Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tam również nie była od bardzo dawna. Po niedługim czasie chyba jednak spodobało jej się tam. - Tętni tutaj życiem, nie ma co - powiedziała. - Nie wiedziałam, że w Luxorze jest aż tylu żołnierzy. Winch nagle uświadomił sobie, że Carol nie nosi okularów. Tęczówki miała ciemne, prawie czarne. Bez nich jej chwilami niesforne oko było lepiej widać. Patrzyło na niego krótko, umykało zmieszane, podczas gdy to normalne uśmiechało się zalotnie. Nie wiadomo dlaczego, ale efekt był ogromnie podniecający. — Dzięki gorzale - odparł ponuro Winch. - To ona ożywia idących na śmierć. Większość z nich wkrótce stąd wywiozą. Na wschód albo na zachód. — Nie mówmy o tym. Proszę. Winch dowiedział się od Carol, że jej brat, młodszy brat, jest pilotem myśliwskim na Florydzie i że kończy tam szkolenie przed wyjazdem do Europy. Właśnie dlatego wróciła na ten rok z uczelni do domu. Okazało się, że Carol dobrze tańczy, że jest lekka, gibka, łatwa do prowadzenia. Winch ostrożnie dawkował tempo, przepuszczając co drugi taniec, żeby się nie zadyszeć. - Z jakiego powodu jest pan w szpitalu? - spytała, kiedy kilka tańców przesiedzieli przy stoliku. - Dlaczego odesłano pana do Stanów? Spoglądając na niego swoim samowolnym okiem, wyciągnęła rękę i położyła ją na jego stwardniałej dłoni. Winch spodziewał się tego pytania i rozważał, jaką dać odpowiedź. Nie mógł się zdobyć na to, żeby jej powiedzieć o swoich kłopotach z sercem. — Z powodu dengi i malarii - odparł natychmiast lakonicznie. — I to wystarcza do odesłania do kraju? — Tak, jeżeli choroba jest ciężka. 280 — Ma już pan ją za sobą? — Prawie. — I to dlatego pan nie pije? - spytała. Ze stojącej na stole butelki wypiła już dwie whisky. - Nie wiedziałam, że picie szkodzi przy malarii. Winch wzruszył ramionami. Bardzo chciał zmienić temat. — Zalecili mi nie pić - rzekł. — Więc niedługo znów pan wyjedzie. Dokądś. — Prawdopodobnie - skłamał. - Choć być może zostanę tu jakiś czas. W Drugiej Armii. — To byłoby wspaniale - powiedziała z uśmiechem Carol. — Zatańczmy - zaproponował. Od bardzo dawna nie miał żadnych seksualnych pragnień. Od czasu Frisco. Powiedzieli mu, że to skutek działania naparstnicy i środków moczopędnych. Trzy- manie jej w tańcu i przyciskanie do gorsu koszuli jej dużych piersi wcale go nie podniecało. Nie martwił się tym. W jej przypadku nie chodziło mu o te sprawy, tylko o tę jej niewiarygodną, niesłychaną młodość. Żądliła go ona jak rozsierdzony owad. Kiedy odwiózł Carol do rodzinnego domu w wielkiej alei wysadzanej wysokimi drzewami, nie próbował jej pocałować i po wyjściu z taksówki polecił szoferowi zaczekać. - Niech jedzie - powiedziała Carol. - Nie wpadnie pan do mnie na chwilę? Winch potrząsnął przecząco głową. — Jestem za stary na obłapianki z dziewczynami na kanapach w salonach ich mamuś - odparł, kiedy szli chodnikiem w stronę domu. — Och, może nie skończy się na tym - powiedziała i natychmiast się do niego uśmiechnęła. — Na żadnej kanapie w salonie, ze śpiącymi mamą 281 i tatą nad głowami - odrzekł. - To nie dla mnie. Ale następnym razem mogę załatwić coś, dokąd moglibyśmy pójść. Jeżeli pani chce. — Czy to groźba? — Nie groźba. Obietnica. Stali przy drzwiach domu i Carol, zamiast mu odpowiedzieć, odgięła głowę w tył, zamknęła oczy i podała mu usta do pocałunku. Zanim Winch pochylił się ku niej i przyłożył usta do jej warg, umyślnie odczekał, aż otworzy oczy i spojrzy na niego zaskoczona. Natychmiast wepchnęła mu w nie język i mechanicznym ruchem mocno objechała nim ich wnętrze. — Kiedy? - spytała, gdy się rozłączyli. — Może jutro wieczorem - zaproponował, a gdy skinęła głową, dodał chłodno: - Przede wszystkim muszę cię nauczyć całowania. Nim zdążyła mu odpowiedzieć, już był w drodze do taksówki. W czasie powrotnej jazdy milczał. Po raz pierwszy od ataku serca w szpitalu Lettermana i tej - jak jej tam? - Arlette poczuł seksualne ożywienie. Carol najwyraźniej wiedziała o seksie tylko to, co najbardziej oczywiste, i uczenie jej mogło być wielką frajdą