Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Odnalazłem Carol Jeanne i z nią spędziłem resztę wieczoru. Pozostawiwszy Liz z rodziną, obserwowała z boku tłum ludzi zawojowanych przez Reda. Grupa jego zwolenników składała się już co najmniej z pięćdziesięciu osób, tak naiwnych, że wzięły ekstrawersję za błyskotliwość i dobroć. Red okazał się szczególnie atrakcyjny dla mayflowerskich dzieci, które się cisnęły wokół jego kolan. Nikt spośród adorujących go rodziców nie zwrócił uwagi na to, że Red przekazał swoje córki Carol Jeanne, gdy Emmy wymagała zmiany pieluszki, a zmęczona Lidia zaczęła kaprysić. Słyszałem tylko szepty pełne zachwytu, kiedy ludzie się dopytywali, kim jest ten fascynujący nowo przybyły, który tak świetnie zabawia ich dzieci. Byłem zadowolony, gdy słońce wreszcie przygasło i Carol Jeanne zabrała mnie do domu. Już leżąc w łóżku, ze świeżym wspomnieniem jej pocałunku na dobranoc, przypomniałem sobie, że mój dzień jeszcze się nie skończył. Mimo zmęczenia miałem w perspektywie najważniejsze zadanie tego dnia - czekała na mnie zerowa grawitacja. Nocą zamierzałem ponownie wejść na ścianę. Jeśli tylko zdołam opanować swoje reakcje na nieważkość, to na pewno poradzę sobie ze wszystkim. Może nawet z bolesną sprawą ojcostwa. Dziś znowu widzieliśmy tę małpę i kradliśmy dla niej banany. Jednego wsadziła w spodnie Markowi, który z tyłu wyglądał naprawdę głupio, jakby narobił w majtki, ale ja tylko kilka 162 razy o tym wspomniałam, bo on nie ma poczucia humoru, kiedy się o nim mówi. Ciągle żałuję, że nie zostałam na Ziemi. Jedyna dobra rzecz "Arce", to to, że jest tu Marek i ta małpa. Gdybym była starcza mogłabym się opiekować dziećmi tego Cocciolone, czy jak mu tam. On chyba jest stuknięty. Robi niemądre kawały i rozmawia z Markiem i mną jak z tępakami. Oczywiście, reszta dzieciaków to kupiła, ale one wszystkie są głupie jak but. Tutaj warto rozmawiać tylko z Markiem. Z nim i z małpą. Chciałabym, żeby ona umiała mówić. Na pewno Nancy będzie się opiekować dziećmi tych państwa. Ciekawe, czy małpa potrzebowała bananów dlatego, że chce uciec z domu. Głupio by zrobiła, bo jeśli nawet ucieknie, to i tak zostanie na "Arce". Bardzo bym chciała stąd uciec. Schowałabym się gdzieś na wahadłowcu przed jego ostatnim lotem na Ziemię, tak żeby nie mogli mnie odesłać. Bez przerwy piszę o tym, co bym chciała. Marek mówi, że wszystkie moje pragnienia już się zestarzały i że powinnam mieć nowe. No dobra, w takim razie chciałabym, żeby Lovelock był mój. Stale kradłabym dla niego owoce, a matka nigdy by się o tym nie dowiedziała. Oczywiście, Lovełock chybaby nie chciał zostać moją małpą. Niby dlaczego miałby chcieć? Kiedy dorosnę, prawdopodobnie będę taka sama jak moja matka i kto wtedy chciałby być mój? Rozdział siódmy BUNT Pink i ja byliśmy jedynymi niewolnikami w domu, gdyż nas kupiono, co jednak nie oznaczało, że wszystkie pozostałe osoby miały pełną swobodę. W ciągu tygodni moich zmagań o uwolnienie się z pęt odruchów warunkowych również inni członkowie rodziny doszli do wniosku, że nowe życie na "Arce" stwarza okazję do zrzucenia krępującyh więzów. Teraz mieszkaliśmy wśród innych ludzi niż dawniej i nasze role uległy zmianie. To co dało się wytrzymać przedtem, obecnie mogło się okazać nie do zniesienia. Pewnego ranka, gdy dopiero od kilku dni zajmowałem się wspinaczką na ścianie, z głębokiego snu, po męczącej nocy, gwałtownie wyrwał mnie wrzask Emmy: - Pszczoły! Pszczoły! W wyobraźni zobaczyłem rój afrykańskich pszczół, żądlących ją na śmierć, co zresztą nie wydało mi się największą tragedią. Spokojna reakcja dorosłych wskazywała jednak, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Wstałem i pobiegłem do kuchni, gdzie Emmy podskakiwała przed domowym komputerem. Obraz na ekranie przedstawiał, naturalnie, pszczoły. Była to jakaś animacja, widocznie przesłana siecią. Coś w rodzaju bajeczki z morałem. 164 Kiedy wpadłem do kuchni, zastałem tam już z dziewczynkami Reda i Pink. Wkrótce nadeszła reszta - Carol Jeanne, Mamuśka i Stef - by zobaczyć, co się dzieje. Animacja okazała się bardzo prosta, wręcz prymitywna. Na ekranie ukazał się kwiat. Zleciały się do niego pszczoły-robotnice, które następnie wróciły do ula. Na jego szczycie spały dwie inne pszczoły. Robotnice złożyły miód. Ul przypominał przezroczysty zbiornik - widzieliśmy, jak wypełnia się złocistym płynem. Kiedy robotnice odleciały, śpiące pszczoły się obudziły, zakradły do ula i wypiły cały miód. Ul zniknął i pojawił się nowy kwiat. Chyba za trzecim razem, gdy robotnice ponownie ujrzały pusty ul, chwyciły śpiące pszczoły i cisnęły je pod ogromny but idącego człowieka. Darmozjady zostały rozdeptane. Kiedy robotnice wesoło bzykając wracały do ula, w dole ekranu ukazał się napis: "Trutnie to złodzieje, lecz nie mogą bez końca okradać robotnic". - Red, skąd wytrzasnąłeś taki głupi program? - spytała Mamuśka. - To nie jest żaden program. Po prostu ktoś to przysłał. - Nam? Nawet się nie podpisał