Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pokręciła głową. - Och, najdroższy, nie mogę. Kocham cię, uwielbiam, ale... nie mogę, jeszcze nie. Proszę cię, kochanie, poczekaj. Tylko kilka miesięcy, aż będziemy siebie zupełnie pewni. Kiedy znowu wyjdę za mąż, chciałabym, żeby to było już na zawsze. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Katherine wróciła ze swojej dwutygodniowej podróży reklamowej bardzo wyczerpana, lecz szczęśliwa, że znowu zobaczy Jean-Claudea. „Tęsknota z pewnością wzmaga miłość” - pomyślała, patrząc z podziwem na sylwetkę wysokiego, silnego mężczyzny czekającego w hallu, żeby się z nią przywitać. Jean-Claude jednak nie chwycił jej w ramiona, jak się spodziewała, lecz powitał ją chłodno, jak gdyby żywił do niej jakąś urazę. Z czymś takim nie spotkała się ani razu przez poprzednie dwa miesiące. - Co u ciebie, kochanie? Tęskniłeś za mną? - spytała zaniepokojona i spróbowała się do niego przytulić, ale on trzymał ją na odległość wyciągniętych ramion i patrzył chłodno. - Uhm. Trochę. - Tylko trochę? - Zaniepokoiła się jeszcze bardziej, ale udała, że się śmieje. Zrzuciła płaszcz, wzięła go za rękę i zaprowadziła do salonu. Mimo późnego popołudnia słońce świeciło wyjątkowo mocno, odbijając się w oślepiająco białych kanapach, chromowanych lustrach i niezliczonych rokokowych przedmiotach ze szkła i srebra. Jean-Claude nie usiadł obok niej na kanapie, jak zwykle czynił, lecz położył się na twardym leżaku, którego surowość doskonale pasowała do jego nastroju. Położył dłonie na ostrych oparciach i zaczął stukać w nie palcami. Katherine wydawało się, że jego zielone oczy patrzą przez nią, jak gdyby była przezroczysta. - Wyglądasz na wykończoną - stwierdził bez cienia współczucia. - Bo jestem wykończona, kochanie. Dosłownie padam na twarz. - Znowu próbowała się roześmiać, ale zabrzmiało to dość żałośnie. Sięgnęła po papierosa, Jean -Claude nawet się nie ruszył, żeby podać jej ogień. - Nie rozumiem, po co doprowadzasz się do takiego stanu, Katherine. - Oglądał z uwagą paznokieć, wkładając dużo energii w odsunięcie wyimaginowanej skórki. - Nie bądź niemądry, kochanie. - Tym razem próba roześmiania się spełzła na niczym. - Wiesz, że musiałam poddać się temu testowi popularności. Wypadł, jak się zdaje, całkiem dobrze, a to oznacza, że nie wytną mojej roli. W każdym razie mam taką nadzieję. Wzruszył ramionami niemal z pogardą, a potem zapalił papierosa i odwrócił się, żeby podziwiać widok Los Angeles, nieco zamazany wieczornym smogiem. Katherine papieros smakował jak popiół, zgasiła go z obrzydzeniem. To nie był mężczyzna, którego kochała. Co się z nim stało podczas jej nieobecności? Rozkład jej zajęć w czasie wyjazdu był tak napięty, że wieczorem zasypiała stojąc, więc ich rozmowy telefoniczne z konieczności były bardzo zwięzłe. Teraz Katherine przypomniała sobie, że przez telefon Jean-Claude wydał się jej chłodny, niekomunikatywny, obcy, ale złożyła to na karb odległości, niedoskonałości telefonów i więcej o tym nie myślała. - Napijesz się czegoś, kochanie? - Posłała mu bardzo zalotne spojrzenie i pożeglowała w stronę lustrzano-srebrnego barku, wykonując po drodze piruet. Jej spódnica zawirowała, odsłaniając na moment nogi w pończochach z czarnymi podwiązkami. Zwykle Jean-Claude lubił widok jej czarnych podwiązek, lecz dziś nawet nie spojrzał. - Nie - odpowiedział burkliwie na jej pytanie. - 1 dlaczego nie wezwiesz lokaja, żeby podał ci drinka? - Myślę, kochanie, że powinniśmy uczcić mój powrót - ciągnęła nie zrażona. - Nie widzieliśmy się przez ponad dwa tygodnie. Mamy mnóstwo do nadrobienia. - Za dużo pijesz - skwitował, obserwując dym z papierosa, unoszący się spiralnie pod sufit. Katherine nalała sobie mocnej whisky Chivas Regal. Poczuła, że wracają jej kolory. Na dźwięk lodu wrzucanego do szklanki zjawił się nowy lokaj, Chińczyk. - Witam panią w domu - powiedział, kłaniając się. - Mam nadzieję, że podróż się udała. - Dziękuję, Won, udała się. - Spojrzała na zegarek. - O której zjemy obiad, kochanie? - spytała odwróconego plecami Jean-Claudea - Wszystko mi jedno - odparł apatycznie. Takiego tonu jeszcze u niego nie słyszała. -Jak ty chcesz, Katherine. I tak zawsze robisz, jak chcesz. Dopiła whisky i dała znać czekającemu Wonowi, żeby podał jej następną. - Zjemy o siódmej - powiedziała lokajowi, starając się, żeby jej głos brzmiał normalnie, choć czuła straszny ucisk w sercu. - Proszę nakryć w... nie, w pokoju śniadaniowym. Zaciągnąwszy się głęboko papierosem, Jean-Claude wypuścił trzy idealne kółka dymu. - Pójdę się przebrać - oznajmiła wesoło, choć odnosiła wrażenie, że za chwilę stanie się coś strasznego. - Włożę coś wygodniejszego, zjemy i... porozmawiamy. Mam ci tyle do opowiedzenia, kochanie. W sypialni Maria i nowa pokojówka rozpakowywały ochoczo siedem eleganckich walizek Katherine. Maria zapewniła Katherine, że bardzo się cieszy z jej powrotu. - Brakowało nam pani, senora. Bez pani to nie to samo. - Dziękuję, Mario. - Katherine poczuła, że zaraz się rozpłacze, więc prędko ukryła się w łazience. Jej twarz widziana w ostrym oświetleniu i powiększającym lustrze wołała o litość