Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Detrasse, trzeba poinformować członków gabinetu, że jutrzejsze posiedzenie rozpocznie się o dwie godziny później, niż zazwyczaj. — Tak jest. Twarz mężczyzny zniknęła. Martour — pierwowzór sięgnął po fajkę, zapalił ją, wstał ociężale z fotela. Jakiś czas chodził po pokoju pykając z fajki, następnie doszedł do stołu i wydobytym z kieszeni przybornikiem wyczyścił fajkę nad dużą kryształową popielnicą. Quasi rzeczywistość rozwiała się nagle i przestrzeń rozrzedziła się. Indog Martour przeszedł za linię dzielącą widownię od przestrzennego ekranu. Teraz dopiero miał się rozpocząć test. Ponownie wywołano z niebytu biurko, stół, fotel i ponownie pojawił się pierwowzór — z tym jednak, że natychmiast w zajmowaną przezeń przestrzeń wstąpił jego identyczny indog. W scence, której powtórzenie miało teraz nastąpić, zadaniem indoga było wierne naśladowanie wszystkich ruchów, gestów, nawet grymasów twarzy pierwowzoru. Początkowo wykonywał to bez zarzutu. Nie sposób było ocenić, gdzie jest indog, a gdzie jego pierwowzór: „nasz” Martour zajmował dokładnie to samo miejsce w przestrzeni, co Martour „ziemski”. Dopiero po rozmowie z tym jakimś tam Detrassem indog wypadł nieco ze swej roli: zamazane kontury postaci wyraźnie wykazywały, że nie udało mu się w przestrzeni i w czasie pokryć się dokładnie z odpowiednikiem. Błąd został natychmiast wychwycony, sprawdzian przerwany i podjęty od początku. Zanosiło się na to, że realitet Martoura potrwa dość długo. Ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłem się i ujrzałem Hayamsa. — Chodź do sali ćwiczeń — powiedział. — Nie ma tu co sterczeć. Miał rację. Nie należało oczekiwać niczego ciekawego. Obecność, na czyimś sprawdzianie identyczności nie jest obowiązkowa i można ten czas wykorzystać na indywidualne zajęcia sprawnościowe. Poszedłem za nim do gabinetu cichej obrony. Przy ścianie umieszczone były w pozycjach stojących i siedzących ruchome manekiny. Hayams wybrał z półki dwa noże, jeden z nich wyciągnął w moim kierunku. — Zaczynaj! — zachęcił. Nie przepadałem za tą umiejętnością, ale doskonalenie się w niej było i jest obowiązkiem każdego indoga niezależnie od jego aktualnej identyczności. Włożyłem nóż do kieszeni i zająłem stanowisko w odległości ośmiu kroków od stojącego manekina. Rozległ się cichy gong. Natychmiast sięgnąłem po nóż, otworzyłem go w chwili zamachu i cisnąłem. W tej samej chwili manekin pochylił się w bok; mój nóż utkwił w jego ramieniu. — Źle! — oświadczył Hayams. — Teraz ja. Zbliżył się do stanowiska. Zanim jeszcze przebrzmiał gong, nóż świsnął w powietrzu przebijając szyję manekina, który nie zdążył uchylić się przed ciosem. — Niepotrzebnie odchylasz się do tyłu. To zabiera czas. Rzuć się do przodu — powiedział Hayams, demonstrując kolejne fazy prawidłowego rzutu. Wyjęliśmy noże z manekinów i powróciliśmy na stanowiska. — Nie wydaje ci się, że gdyby na miejscu manekina był indog, po otrzymaniu takiego ciosu nie byłby już do niczego zdolny? — Hayams obserwował drgającą jeszcze rękojeść noża tkwiącą tym razem w piersi manekina. Pytanie to nie było bynajmniej niewinne, toteż zamierzyłem się i rzuciłem nóż, zyskując w ten sposób kilka sekund na zebranie myśli. Do czego Hayams zmierzał? Czy chciał mnie wybadać? Chciał mnie skłonić do zwierzeń? — Nie słyszałem jeszcze, aby rzucano w indoga — odpowiedziałem niezbyt mądrze, ale dostatecznie ostrożnie. — Ja też nie — potwierdził obojętnie. Wyraźnie się wycofywał. Oznaczało to, że jego pierwsza uwaga była próbą nawiązania kontaktu; nie chciał jednak posuwać się za daleko, zanim nie upewnił się, że może mi zaufać. Rzucaliśmy dalej w milczeniu. — Ale przypominam sobie z poprzedniej identyczności nieszczęśliwy wypadek: jeden z indogów sam nadział się na nóż… Teraz on miał mnie w ręku: przyznałem się, że mimo pastylek zapomnienia coś mi w pamięci pozostało. Uznałem jednak, że mieści się to w granicach dopuszczalnego ryzyka. Hayams przestał rzucać i spojrzał na mnie. — Ciekawy jestem, czy szarfanom udało się zasklepić ranę — rzekł. Śmiało z jego strony! Wyrazić wątpliwość w możliwości dobrych i mądrych szarfanów? — Zabrano go natychmiast, ale już nigdy więcej nie powrócił do grupy pod żadną identycznością. Mówiąc to rozejrzałem się po gabinecie. Zrozumiał. — Nie ma tu żadnej instalacji podglądu—podsłuchu — rzekł. — Nie wiem, dlaczego tak jest, ale na pewno nie ma. Sprawdzałem dziś rano. Teraz już wiedziałem: jego rozmowa ze mną nie była przypadkowa. Hayams szukał kogoś, z kim mógłby szczerze porozmawiać o tym, o czym nie wolno nawet myśleć. Wybór jego padł na mnie. Mógłbym posunąć się znacznie dalej, gdybym chciał. Chciałem. — Myślę, że uczymy się cichej obrony nie po to, aby szarfanowie zasklepiali czyjeś rany — powiedziałem. — Dzisiaj rano spotkałem tu Alexandra. Rzucał nożem z taką zaciekłością, jak gdyby widział w manekinach kogoś, kogo chciałby unieszkodliwić. Zastanowiłem się. — Może wyładowywał w ten sposób swoje napięcie psychiczne? — Może — odrzekł z powątpiewaniem Hayams