Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ostrożnie wnoszą jedną po I drugiej do stodoły. Potem giną w środku. I Mgła zniknęła, świeci miękkie, szczodre i wielkoduszne słońce. Na rynnach potworzyły się już ma- 1 łe sople, które lśnią jak noże. Będzie ciepło, może ¦ wiosna wystartuje na dobre. Ida podchodzi do drugiego okna. Góra wyrasta z szarych zarośli, pogniecionych śniegiem, wznosi stę-symetrycznie, doskonale; jest prawie naga, ma tylko białe, nakrapiane kreski brzózek. Jej kształt przecinają ukośnie dwie proste linie drogi, która wspina się do szczytu po spirali. Tak, teraz widać, że to jest hałda, po prawej stronie wystają jeszcze metalowe części dawnej linii, po której wjeżdżały wózki i usypywały gó-j rę z tego, co wydobyto z ziemi, a co okazało się] nieprzydatne. Ta góra musi więc mieć swój odpowiednik pod ziemią, swoje przeciwieństwo, górę ujemną, pustą przestrzeń. Ida wyobraża sobie ją jako taki sam kształt stożka oplecionego spiralną dro-i gą — tylko tam, pod ziemią, szczyt jego skiero-* wany jest w dół i droga schodzi, a nie wspina si^j do góry. Ta podziemna antygóra zbudowana jesij z pustki i celuje ku środkowi Ziemi, wisi uczepio^ na od spodu jej powierzchni jak kropla nicości, jak stalagmit pustki. Ten, kto się wspina po zboczach hałdy, jednocześnie schodzi w dół, jest w dwóch osobach. Ten cielesny idzie zboczem pozytywu w górę, ku niebu; ten bezcielesny, zbudowany z pustki, posuwa się w dół, ku środkowi Ziemi. 66 5. Automatycznie wykręca warszawski numer — kierunkowy dwadzieścia dwa i potem siedem cyfr, które zna na pamięć. Długi sygnał. Nikt nie odpowiada. Widzi długopisy, pakiet folderów, przewodnik po Wiedniu w języku niemieckim — przeglądała go przed wyjazdem, i nagle rozumie ciszę po tamtej stronie — zadzwoniła do siebie samej. Odkłada słuchawkę, ale uporczywy drażniący dźwięk nie milknie — czajnik. Ściąga go z rozgrzanego blatu kuchni. Robi się nagle cicho. Nie słychać żadnych dźwięków z podwórka, jakby biała mgła weszła do wewnątrz, zamortyzowała wszystkie dźwięki, rozmyła kontury przedmiotów — biała, miękka wata. Ida nachyla się nad suką, bo nagle domyśla się, że ona umarła i stąd ta cisza. Ale nie, oddech zwierzęcia jest słaby, lecz słyszalny, więc uderza łyżeczką o krawędź metalowego zlewu, domagając się zwykłego hałasu. Zgrzytliwy odgłos, jak zwykle, ale w tej ciszy wydaje się jej teatralny, jakby specjalnie spreparowany. Powietrze jest pełne szczegółów, nawet cisza jest dźwiękiem: im bardziej zwraca się na nią uwagę, tym bardziej wydaje się skomplikowana, złożona z wibracji, które dotykają się i znoszą wzajemnie. Jeszcze raz, bum, bum, dźwięk jest głęboki jak dzwon, którego odgłos rozpada się na miliony drobnych zgrzytów. Gdy była mała i gdy jeździła z ojcem pociągam do miasta po przędzę na jego kilimy, siady- 67 wała zawsze przy oknie i udawała, że jej wzrok jest czymś materialnym — powiedzmy, jak pędzel, jak miękki wysięgnik, który może dotknąć każdą widzianą rzecz i nawet zostawić na niej swój ślad — rodzaj znaku czy pieczęci, żeby oznaczyć raz na zawsze to, co się zobaczyło. Takie patrzenie jest ciężką pracą, trzeba być przecież świadomym każdego detalu, uwaga musi być skoncentrowana i napięta jak struna, i na dodatek trzeba to poświadczyć słowem, najkrótszym z możliwych, ale i najmocniejszym: trzeba powiedzieć „tak" wszystkiemu, co się widzi. Tak — słup telegraficzny, tak — biały szlaban przy przejeździe i dwa samochody, tak, tak, domek dróżnika, czerwona czapka z pomponem, pies, rów, samotne drzewo w polu, stara opona, wszystkiemu tak. Nie można oszukiwać. Jeżeli przerwie się niespodziewanie ten proces, świat na zewnątrz, krajobraz widziany z pociągu, może się popsuć i zawalić. To jest bardzo odpowiedzialne. Inni ludzie, oczywiście, nawet się nie domyślają, że mała dziewczynka siedząca przy oknie utrzymuje porządek świata. Myślą, że porządek jest i już, jest dany przez Boga, i nic mu nie grozi. I nigdy nie przyszłoby im do głowy, że zawdzięczają swój spokój temu dziecku. Ciężko pracowała w czasie każdej podróży, sunąc pociągiem najpierw przez górskie doliny, a potem przez pustą, płaską, monotonną równinę — pieczętowała każde drzewo, każdy dom, mostek, kępę trzcin, opuszczone ruiny i odległą wieżę ci- 68 śnień, wszystko. Znaczyła i umieszczała w swojej pamięci, szepcząc przy tym „tak, tak, tak", jakby była zegarkiem i szczegółami musiała odmierzać czas świata. Ojciec spoglądał na nią trochę zdziwiony, bo widział ruch jej warg, ale nigdy nie zapytał jej, co robi. Kapitulowała na dworcu we Wrocławiu. Ten bowiem był już szaleństwem szczegółów, tutaj jej „tak" nie miało szans. „Tak", świata jest za dużo. Potem, gdy próbowała sobie przypomnieć, co tam widziała, pamiętała tylko gołębie i ich tupot na przeszklonym dachu dworca. Jej dorosła praca, jej zawód polega na patrzeniu i pokazywaniu innym. I oczywiście na mówieniu, bo mówienie pieczętuje wszystko, co zobaczone. Słowa — układa je sobie w głowie każdego ranka, zaokrągla, poleruje. Mimowolnie uczy się ich na pamięć. Są jak wirus komputerowy, wnikają do mózgu i replikują się, przyczepiając do innych słów, atakując jako nachalne piosenki, wierszyki. Ale zdania muszą być bez zarzutu. Pracuje w ten sposób, że mówi do innych i wyjaśnia im to, na co patrzą. Gdyby nie ona, nie rozumieliby tego, co widzą, przechodziliby nad wszystkim nieuważni, byliby zahaczeni gdzieś w sobie, bo przecież tam, wewnątrz nich, wszystko się zaczyna i wszystko kończy. Oczywiście, nie mówi w swoim imieniu, nie opowiada °d siebie, to byłoby za trudne; wyraża raczej wiedzę zebraną dla innych w książkach, których nie przeczytają, w pracach, na które się nigdy nie na- 69 tkną. Jest pośrednikiem. Mówi w imieniu czegoś wielkiego, rozrośniętego, zbiorowego, co właściwie nie ma granic. Stara się formułować proste oznaj-mujące zdanie, nawet wtedy, gdy powinna powiedzieć coś, co musi pozostać niejasne i nie rozstrzygnięte. Czasami, gdy jest zmęczona i widzi, że i jej słuchacze zaczynają rozpraszać się jak stado kurcząt, dekoncentrować i marudzić o jedzeniu i o sjeście — wtedy zmyśla. Wtedy udaje jej się utrzymać ich uwagę jeszcze przez jakiś czas. Zdania, które lej^i w głowie, są jak kulki miękkiego ciasta. Zdania, które turla w swojej głowie, nie należą do niej, produkuje je na zamówienie. Jest przewodnikiem wycieczek. Pracuje dla wielkiego biura podróży o nazwie „Serce Europy". „The Heart of Europę", jak kto woli. Nazwa jest pretensjonalna i na wyrost, jak wiele rzeczy w tym mieście. Biuro znajduje się w wieżowcu, który nosi dumna nazwę w jakimś nieokreślonym języku — „Saski Gardens". Nikt nie wie dokładnie, gdzie miałoby być serce Europy, jeszcze tego nie ustalono, specjalnością biura zaś jest pięć miast: Warszawa, Kraków, Praga, Berlin, Wiedeń — wielki zachwiany pięciokąt, kabalistyczna pieczątka na mapie