały wytarte aż do połysku pasy od wojskowych rzemieni naramiennych. Natalia wydobyła z kufra wypłowiałe naramienniki polowe i zapytała: - Te? - Te same. Uchowałaś? - Zakopaliśmy kufer - rzekła Natalia niewyraźnie, nawlekając igłę; podniosła ukradkiem do twarzy zakurzoną bluzę i z chciwością wciągnęła taki bliski, słonawy zapach potu... - Co ty? - spytał Grigorij zdziwiony. - Tobą pachnie... - odpowiedziała Natalia z błyskiem w oczach, pochyliła głowę, by ukryć występujący znienacka na twarz rumieniec, i zaczęła zręcznie wywijać igłą. Grigorij wdział bluzę, zachmurzył się, wzruszył ramionami. - Ładnie ci z nimi! - rzekła Natalia patrząc na męża z nie ukrywanym zachwytem. Ale on popatrzył z ukosa na swe lewe ramię i westchnął: - Bodajbym ich nigdy nie oglądał! Ty nic nie rozumiesz! Długo jeszcze siedzieli na kufrze, wziąwszy się za ręce, i w milczeniu każde myślało o swoim. Potem, gdy zmierzchło i gdy na ostygłej ziemi legły fioletowe, gęste cienie zabudowań - poszli do kuchni wieczerzać. I oto przeszła noc. Do samego świtu wybuchały na niebie błyskawice, do białego rana śpiewały w wiśniowym sadzie słowiki. Grigorij obudził się, długo leżał z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w śpiewne i słodkie słowicze trele, a potem starając się nie obudzić Natalii, wstał cicho, ubrał się i poszedł w obejście. Pantelej Prokofijewicz zadawał obroku jego koniowi; zaproponował usłużnie: - A może go wykąpać przed drogą? - Obejdzie się - odparł Grigorij kuląc się w przedrannej wilgoci. - Wyspałeś się? - dopytywał się stary. - Dobrze spałem! Jeno słowiki mnie budziły. Darły się przez całą noc! Pantelej Prokofijewicz zdjął z konia torbę, uśmiechnął się. - Cóż, to cała ich robota! Nieraz człek pozazdrości tym bożym ptakom..: Nie znają ani wojny, ani ruiny... Do bramy podjeżdżał Prochor. Był świeżo ogolony, wesół i rozmowny jak zawsze. Przywiązawszy wodze do sochy, podszedł do Grigorija. Jego płócienna bluza była gładko wyprasowana. Na ramionach miał nowiutkie naramienniki. - I ty, Grigoriju Pantelejewiczu, epoleciki przyczepiłeś? - krzyknął nadchodząc. - Doczekały się, przeklęte! Teraz je musimy nosić bez końca! Starczy do samej śmierci! Powiadam do żony: "Nie przyszywaj, głupia, na moc! Przyczep za uszko, byle jeno wiatr nie zerwał, i dobra!" A to mi na co? Wpadnie człek do niewoli i od razu miarkują po belkach, żem przecie, choć nie oficerskiej rangi, ale starszy uriadnik. "Ty, taki owaki - powiedzą - umiałeś się dosługiwać, umiej głowę podstawić!" Widziałeś, jak się trzymają? Śmiechu warte! Rzeczywiście, naramienniki Prochora były przyszyte jedną nitką i ledwie się trzymały. Pantelej Prokofijewicz zachichotał. W jego siwawej brodzie błysnęły nie tknięte przez czas białe zęby. - To mi wojak! Jak będzie krucho - precz z epoletami! - A co myślisz? - roześmiał się Prochor. Grigorij uśmiechając się rzekł do ojca: - Widziałeś, tato, jaki mi się dostał ordynans? Z takim, jak wpadniesz - nigdy nie przepadniesz! - Jak to mówią, Grigoriju Pantelejewiczu... Umrzyj ty dziś, a ja jutro - rzekł Prochor tonem usprawiedliwienia; zerwał lekko naramienniki i wsunął je niedbale do kieszeni. - Jak podjedziemy do frontu, będzie można je przyszyć. Grigorij zjadł naprędce śniadanie, pożegnał się z rodziną. - Niech cię chroni Królowa Niebieska! - szepnęła gwałtownie Iljiniczna całując syna. - Przecieś ostał nam jeden... - Długie żegnanie - długie płakanie! Żegnajcie! - rzekł Grigorij drżącym głosem i podszedł do konia. Natalia narzuciwszy na głowę czarną chustkę świekry wyszła za bramę. Dzieci trzymały się podołka jej spódnicy. Nieutulona Poluszka szlochała, krztusiła się łzami, prosiła matkę: - Nie puszczaj go! Nie puszczaj, mamuniu! Na wojnie zabijają. Tatusiu, ... nie jedź tam! Miszatce drżały wargi, lecz nie - nie płakał. Wstrzymał się mężnie, mówiąc gniewnie do siostry: - Nie pleć, głupia! Wcale nie wszystkich zabijają! Pamiętał dobrze słowa dziadka, że Kozacy nigdy nie płaczą, że dla Kozaka płakać - wielki wstyd. Ale gdy ojciec, już siedząc na koniu, podniósł go na siodło i pocałował, Miszatka zauważył ze zdziwieniem, że ojciec ma mokre rzęsy..