Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wtedy oglądała pokój przez niewielki otwór, zaś teraz widziała wszystko jasno i wyraźnie. Wokół stołu siedzieli członkowie bractwa z twarzami przysłoniętymi maskami. Mosgorovsky również założył maskę i zasiadł na swoim miejscu. Jednak tym razem krzesło na końcu stołu było zajęte. Numer siedem zdecydował się ujawnić. Serce biło jej mocno. Stała przy drugim końcu stołu, dokładnie naprzeciwko i wpatrywała się w kawałek materiału, za którym kryła się twarz tajemniczego numeru siedem. Założyciel bractwa siedział bez ruchu i Bundle miała dziwne wrażenie, iż czuje moc promieniującą od tej postaci. Wiedziała doskonale, że jego bezruch nie jest oznaką słabości. Pragnęła z całej siły, żeby przemówił, żeby uczynił choć najmniejszy gest, ale on siedział nieruchomo, niczym gigantyczny pająk czekający w swej sieci na swą ofiarę. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Mosgorovsky powstał, a jego miły, głęboki baryton zabrzmiał jakoś nierealnie. — Lady Eileen, już raz uczestniczyła pani w naszym zebraniu, choć nie była pani zaproszona. Wydaje się zatem niezbędne, aby wtajemniczyć panią w cele i założenia naszego zgromadzenia. Jak pani widzi, miejsce .numeru dwa jest wolne. To miejsce pragniemy ofiarować pani. Bundle ze zdumienia zabrakło tchu. Czy to jakiś fantastyczny sen? Czy rzeczywiście jej, Bundle Brent, proponowano udział w morderczym przedsięwzięciu? Czy to samo spotkało Billa? — Nie mogę się na to zgodzić — odparła śmiało. — Proszę nie odpowiadać pochopnie. Mogła się założyć, że pod maską Mosgorovsky’ego kryje się złośliwy uśmieszek. — Nie wie pani jeszcze, co pani odrzuca. — Nietrudno zgadnąć —rzekła. — Czyżby? To był głos numeru siedem. Ten głos przywołał jej na myśl jakieś odległe skojarzenie. Czy to możliwe, żeby był znajomy? Powoli, bardzo powoli numer siedem uniósł dłoń i zaczął ściągać maskę. Bundle wstrzymała oddech. Nareszcie. Teraz dowie się wszystkiego. Maska opadła. Bundle stała jak oniemiała, wpatrzona w nieruchomą, drewnianą twarz nadinspektora Battle’a. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI BUNDLE NIE WIERZY WŁASNYM OCZOM — Dajcie jej jakieś krzesło, bo upadnie — rzekł Battle. — Wygląda na to, że jest w szoku. Bundle opadła na krzesło. Czuła się słabo, z zaskoczenia odebrało jej mowę. Battle ciągnął dalej tym swoim charakterystycznym, cichym i spokojnym głosem. — Nie spodziewała się pani mnie tu ujrzeć, prawda, lady Eileen? Podobnie zresztą, jak większość zebranych tu osób. Pan Mosgorovsky występował w moim imieniu. Od początku był wtajemniczony w sprawę. Pozostali odbierali polecenia bezpośrednio od niego. Bundle w dalszym ciągu nie mogła wyjść z osłupienia. Była niezdolna wydusić z siebie słowa. Battle pokiwał głową ze zrozumieniem, najwyraźniej rozumiejąc stan jej umysłu. — Musi pani na początek zrozumieć, że niektóre spośród pani wniosków oparte były na niewłaściwych przesłankach. Weźmy na przykład sprawę założeń tego naszego bractwa. Wiem, że w powieściach kryminalnych dosyć często występują tajne organizacje przestępcze. Na ich czele stoi zawsze zbrodniarz o niepospolitym umyśle, który pozostaje na uboczu i nigdy nie pokazuje swej twarzy. Możliwe, że takie rzeczy zdarzają się w rzeczywistości, ale zaręczam pani, iż w mej długoletniej karierze policyjnej nie spotkałem się nigdy z podobnym przypadkiem. A, proszę mi wierzyć, widziałem już niejedno. Romantyczne sytuacje przemawiają do wyobraźni, lady Eileen. Ludzie, szczególnie młodzi ludzie, uwielbiają czytać romantyczne historie, a jeszcze bardziej uwielbiają uczestniczyć w romantycznych przygodach. Mam przyjemność przedstawić pani grupę amatorów, którzy zrobili wiele dobrego dla mojego departamentu. Wykonali wspaniałą robotę, której nikt inny nie potrafiłby wykonać lepiej. Zabawa w mafię może wydawać się niepoważna, ale w końcu któż nie lubi się bawić? Najważniejsze jest to, że ci oto ludzie gotowi byli stawić czoła niebezpieczeństwom. Nie dla pieniędzy, lecz dla samej przyjemności sprawdzenia siebie gotowi byli służyć dobru ludzkości. A teraz, lady Eileen, chciałbym dokonać prezentacji. Oto pan Mosgorovsky, którego zdążyła już pani spotkać osobiście. Jak pani wie, pan Mosgorovsky jest właścicielem tego klubu, lecz oprócz tego jest naszym stałym współpracownikiem i tajnym agentem do walki z bolszewizmem. Numer pięć to hrabia Andras z ambasady Węgier, oddany przyjaciel nieodżałowanej pamięci Geralda Wade’a. Numer cztery to pan Hayward Phelps, amerykański dziennikarz, którego sympatie probrytyjskie są powszechnie znane. Numer trzy… Battle urwał i uśmiechnął się szeroko. Bundle spojrzała za jego wzrokiem i wpatrywała się w zakłopotaną twarz Billa Eversleigha. — Po numerze dwa — ciągnął Battle poważniejąc — pozostało jedynie puste miejsce. Na tym krześle zasiadał pan Ronald Devereux, wspaniały człowiek, który oddał swe życie dla dobra naszego kraju. Numer jeden, cóż, numerem jeden był świętej pamięci pan Gerald Wadę. Jego ofiara nigdy nie będzie zapomniana. Miejsce pana Wade’a zajęła kobieta. Przyznam szczerze, iż zgodziłem się na to po długim wahaniu, jednak ta wspaniała niewiasta okazała się godną następczynią pana Wade’a. Jej odwaga i zdolności były dla nas nieocenioną pomocą. Godzina pierwsza jako ostatnia zdjęła maskę i Bundle bez zdziwienia odkryła, że kryje się za nią piękna twarz hrabiny Radzky. — Domyślałam się tego — rzekła Bundle. — Ale nie wiesz jeszcze wszystkiego — odezwał się Bill. — Bundle, pozwól, że przedstawię ci Babe St Maur. Pamiętasz, jak opowiadałem ci o jej zdolnościach aktorskich? Przyznaj, że swą rolę zagrała wspaniale. — To nie było trudne — odparła panna Maur z rozwlekłym amerykańskim akcentem. — Moi rodzice pochodzą z Węgier, więc nietrudno mi było udawać Węgierkę. Ale niewiele brakowało, a zdradziłabym się w „Abbey”, kiedy rozmawialiśmy o ogrodach. Urwała, po czym rzekła nagle: — Nie robiłam tego dla zabawy. Widzi pani, Ronny i ja byliśmy sobie bardzo bliscy. Po jego śmierci przyrzekłam sobie, że znajdę tego łajdaka, który go zabił. — Nic z tego nie rozumiem — wyznała Bundle. — Już sama nie wiem, co jest prawdą, a co nie. — To proste, lady Eileen — rzekł Battle. — Zaczęło się od tego, że grupka młodych ludzi chciała zabawić się w detektywów. To pan Wade przyszedł do mnie z tym pomysłem. Zaproponował mianowicie, żeby utworzyć amatorską organizację ludzi, którzy mieli zajmować się współpracą z wywiadem. Ostrzegałem go, że taka działalność może okazać się niebezpieczna, ale on nie należał do ludzi, których łatwo przestraszyć. Zastrzegłem, że wszyscy członkowie grupy podejmą się tego zadania na własną odpowiedzialność