Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pojedynków, uczt i... - Przerwał, kolejny raz przeszywany bólem. Zacisnął zęby, zajęczał i wyprostował się, spoglądając mi w oczy. - Teraz mnie zabij - rozkazał. - Nie zabiję was, królu - rzekłem, lecz wspomniałem przepowiednię mojej szalonej matki, że to syn Aelle’a zabije Aelle’a. - No to ja cię zabiję - powiedział i zadał mi nieporadny cios mieczem. Uchyliłem się, a ojciec potknął się i niemal przewrócił, usiłując iść za mną. Zatrzymał się, dysząc, i wpatrywał się we mnie. - Na pamięć twojej matki, Derflu - błagał - czy pozwolisz, żebym zdechł jak pies, leżąc na ziemi? Nie stać cię na nic dla mnie? - Znów się zamachnął. Tym razem było to ponad jego siły i zaczął się chwiać. Ujrzałem w jego oczach łzy. Pojąłem, iż to, jak umrze, nie jest dla niego błahostką, Utrzymał równowagę jedynie siłą woli i dokonał niesłychanego wysiłku, aby unieść miecz. Świeża krew błyszczała na jego boku, oczy miał szkliste, ale nie spuszczał ze mnie wzroku, kiedy zrobił ostatni krok i zadał mi pchnięcie w brzuch, które byle gołowąs odparłby ze śmiechem. Niech Bóg mi wybaczy, ale pchnąłem włócznią. Włożyłem w to cały mój ciężar i wszystkie siły, a ciężkie żeleźce przyjęło padające ciało i utrzymało je prosto, mimo że roztrzaskałem żebra i wbiłem grot głęboko w serce. Aelle’a przeszedł gwałtowny dreszcz, wyraz posępnego zdecydowania pojawił się na twarzy umierającego i przez chwilę krótką jak jedno uderzenie serca myślałem, iż chce wznieść miecz do ostatniego ciosu, ale on jedynie upewniał się, że ranna prawica dzierży rękojeść. Potem upadł i umarł, zanim dotknął ziemi, lecz miecz, poszczerbiony i zakrwawiony, pozostał w uścisku dłoni. Jęk uniósł się nad szeregami saskich żołnierzy. Niektórzy mieli łzy w oczach. - Derflu - mówi Igraine. - Derflu! - Pani... - Spałeś - rzecze oskarżycielskim tonem. - Wiek, zacna pani - mamroczę. - To po prostu wiek. - Więc Aelle zginął w bitwie - mówi ostro. - A Lancelot? - To przychodzi później - opowiadam zdecydowanie. - Powiedz mi teraz - upiera się. - Powiedziałem ci, pani, to przychodzi później, i nie cierpię opowieści, które stawiają zakończenie przed początkiem. Spodziewam się protestów, ale Igraine tylko westchnieniem kwituje mój ośli upór i kontynuuje wyliczanie niezakończonych spraw. - Co stało się z tym saskim czempionem, Liofą? - Umarł straszliwą śmiercią. - Dobrze! - To ją wyraźnie ciekawi. - Opowiedz mi! - To była choroba, pani. Coś napuchło mu w kroczu i nie mógł siedzieć ani leżeć i nawet stojąc, przeżywał męki. Chudł coraz bardziej i wreszcie umarł, pocąc się i trzęsąc. Tak przynajmniej słyszeliśmy. Igraine jest oburzona. - Więc nie został zabity pod Mynydd Baddon? - Uciekł z Cerdykiem. Niezadowolona wzrusza ramionami, jakbyśmy w jakiś sposób zawiedli, pozwalając saskiemu czempionowi na ucieczkę. - Ale bardowie mówią... - upiera się moja królowa, na co pojękuję, za każdym bowiem razem, kiedy zaczyna swą śpiewkę z bardami, wiem, że zaraz usłyszę ich wersję historii, którą Igraine oczywiście woli, chociaż to ja byłem obecny tam, gdzie historia się tworzyła, a tych bardów nie było jeszcze na świecie. - Bardowie - ciągnie stanowczym tonem, nie zwracając uwagi na moje protesty - powiadają co do jednego, że pojedynek Liofy z Cuneglasem trwał prawie całe przedpołudnie i Cuneglas ściął sześciu saskich czempionów, zanim padł od ciosu w plecy. - Słyszałem te pieśni - powiadam ostrożnie. - I...? - Wbija we mnie wyzywające spojrzenie. Cuneglas był dziadem jej ojca i w grę wchodziła duma rodowa. - No...? - Ja byłem tam, pani - mówię zwyczajnie. - Twoja starcza pamięć słabuje, Derflu - gani mnie i nie wątpię, iż gdy Daffyd, pisarz sądowy, który spisuje przekład moich pergaminów w języku Brytów, dojdzie do fragmentu ze śmiercią Cuneglasa, zamieni go tak, by odpowiadał gustom mojej pani. I czemu nie? Cuneglas był bohaterem i komu mogłoby zaszkodzić to, że historia zapamięta go jako wielkiego wojownika, chociaż w istocie nie był żołnierzem. Był uczciwym człekiem, rozsądnym i mądrym ponad swoje lata, lecz serce nie rosło mu w piersiach, gdy chwytał drzewce włóczni. Jego śmierć była tragedią Mynydd Baddon, lecz taką tragedią, której nikt z nas nie dostrzegł w uniesieniu zwycięstwa. Spaliliśmy go na polu bitewnym i jego stos gorzał przez trzy dni i trzy noce, a ostatniego ranka, kiedy pozostały jeno węgielki, a pośród nich stopione resztki Cuneglasowej zbroi, zebraliśmy się wokół i wznieśliśmy pieśń śmierci Werlinna. Utłukliśmy też niemało saskich więźniów, posyłając ich dusze w eskortę Cuneglasowi, na cześć Krainy Cieni, i pamiętam, że ciepło zrobiło mi się na sercu, kiedy pomyślałem, iż wujek mojej ukochanej Dian przekroczy Most z Mieczy i będzie dotrzymywał jej kompanii w świecie Annwna. - I Artur pobiegł do Ginewry? - pyta skwapliwie Igraine. - Nie widziałem ich spotkania. - Nieważne, co widziałeś - mówi surowo. - Musimy to tutaj mieć. - Trąca stopką wypełnione literami pergaminy. - Powinieneś opisać ich spotkanie, Derflu. - Mówię ci, pani, nie widziałem go. - Jakie to ma znaczenie? To byłoby prześliczne zakończenie tej całej bitwy. Nie każdy uwielbia słuchać o włóczniach i zabijaniu, Derflu. Męskie opowiastki często raz dwa robią się strasznie nudne, a wątek miłosny jest wrogiem nudy. - Niewątpliwie rzecz o bitwie nasyci się miłosnymi bzdurami, gdy tylko królowa i Daffyd dobiorą się do moich pergaminów. Czasami żałuję, że nie piszę w języku Brytów, lecz dwaj nasi mnisi potrafią czytać i każdy z nich mógłby zdradzić mnie przed Sansumem; tak więc muszę pisać po sasku i ufać, iż Igraine nie zmieni opowieści, kiedy Darydd dostarczy jej przekład. Wiem, na czym jej zależy: chce, by Artur popędził między trupami, a Ginewra czekała nań z rozwartymi ramionami i by padli sobie w objęcia, szczęśliwi bez granic. Może i tak było, lecz podejrzewam, że nie, ona była bowiem zbyt dumna, a on zbyt skryty. Wyobrażam sobie, że szlochali w chwili spotkania, lecz żadne z nich nigdy nie pisnęło mi o tym słówka, tak więc nie będę nic tu wymyślał. Wiem jednak, że Artur stał się szczęśliwym człekiem po Mynydd Baddon i nie tylko zwycięstwo nad Sasami przysporzyło mu szczęścia. - A co z Argantą? - chce wiedzieć Igraine. - Tyle żeś poopuszczał, Derflu! - Dojdę i do Arganty. - Lecz jej ojciec tam był. Czy Oengus nie był zły, że Artur wrócił do Ginewry? - Opowiem ci wszystko, pani, o Argancie - obiecuję. - W swoim czasie