Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tłumaczy to także istnienie tego lasu i fakt, że jest gorszy niż każdy inny. - Niewiele mi to mówi - przyznałem się - ale widocznie jestem szczególnie tępy. - Nie, po prostu nie jesteś fachowcem w tej dziedzinie - powiedział. - A więc posłuchaj. Opady są dość spore, ale gdy pada deszcz, woda wsiąka w ziemię, dopóki nie napotka warstwy nieprzepuszczalnej. Pod Jukatanem znajduje się zatem ogromny zbiornik wody, ale nie ma jej na powierzchni, ponieważ brakuje rzek. Ta woda jest zupełnie blisko powierzchni, można wykopać dziurę na plaży w odległości metra od morza i dotrzeć do świeżej wody. W głębi lądu wapienna powłoka czasami zapada się, odsłaniając podziemny zbiornik, i to są właśnie cenoty. Ale rzecz w tym, że drzewa swoimi korzeniami zawsze sięgają do wody. W każdym innym lesie równikowym, na przykład w Kongo, większość wody spływa do rzek. A w Quintana Roo jest ona dostępna jedynie dla drzew, które w pełni to wykorzystują. Spojrzałem w dół, na las, i przez moment zastanawiałem się, jaki otrzymałby stopień w klasyfikacji Fallona. Jakikolwiek zresztą by on był, nie mogłem dostrzec ziemi, mimo że lecieliśmy na wysokości nie większej niż sto pięćdziesiąt metrów. Jeżeli Jack Gatt miał choć trochę rozsądku, nie powinien się nawet zbliżać do Quintana Roo. Obóz II okazał się o wiele skromniejszy niż obóz I. Był tam prowizoryczny hangar na helikopter, konstrukcja bez ścian, przypominająca raczej holenderską stodołę, pomieszczenie na stołówko-świetlicę, magazyn na sprzęt i cztery baraki sypialne. Wszystkie zostały wykonane z prefabrykatów przetransportowanych helikopterem. Obóz był wprawdzie dużo skromniejszy, ale nie brakowało w nim podstawowych wygód. Każdy barak wyposażono w urządzenia klimatyzacyjne, a lodówka była pełna piwa. Fallon nie był zwolennikiem życia w spartańskich warunkach, chyba że zmuszała go do tego sytuacja. Oprócz naszej czwórki w obozie był jeszcze kucharz ze swoim pomocnikiem i pilot helikoptera. Nie miałem pojęcia, co robił ten ostatni poza wożeniem nas tam i z powrotem pomiędzy obozem. W poszukiwaniu Uaxuanoc helikopter był nam tak samo przydatny jak wymię bykowi. Wokół rozpościerał się las, zielony i pozornie nie do przebycia. Poszedłem na skraj polany i spróbowałem go oszacować według wskaźników podanych mi przez Fallona. Oceniłem go na pięciometrowy, czyli raczej rzadki jak na tutejsze warunki. Wysokie drzewa rozpychały się w niepohamowanym współzawodnictwie o światło, same jednocześnie oplatane i duszone przez zdumiewająco zróżnicowane pasożyty roślinne. Poza czysto ludzkimi odgłosami, dochodzącymi z baraków, panowała tutaj głucha cisza. Odwróciłem się i zobaczyłem Katherine. - Właśnie przyglądam się wrogowi - powiedziałem. - Byłaś już tu kiedyś, w Quintana Roo? - Nie. Tutaj nie. Byłam kiedyś z Paulem na wykopaliskach w Campeche i w Gwatemali. Ale nigdy przedtem nie widziałam czegoś podobnego. - Ja również. Prowadziłem dotąd raczej bezpieczny tryb życia. Gdyby wówczas, w Anglii, Fallon zadał sobie trud wytłumaczenia mi tych rzeczy, tak jak to zrobił w obozie I, wątpię, czy w ogóle bym tu był. To mi za bardzo przypomina szukanie igły w stogu siana. - Wydaje mi się, że nie doceniasz Fallona... i Paula - zaprzeczyła. - Myślisz, że nie znajdziemy Uaxuanoc? - W tym? - zapytałem,, wskazując kciukiem ścianę zieleni. - Wątpię, czy znaleźlibyśmy wieżę Eiffla, gdyby ktoś ją tu podrzucił. - To dlatego, że nie wiesz, jak ani gdzie szukać - powiedziała. - Ale nie zapominaj, że zarówno Paul, jak i Fallon są zawodowcami i robili to już przedtem. - Tak, każdy zawód ma swoje metody - przyznałem. - Wiem, że w moim jest ich mnóstwo, ale nie widzę tu zajęcia dla księgowego. Czuję się nieswojo, jak Hotentot na przyjęciu w Pałacu Buckingham. - Spojrzałem w las. - Mówi się czasem, że nie można zobaczyć lasu, bo zasłaniają go drzewa. Ciekawe, jak nasi eksperci sobie z tym poradzą. Wkrótce się dowiedziałem, gdyż Fallon zwołał konferencję w dużym baraku. Potężna fotomozaika była przypięta do korkowej tablicy na ścianie, a stół pokrywały mapy. Zdziwiło mnie, że w dyskusji uczestniczył pilot helikoptera, Teksańczyk o nazwisku Harry Rider, ale wkrótce i to się wyjaśniło